Cześć Wam :) Chciałabym Was zaprosić na mojego nowego bloga, na którym opublikowałam pierwszy rozdział mojego nowego opowadania. Blog jest na moim drugim koncie, tam mam inny nick jakby co i blog jest jeszcze w takim stanie "surowym".
To już nie wampiry, trochę co innego... Może Wam się spodoba. W każdym razie ta nowa historia już od dawna chodzi mi po głowie, ale dopiero niedawno zaczęłam coś skrobać...
Tego bloga oczywiście nie zaniedbam na rzecz czegoś nowego. Tam pewnie rozdziały też będą się pojawiały w różnych odstępach czasu.
https://liketheashesofthephoenix.blogspot.com
Zapraszam <3
niedziela, 3 listopada 2019
środa, 2 października 2019
Rozdział 17
Następnego dnia, rano, Shane zastał Sebastiana, przygotowującego sobie śniadanie w kuchni. Oparł się tyłem o blat szafki, na której wampir kroił cebulę. Skrzyżował ręce na piersi.
- Jak ci wczoraj poszło?
- Jak dziwce w zakonie. Jeszcze coś z serii durnych pytań? - Sebastian spojrzał na niego ze złością.
Shane skwitował to śmiechem.
- Co cię ugryzło? - przeszedł obok niego, klepiąc go otwartą dłonią w potylicę.
- Nic, po prostu... - westchnął. - Szkoda mi się jej przez ciebie zrobiło, a ja nie jestem specem w zbieraniu i układaniu w całość, czegoś, co ty rozwaliłeś. Jeśli wiesz co mam na myśli.
Horwis zaparzył sobie kawę.
- Aż tak źle było?
- Do tej pory skakaliśmy sobie do gardeł, a jutro zabieram ją na kolację. Więc dodaj sobie dwa do dwóch.
Shane spojrzał na niego zdziwiony. Wsypał cukier do kawy i usiadł przy stole.
- Poważnie? Przecież ostatnim razem, kiedy tu była, nie mogliście na siebie patrzeć.
Sebastian obrócił się w jego stronę, opierając się o blat.
- No to ci mówię, że przez ciebie jest z nią źle.
Shane westchnął, masując dłonią kark.
- To co ja mam twoim zdaniem zrobić? Iść i błagać o wybaczenie? I tak bym go nie uzyskał.
- Nie wiem - wampir rozłożył ręce w bezradnym geście - w każdym razie jestem z nią jutro umówiony na kolację.
Horwis spojrzał na niego unosząc jedną brew.
- Patrząc na waszą dwójkę to, to się skończy albo seksem, albo pogrzebem, zdajesz sobie z tego sprawę? - Shane parsknął.
- Bez dwóch zdań. Masz jeszcze jakieś cenne uwagi? - rzucił sarkastycznie.
- Zrób tak, żeby skończyło się tym pierwszym. Lesety nie pozbierałaby się po twojej śmierci.
Sebastian pokręcił głową i popukał się palcem w czoło, patrząc znacząco na Horwisa. Westchnął zrezygnowany, odwracając się do niego plecami.
Do kuchni weszła Lesety. Miała na sobie jeszcze szorty pidżamowe i luźny podkoszulek. Jej włosy były w totalnym nieładzie, a na twarzy malowało się zmartwienie. Horwis spojrzał na nią i zauważył, że coś jest nie tak. Po jej oczach dostrzegł, że jest niewyspana i zmęczona.
- Co takiego się stało, że nie mogłaś spać?
Lesety usiadła po drugiej stronie stołu przy którym siedział Shane.
- Skąd wiesz, że nie mogłam spać?
- Wyczytałem z gwiazd - prychnął - no przecież wystarczy na ciebie popatrzeć.
Dziewczyna potarła dłońmi skronie i oparła łokcie na blacie. Spojrzała na Horwisa.
- Zasnęłam tylko na chwilę i miałam koszmar z Alexem. Przebudziłam się... przerażona i potem... potem już nie mogłam zasnąć. Wracały do mnie obrazy z tego co przeżyłam, z uwięzienia przez Alexa. Nie było już mowy, żebym choć na chwilę jeszcze zmrużyła oko.
Czuła się naprawdę zmęczona po tej nocy. Odkąd pojawiła się w domu Shane'a starała się nie myśleć o tym przez co przeszła, wypierała to ze świadomości. Gdy tylko wracały wspomnienia od razu próbowała zając czymś głowę. Raz to wychodziło, raz nie... Tej nocy w ogóle to nie skutkowało. Obrazy z przeszłości przychodziły do niej jeden po drugim, przedzierały się przez jej świadomość mimo wszystkich blokad, które tam stawiała. Nie chciała się też przyznać przed Shane'em, ale tej nocy wylała tyle łez, że podejrzewała, że powłoka od poduszki będzie do tej pory mokra.
Popatrzyła się w okno w zamyśleniu. "Przeszłość już chyba zawsze będzie mnie gonić. Pytanie kto pierwszy się podda: ja czy ona...". Shane przyglądał się jej z nieodgadnionym wyrazem twarzy i nic się nie odezwał, nie wiedział jak ją wesprzeć. Sebastian też nie wiedział co mógłby jej powiedzieć. Żal mu jej było, jednak tak jak wczoraj nie potrafił pocieszyć Jessici, to dzisiaj nie potrafił podnieść na duchu Lesety.
- Zrobię ci śniadanie. Z pełnym żołądkiem świat wygląda inaczej - Sebastian posłał jej ciepły uśmiech.
- Skoro tak mówisz.
Przeniosła wzrok na Shane'a. Pił kawę, nie spuszczając z niej wzroku. Wstał i dosypał jeszcze łyżeczkę cukru do kubka, dokładnie wymieszał, po czym postawił kubek przed Lesety.
- Pij, potrzebujesz cukru i pożądnego kopa - na jego twarzy pojawił się przyjazny uśmiech.
Poczuła chłód jego oddechu na policzku. Przeszły ją dreszcze. Ale tym razem to były przyjemne dreszcze.
- Dzięki - spojrzała mu w oczy - nie spodziewałam się, że stać cię na taką troskę. - Uśmiechnęła się jednocześnie unosząc brwi.
- Ja też się po nim nie spodziewałem - rzucił Sebastian.
Shane wywrócił oczami, patrząc na pozostałą dwójkę.
- Tylko się nie przyzwyczajajcie - rzucił i wyszedł z kuchni.
Dzięki Horwisowi i Sebastianowi poczuła się nieco lepiej. Czuła, że ma w tej dwójce wsparcie.
Upiła łyk kawy. Smakowała jej lepiej, niż zwykle, gdy robiła ją sama. Choć wiedziała, że powodem tego jest to, że to Horwis ją zrobił początkowo dla siebie i jeszcze przed chwilą pił tą samą kawę z tego samego kubka. Nie rozumiała tylko, dlaczego świadomość tego miała dla niej takie znaczenie. "Ogarnij się, Les, to tylko kawa" - mówiła do siebie w myślach. Czuła, że jej myśli są szczeniackie, nie pasujące do dorosłej już kobiety. A przez to czuła się nieco zażenowana.
- Korona by mu z głowy nie spadła, gdyby zrobił ci nową, a nie oddawał do połowy już wypitą - zauważył Sebastian, wskazując na kubek.
Lesety wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się sama do siebie.
Will pojechał do domu rodzinnego. Chciał rozmówić się z ojczymem. Usiadł naprzeciwko niego w gabinecie Jasona. Służąca postawiła na stoliku, między nimi, kieliszki do wina. Jason przyniósł butelkę, wypełniając kieliszki, patrzył na Willa. Było po nim widać, że coś jest nie tak. Nie wyglądał dobrze. Miał zaczerwienione oczy, zadrapanie na twarzy, włosy proszące się o umycie i ułożenie. Nosił brudne ubrania.
- Nie stać cię na to, żeby doprowadzić się do porządku, synu?
Will popatrzył na niego z nienawiścią w oczach.
- Nie nazywaj mnie tak! Już od dawna nie jesteś dla mnie ojcem, którym kiedyś może chciałeś być.
Jason oparł się na kanapie. Spojrzał na Złodzieja Krwi z pewną wyższością i uśmiechnął się pogardliwie.
- Dałem ci dach nad głową, szczeniaku. Ale tobie zawsze było mało - parsknął. - Jesteś jednak głupszy niż myślałem.
Will miał ochotę zedrzeć mu ten obrzydliwy uśmieszek z jego twarzy, zatłuc go na śmierć. Gotował się od środka, ale wiedział, że Jason robi to wszystko celowo. Chciał go sprowokować do bójki. "Nie pozwolę ci na to... Nie tym razem."
- Dlaczego Zack nie żyje?
Jason spojrzał na niego zupełnie zaskoczony. Młody zbił go z pantałyku.
- Skąd o tym wiesz? - spojrzał mu groźnie w oczy.
- Dlaczego nie żyje? - Will warknął przez zaciśnięte zęby.
Jason pokręcił głową, a potem napił się wina.
- Zack mnie zdradził - zaczął - pomyliłem się wtedy, to on mnie zdradził przed Horwisem, a nie ty. Zasłużył sobie na to, co go spotkało.
- Jak się dowiedziałeś, że to on?
Jason zaśmiał się pod nosem.
- Ciekawski jesteś. Powiem ci tak, mam kilkoro wiernych podwładnych. Mają oko na moje interesy i jeden z nich wywęszył, że coś z tym skurwysynem jest nie tak.
Will pokiwał głową w zamyśleniu. Po chwili wstał i skierował się do wyjścia.
- Tak szybko idziesz? Nie potowarzyszysz mi przy butelce?
Will obrócił się, rzucając Jasonowi kolejne nienawistne spojrzenie. Stary wampir zaśmiał się.
- Nie napijesz się z własnym ojcem?
- Nie jesteś ani moim prawdziwym ojcem, ani gościem, który kiedyś chciał mi go zastąpić! Już nie.
Wyszedł z gabinetu, trzaskając za sobą drzwiami. Był wściekły na Jasona. Wściekły za jego kpiny, za Zacka, za to, że już od kilku lat nie jest tym, kim był kiedyś. Nie jest już facetem, który był dla niego jak ojciec, który by się o niego troszczył.
Złodziej Krwi czym prędzej opuścił dom, wsiadając do auta. Gdy wrócił do siebie, nadal złość go rozpierała... Znał Zacka, zawsze był dla niego dobry. Znał go już od czasów, gdy jeszcze był dzieckiem. Pamiętał jak zawsze wampir stawał w jego obronie, gdy coś nabroił i Jason był na niego wściekły. Pamiętał ile razy go krył, mrużył oko na jego wybryki, o których tylko on wiedział. Wyszedł z samochodu, a zaraz potem zauważył dziewczynę, stojącą pod drzwiami. Była niska, opatulona w gruby płaszcz i ciepłe buty. Policzki miała zaczerwienione od mrozu. Była człowiekiem.
- Miałam to dać Shane'owi. Nie zastałam go, więc postanowiłam, że dam tobie, a ty przekażesz Horwisowi. Ja już nie mam czasu. Jak mój pan się dowie to mnie zabije...
Wyciągnęła do niego rękę, w której trzymała notes.
- Kim jesteś? O czym mówisz?
Popatrzył na nią zaskoczony i zdezorientowany.
- To nieważne. Mam to od Zack'a, wiesz którego.
Will pokiwał głową.
- Właśnie. Powodzenia.
- Ale.. Jak tu trafiłaś? Tego domu nie jest tak łatwo znaleźć.
- Masz rację, nie jest - rzuciła wymijająco.
Prawda była taka, że sama by tego domu nigdy nie znalazła. Zack ją musiał poinstruować przed śmiercią jak go znaleźć, gdyby potrzebowała. Już miała odejść, ale złapał ją za ramię.
- Nie nie rozumiem.
- Zrozumiesz jak przeczytasz - wskazała głową notes, który mu dała.
Will odprowadził ją wzrokiem. Nadal był w szoku i nic nie rozumiał. Wszedł do środka. Usiadł na kanapie, aby zacząć czytać. Gdy skończył, wiedział, że musi jak najszybciej pogadać z Shane'em Horiwsem. A raczej, jak się okazało, z jego bratem - Shane'em Horwisem. Był w zupełnym szoku.
- Wyglądasz jak upiór - rzuciła Lucy, wchodząc do salonu - co się stało?
Spojrzał na nią oniemiały od wszystkiego o czym przed chwilą się dowiedział.
- Wielu rzeczy się przed chwilą dowiedziałem. Jedną z nich jest to, że mam brata.
Zaskoczył ją. Choć sam był w takim samym stanie.
- To chyba... dobrze, prawda? - usiadła obok niego nieco skonsternowana.
- To się dopiero okaże.
Shane, nie pukając, wszedł do pokoju Scarlett. Nie zastał jej, więc zaczął kręcić się po pomieszczeniu. Obrócił w ręku brelok do kluczy, leżący na stole, odrzucił go, biorąc do ręki kastet, który kobieta zostawiła na stole. Odłożywszy go z powrotem, znudzony, podszedł do parapetu. Skrzyżował ręce na piersi, wyglądając na zewnątrz. Stał tak dobrą chwilę, aż w końcu do pokoju weszła Scarlett. Obrócił się twarzą do niej. Rzuciła mu zdziwione i poirytowane spojrzenie.
- Nie masz w sobie choć krzty przyzwoitości, aby nie wchodzić ot tak do czyjegoś pokoju?
- Gdybym ot tak nie wszedł, nie byłbym sobą, Scar.
Na tą uwagę kobieta tylko machnęła ręką.
- Czego chcesz? - podeszła do lustra, aby poprawić fryzurę.
- Mogłabyś mnie bardziej szanować jako przyszłego męża - rzucił z wyrzutem.
- Tak samo jak ty mógłbyś bardziej szanować moją prywatność.
- Nie chcę cię przyzwyczajać do takich przywilejów, skoro lada chwila będziesz moją żoną - parsknął.
Wsunęła wsuwkę we włosy.
- To wszystko tłumaczy - rzuciła sarkastycznie i wywróciła oczami.
Shane oparł się plecami o ścianę, nie spuszczając oka ze Scarlett, która nadal grzebała przed lustrem we włosach.
- Powiedziałaś już Colserowi o naszym ślubie i pewnie się wściekł, prawda? - uniósł znacząco brew.
- Skąd wiesz? - spojrzała na niego zdezorientowana.
Machnął ręką, po czym włożył dłonie w kieszenie.
- Ty zdajesz sobie sprawę, że czekają nas teraz przygotowania do ślubu? Kupa roboty i w ogóle?
Horwis wywrócił oczami.
- Nie spodziewałem się - rzucił sarkastycznie.
Scar popatrzyła na niego z wyrzutem.
- Przestań sobie jaja robić i się skup! Trzeba wziąć się do roboty.
Odeszła od lustra i stanęła obok niego, także opierając się o ścianę.
- W dodatku... - Wzięła głęboki oddech. - Moja rodzina oczekuje, że...
Urwała i spojrzała na niego kątem oka.
- Że? - stanął przed nią, patrząc na nią wyczekująco.
- No, że mi się oświadczysz. Wiesz... tak oficjalnie. Przy nich, oczywiście.
Horwis oparł ręce na bokach, roześmiał się i pokręcił głową.
- Czyli zabawa na dobre się zaczyna, tak? Będziemy musieli zrobić jakąś próbę generalną. Mam przed tobą klęknąć czy...
- Dobrze się bawisz? - przerwała mu.
- Wystarczająco, żeby cię wkurzyć.
Przewróciła oczami.
- Nie wierzę, że spędzę z tobą resztę życia - spojrzała na niego, kręcąc głową.
- To uwierz, że mogłaś trafić gorzej. Ja ci daję prawo do negocjacji ze mną. Nie każdy facet byłby tak wspaniałomyślny. Pomyśl o tym - uśmiechnął się figlarnie.
- O dzięki ci, losie.
W końcu nie wytrzymała i sama zaczęła się śmiać.
***
No cześć ;D No i jest rozdział 17. W końcu udało mi się go napisać...
No to co... do następnego kochani! :) (Mam nadzieję, że do grudnia uda mi się napisać 18).
Jeśli to właśnie czytasz to Cię z całego serducha ściskam <3 I daj znać, że tu jesteś.
Trzymajcie się. :)
- Jak ci wczoraj poszło?
- Jak dziwce w zakonie. Jeszcze coś z serii durnych pytań? - Sebastian spojrzał na niego ze złością.
Shane skwitował to śmiechem.
- Co cię ugryzło? - przeszedł obok niego, klepiąc go otwartą dłonią w potylicę.
- Nic, po prostu... - westchnął. - Szkoda mi się jej przez ciebie zrobiło, a ja nie jestem specem w zbieraniu i układaniu w całość, czegoś, co ty rozwaliłeś. Jeśli wiesz co mam na myśli.
Horwis zaparzył sobie kawę.
- Aż tak źle było?
- Do tej pory skakaliśmy sobie do gardeł, a jutro zabieram ją na kolację. Więc dodaj sobie dwa do dwóch.
Shane spojrzał na niego zdziwiony. Wsypał cukier do kawy i usiadł przy stole.
- Poważnie? Przecież ostatnim razem, kiedy tu była, nie mogliście na siebie patrzeć.
Sebastian obrócił się w jego stronę, opierając się o blat.
- No to ci mówię, że przez ciebie jest z nią źle.
Shane westchnął, masując dłonią kark.
- To co ja mam twoim zdaniem zrobić? Iść i błagać o wybaczenie? I tak bym go nie uzyskał.
- Nie wiem - wampir rozłożył ręce w bezradnym geście - w każdym razie jestem z nią jutro umówiony na kolację.
Horwis spojrzał na niego unosząc jedną brew.
- Patrząc na waszą dwójkę to, to się skończy albo seksem, albo pogrzebem, zdajesz sobie z tego sprawę? - Shane parsknął.
- Bez dwóch zdań. Masz jeszcze jakieś cenne uwagi? - rzucił sarkastycznie.
- Zrób tak, żeby skończyło się tym pierwszym. Lesety nie pozbierałaby się po twojej śmierci.
Sebastian pokręcił głową i popukał się palcem w czoło, patrząc znacząco na Horwisa. Westchnął zrezygnowany, odwracając się do niego plecami.
Do kuchni weszła Lesety. Miała na sobie jeszcze szorty pidżamowe i luźny podkoszulek. Jej włosy były w totalnym nieładzie, a na twarzy malowało się zmartwienie. Horwis spojrzał na nią i zauważył, że coś jest nie tak. Po jej oczach dostrzegł, że jest niewyspana i zmęczona.
- Co takiego się stało, że nie mogłaś spać?
Lesety usiadła po drugiej stronie stołu przy którym siedział Shane.
- Skąd wiesz, że nie mogłam spać?
- Wyczytałem z gwiazd - prychnął - no przecież wystarczy na ciebie popatrzeć.
Dziewczyna potarła dłońmi skronie i oparła łokcie na blacie. Spojrzała na Horwisa.
- Zasnęłam tylko na chwilę i miałam koszmar z Alexem. Przebudziłam się... przerażona i potem... potem już nie mogłam zasnąć. Wracały do mnie obrazy z tego co przeżyłam, z uwięzienia przez Alexa. Nie było już mowy, żebym choć na chwilę jeszcze zmrużyła oko.
Czuła się naprawdę zmęczona po tej nocy. Odkąd pojawiła się w domu Shane'a starała się nie myśleć o tym przez co przeszła, wypierała to ze świadomości. Gdy tylko wracały wspomnienia od razu próbowała zając czymś głowę. Raz to wychodziło, raz nie... Tej nocy w ogóle to nie skutkowało. Obrazy z przeszłości przychodziły do niej jeden po drugim, przedzierały się przez jej świadomość mimo wszystkich blokad, które tam stawiała. Nie chciała się też przyznać przed Shane'em, ale tej nocy wylała tyle łez, że podejrzewała, że powłoka od poduszki będzie do tej pory mokra.
Popatrzyła się w okno w zamyśleniu. "Przeszłość już chyba zawsze będzie mnie gonić. Pytanie kto pierwszy się podda: ja czy ona...". Shane przyglądał się jej z nieodgadnionym wyrazem twarzy i nic się nie odezwał, nie wiedział jak ją wesprzeć. Sebastian też nie wiedział co mógłby jej powiedzieć. Żal mu jej było, jednak tak jak wczoraj nie potrafił pocieszyć Jessici, to dzisiaj nie potrafił podnieść na duchu Lesety.
- Zrobię ci śniadanie. Z pełnym żołądkiem świat wygląda inaczej - Sebastian posłał jej ciepły uśmiech.
- Skoro tak mówisz.
Przeniosła wzrok na Shane'a. Pił kawę, nie spuszczając z niej wzroku. Wstał i dosypał jeszcze łyżeczkę cukru do kubka, dokładnie wymieszał, po czym postawił kubek przed Lesety.
- Pij, potrzebujesz cukru i pożądnego kopa - na jego twarzy pojawił się przyjazny uśmiech.
Poczuła chłód jego oddechu na policzku. Przeszły ją dreszcze. Ale tym razem to były przyjemne dreszcze.
- Dzięki - spojrzała mu w oczy - nie spodziewałam się, że stać cię na taką troskę. - Uśmiechnęła się jednocześnie unosząc brwi.
- Ja też się po nim nie spodziewałem - rzucił Sebastian.
Shane wywrócił oczami, patrząc na pozostałą dwójkę.
- Tylko się nie przyzwyczajajcie - rzucił i wyszedł z kuchni.
Dzięki Horwisowi i Sebastianowi poczuła się nieco lepiej. Czuła, że ma w tej dwójce wsparcie.
Upiła łyk kawy. Smakowała jej lepiej, niż zwykle, gdy robiła ją sama. Choć wiedziała, że powodem tego jest to, że to Horwis ją zrobił początkowo dla siebie i jeszcze przed chwilą pił tą samą kawę z tego samego kubka. Nie rozumiała tylko, dlaczego świadomość tego miała dla niej takie znaczenie. "Ogarnij się, Les, to tylko kawa" - mówiła do siebie w myślach. Czuła, że jej myśli są szczeniackie, nie pasujące do dorosłej już kobiety. A przez to czuła się nieco zażenowana.
- Korona by mu z głowy nie spadła, gdyby zrobił ci nową, a nie oddawał do połowy już wypitą - zauważył Sebastian, wskazując na kubek.
Lesety wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się sama do siebie.
Will pojechał do domu rodzinnego. Chciał rozmówić się z ojczymem. Usiadł naprzeciwko niego w gabinecie Jasona. Służąca postawiła na stoliku, między nimi, kieliszki do wina. Jason przyniósł butelkę, wypełniając kieliszki, patrzył na Willa. Było po nim widać, że coś jest nie tak. Nie wyglądał dobrze. Miał zaczerwienione oczy, zadrapanie na twarzy, włosy proszące się o umycie i ułożenie. Nosił brudne ubrania.
- Nie stać cię na to, żeby doprowadzić się do porządku, synu?
Will popatrzył na niego z nienawiścią w oczach.
- Nie nazywaj mnie tak! Już od dawna nie jesteś dla mnie ojcem, którym kiedyś może chciałeś być.
Jason oparł się na kanapie. Spojrzał na Złodzieja Krwi z pewną wyższością i uśmiechnął się pogardliwie.
- Dałem ci dach nad głową, szczeniaku. Ale tobie zawsze było mało - parsknął. - Jesteś jednak głupszy niż myślałem.
Will miał ochotę zedrzeć mu ten obrzydliwy uśmieszek z jego twarzy, zatłuc go na śmierć. Gotował się od środka, ale wiedział, że Jason robi to wszystko celowo. Chciał go sprowokować do bójki. "Nie pozwolę ci na to... Nie tym razem."
- Dlaczego Zack nie żyje?
Jason spojrzał na niego zupełnie zaskoczony. Młody zbił go z pantałyku.
- Skąd o tym wiesz? - spojrzał mu groźnie w oczy.
- Dlaczego nie żyje? - Will warknął przez zaciśnięte zęby.
Jason pokręcił głową, a potem napił się wina.
- Zack mnie zdradził - zaczął - pomyliłem się wtedy, to on mnie zdradził przed Horwisem, a nie ty. Zasłużył sobie na to, co go spotkało.
- Jak się dowiedziałeś, że to on?
Jason zaśmiał się pod nosem.
- Ciekawski jesteś. Powiem ci tak, mam kilkoro wiernych podwładnych. Mają oko na moje interesy i jeden z nich wywęszył, że coś z tym skurwysynem jest nie tak.
Will pokiwał głową w zamyśleniu. Po chwili wstał i skierował się do wyjścia.
- Tak szybko idziesz? Nie potowarzyszysz mi przy butelce?
Will obrócił się, rzucając Jasonowi kolejne nienawistne spojrzenie. Stary wampir zaśmiał się.
- Nie napijesz się z własnym ojcem?
- Nie jesteś ani moim prawdziwym ojcem, ani gościem, który kiedyś chciał mi go zastąpić! Już nie.
Wyszedł z gabinetu, trzaskając za sobą drzwiami. Był wściekły na Jasona. Wściekły za jego kpiny, za Zacka, za to, że już od kilku lat nie jest tym, kim był kiedyś. Nie jest już facetem, który był dla niego jak ojciec, który by się o niego troszczył.
Złodziej Krwi czym prędzej opuścił dom, wsiadając do auta. Gdy wrócił do siebie, nadal złość go rozpierała... Znał Zacka, zawsze był dla niego dobry. Znał go już od czasów, gdy jeszcze był dzieckiem. Pamiętał jak zawsze wampir stawał w jego obronie, gdy coś nabroił i Jason był na niego wściekły. Pamiętał ile razy go krył, mrużył oko na jego wybryki, o których tylko on wiedział. Wyszedł z samochodu, a zaraz potem zauważył dziewczynę, stojącą pod drzwiami. Była niska, opatulona w gruby płaszcz i ciepłe buty. Policzki miała zaczerwienione od mrozu. Była człowiekiem.
- Miałam to dać Shane'owi. Nie zastałam go, więc postanowiłam, że dam tobie, a ty przekażesz Horwisowi. Ja już nie mam czasu. Jak mój pan się dowie to mnie zabije...
Wyciągnęła do niego rękę, w której trzymała notes.
- Kim jesteś? O czym mówisz?
Popatrzył na nią zaskoczony i zdezorientowany.
- To nieważne. Mam to od Zack'a, wiesz którego.
Will pokiwał głową.
- Właśnie. Powodzenia.
- Ale.. Jak tu trafiłaś? Tego domu nie jest tak łatwo znaleźć.
- Masz rację, nie jest - rzuciła wymijająco.
Prawda była taka, że sama by tego domu nigdy nie znalazła. Zack ją musiał poinstruować przed śmiercią jak go znaleźć, gdyby potrzebowała. Już miała odejść, ale złapał ją za ramię.
- Nie nie rozumiem.
- Zrozumiesz jak przeczytasz - wskazała głową notes, który mu dała.
Will odprowadził ją wzrokiem. Nadal był w szoku i nic nie rozumiał. Wszedł do środka. Usiadł na kanapie, aby zacząć czytać. Gdy skończył, wiedział, że musi jak najszybciej pogadać z Shane'em Horiwsem. A raczej, jak się okazało, z jego bratem - Shane'em Horwisem. Był w zupełnym szoku.
- Wyglądasz jak upiór - rzuciła Lucy, wchodząc do salonu - co się stało?
Spojrzał na nią oniemiały od wszystkiego o czym przed chwilą się dowiedział.
- Wielu rzeczy się przed chwilą dowiedziałem. Jedną z nich jest to, że mam brata.
Zaskoczył ją. Choć sam był w takim samym stanie.
- To chyba... dobrze, prawda? - usiadła obok niego nieco skonsternowana.
- To się dopiero okaże.
Shane, nie pukając, wszedł do pokoju Scarlett. Nie zastał jej, więc zaczął kręcić się po pomieszczeniu. Obrócił w ręku brelok do kluczy, leżący na stole, odrzucił go, biorąc do ręki kastet, który kobieta zostawiła na stole. Odłożywszy go z powrotem, znudzony, podszedł do parapetu. Skrzyżował ręce na piersi, wyglądając na zewnątrz. Stał tak dobrą chwilę, aż w końcu do pokoju weszła Scarlett. Obrócił się twarzą do niej. Rzuciła mu zdziwione i poirytowane spojrzenie.
- Nie masz w sobie choć krzty przyzwoitości, aby nie wchodzić ot tak do czyjegoś pokoju?
- Gdybym ot tak nie wszedł, nie byłbym sobą, Scar.
Na tą uwagę kobieta tylko machnęła ręką.
- Czego chcesz? - podeszła do lustra, aby poprawić fryzurę.
- Mogłabyś mnie bardziej szanować jako przyszłego męża - rzucił z wyrzutem.
- Tak samo jak ty mógłbyś bardziej szanować moją prywatność.
- Nie chcę cię przyzwyczajać do takich przywilejów, skoro lada chwila będziesz moją żoną - parsknął.
Wsunęła wsuwkę we włosy.
- To wszystko tłumaczy - rzuciła sarkastycznie i wywróciła oczami.
Shane oparł się plecami o ścianę, nie spuszczając oka ze Scarlett, która nadal grzebała przed lustrem we włosach.
- Powiedziałaś już Colserowi o naszym ślubie i pewnie się wściekł, prawda? - uniósł znacząco brew.
- Skąd wiesz? - spojrzała na niego zdezorientowana.
Machnął ręką, po czym włożył dłonie w kieszenie.
- Ty zdajesz sobie sprawę, że czekają nas teraz przygotowania do ślubu? Kupa roboty i w ogóle?
Horwis wywrócił oczami.
- Nie spodziewałem się - rzucił sarkastycznie.
Scar popatrzyła na niego z wyrzutem.
- Przestań sobie jaja robić i się skup! Trzeba wziąć się do roboty.
Odeszła od lustra i stanęła obok niego, także opierając się o ścianę.
- W dodatku... - Wzięła głęboki oddech. - Moja rodzina oczekuje, że...
Urwała i spojrzała na niego kątem oka.
- Że? - stanął przed nią, patrząc na nią wyczekująco.
- No, że mi się oświadczysz. Wiesz... tak oficjalnie. Przy nich, oczywiście.
Horwis oparł ręce na bokach, roześmiał się i pokręcił głową.
- Czyli zabawa na dobre się zaczyna, tak? Będziemy musieli zrobić jakąś próbę generalną. Mam przed tobą klęknąć czy...
- Dobrze się bawisz? - przerwała mu.
- Wystarczająco, żeby cię wkurzyć.
Przewróciła oczami.
- Nie wierzę, że spędzę z tobą resztę życia - spojrzała na niego, kręcąc głową.
- To uwierz, że mogłaś trafić gorzej. Ja ci daję prawo do negocjacji ze mną. Nie każdy facet byłby tak wspaniałomyślny. Pomyśl o tym - uśmiechnął się figlarnie.
- O dzięki ci, losie.
W końcu nie wytrzymała i sama zaczęła się śmiać.
***
No cześć ;D No i jest rozdział 17. W końcu udało mi się go napisać...
No to co... do następnego kochani! :) (Mam nadzieję, że do grudnia uda mi się napisać 18).
Jeśli to właśnie czytasz to Cię z całego serducha ściskam <3 I daj znać, że tu jesteś.
Trzymajcie się. :)
poniedziałek, 22 lipca 2019
Rozdział 16
Sebastian stał przed drzwiami domu Jessici. Zapukał i czekał aż właścicielka mu otworzy. Postanowił przed wejściem jeszcze zapalić papierosa. Właśnie wyciągał jednego z paczki, gdy ktoś płynnym ruchem zabrał mu go z ręki.
- Chyba mi nie odmówisz.
Usłyszał głos Jessici, która stanęła obok niego i zapaliła zabranego szluga. Sebastian wywrócił oczami. "Zaczyna się.." - pomyślał.
- Nie wywracaj tak oczami, dżentelmenowi nie przystoi - rzuciła z przekąsem.
- A ty zgaś tego peta, damie nie przystoi - zrewanżował jej się.
Stali na werandzie, pod dachem. Jessica oparła się plecami o drzwi, stając z nim twarzą w twarz. Lekko przekrzywiła głowę, spoglądając na niego i wypuszczając dym z papierosa.
- Niech zgadnę, cholerny Shane chciał uniknąć spotkania ze mną i wysłał ciebie? - parsknęła. - I jeszcze akurat ciebie, choć dobrze wie, że zazwyczaj skaczemy sobie do gardeł.
- I dał mi jeszcze kwiaty i list dla ciebie.
- Co za list? - spojrzała na niego podejrzliwie.
Sebastian westchnął ciężko, podając kopertę brunetce. Jednak ta nie wyciągnęła ręki. Czuła, że będzie tam napisane coś, co ją zaboli. Broniła się przed tym.
- Ty mi powiedz o co chodzi, nie chcę tego czytać.
Zaciągnęła się papierosem, starając się ukryć przed nim niepokój, który było widać na jej twarzy.
- Słuchaj, ja wiem, że zazwyczaj wieszamy na sobie psy i drzemy ze sobą koty, aż do znudzenia, ale zostawiając już te biedne frazeolo... coś tam zwierzęta w spokoju, to nie chcę ci robić przykrości.
Jessica zrobiła teatralnie wielkie oczy i zaśmiała się.
- Czułość z twojej strony to jakaś nowość. A myślałam, że ten pasożyt, którego miałeś w mózgu przeszedł już na serce, a tu proszę.
- Daruję ci tą przytyczkę. Nawet ty czasami zasługujesz na taryfę ulgową.
Zgasiła papierosa, depcząc go butem.
- Wejdź - rzuciła, otwierając drzwi.
- Nie wiem czy to dobry pomysł - spojrzał na nią zdziwiony.
- Przecież cię nie zabiję. Przynajmniej nie dzisiaj - parsknęła.
Zaprosiła go do swojego pokoju na piętrze, nalewając whisky do dwóch lampek. Podała mu jedną, siadając na łóżku. Zajął miejsce obok niej, rozglądając się po pomieszczeniu.
Ściany pokoju miały jasnoróżowy kolor. Łóżko, na którym siedzieli, stało pod jedną ze ścian. Po prawej stronie były drzwi wejściowe do pokoju, obok nich wysoka szafa w kolorze jasnego beżu. Naprzeciw łóżka stała komoda, a obok niej toaletka. Przy łóżku był mały, drewniany stolik, zapełniony jakimiś drobiazgami. Sebastian położył też na nim kwiaty i kopertę z listem. Na podłodze rozciągał się dywan w kolorze jasnego brązu z widocznymi na nim mozaikami przypominającymi małe lwiątka. Sam pokój wydawał mu się ogromny. Efekt ten był silny również dlatego, że wielka przestrzeń pomieszczenia nie była zagospodarowana przez wiele rzeczy dziewczyny.
- Mów.
Spojrzała na niego wyczekująco, ponaglając go.
- Żeni się ze Scarlett.
Po jego słowach zapanowała cisza. Jessica poczuła ukłucie zazdrości, a także ból. Poczuła dziwny rodzaj smutku, inny niż ten co zwykle odczuwała, gdy Shane ją odrzucał. To uczucie było gorsze, silniejsze... Poczuła dziwną gulę w gardle i zacisnęła mocno usta, byle ukryć emocje, ale i tak jej to nie wyszło. Zrobiło jej się naprawdę przykro po słowach Sebastiana. Utkwiła wzrok w lampce trzymanej w ręku. Zaczęła nią poruszać, spoglądając jak jej zawartość przepływa raz jedną, raz w druga stronę.
- Śmieszne, jak czasami jedna osoba potrafi decydować o twoich uczuciach, nawet gdy nie ma jej w pobliżu. Bardzo śmieszne - parsknęła.
Wzięła duży łyk alkoholu.
- Może ja lepiej...
- Nie! Zostań... proszę.
Sebastian był zdziwiony jej uprzejmością względem niego, ale nie odezwał się. Zauważył, że przyszły ślub Horwisa bardzo ją poruszył. Nie chciał jej teraz dokładać...
Wypiła duszkiem resztę zawartości swojej lampki. Sebastian także już kończył. Zauważył, że otarła jedną jedyną łzę, którą uroniła. Spojrzała na niego i wymusiła sama na sobie uśmiech. I choć zazwyczaj się kłócili i wyzywali nawzajem to w tamtej chwili Sebastianowi zrobiło się jej zwyczajnie szkoda.
- Wiesz, wolę cię jako kłótliwą jędze, która ubliża mi na każdym kroku niż taką jak teraz. Wyglądasz jak zbity pies.
- Dzięki, twoje słowa działają na moje serce jak środek żrący na bakterie w kiblu.
W końcu Jessica wstała, podeszła do komody, wyciągając z szuflady karty do gry. Zaczęła je tasować.
- Co powiesz na małą rozrywkę? - spojrzała na niego wyczekująco.
- Jak wygram, masujesz mi plecy przez godzinę - rozciągnął się, siadając wygodniej na łóżku.
- A jak ja wygram to zabierasz mnie na kolację - usiadła obok niego.
- Jeśli po tej kolacji wylądujemy razem w łóżku, to oddaję walkowerem - wyszczerzył zęby.
Próbował jakoś poprawić jej humor, choć wiedział, że chce grać z nim tylko po to, by czymś zająć myśli i odreagować.
Następnego dnia, koło siódmej rano, Lesety w końcu się przebudziła. Gdy tylko podniosła się z łóżka uświadomiła sobie, że nie jest w swoim pokoju, a w Shane'a. Wstając poczuła ogromny ból w okolicach oka, na które przez ostatnie miesiące ledwo widziała. Ale teraz to się zmieniło. "Dzięki niemu...". Znowu mogła wszystko dobrze widzieć. Podeszła do lustra. Zauważyła, że powieka już jej sama nie opada, że jest tak jak było kiedyś, tylko miała mocno zaczerwienione okolice tego oka i czuła okropny ból. Poczuła wdzięczność wobec Shane'a, że tak jej pomógł.
- I jak? - Ni stąd ni zowąd za jej plecami pojawił się Horwis.
- Boli, ale poza tym to... znowu wszystko dobrze widzę.
Obróciła się w jego stronę, uśmiechając się.
- Musi trochę poboleć, jak wszystko co ma coś zmienić na lepsze.
Pokiwała głową.
- Dziękuję, naprawdę dziękuję.
- Daj spokój. Rozłożysz dzisiaj przede mną nogi i będziemy kwita - zaśmiał się.
- Ależ oczywiście - rzuciła sarkastycznie - a potem jeszcze przed tobą klęknę.
- Tak też zakładam.
Gdy skończyli żartować nastała chwila milczenia. Spojrzeli sobie w oczy, oboje czując się dobrze ze sobą nawzajem. Zmniejszyli dystans między sobą, już prawie się dotykali. Shane chwycił jej rękę, lekko masując przegub dłoni.
- Czy mi się wydaje czy ty drżysz pod wpływem mojego dotyku? - jego usta wykrzywił cwaniacki uśmieszek, a w głosie słychać było satysfakcję.
- Skądże, to ta temperatura tak na mnie działa - rzuciła, śmiejąc się.
"Czy ja z nim flirtuję? Co się ze mną dzieje?" Po tym co powiedziała poczuła, że robi się cała czerwona na twarzy.
Wspólny czas przerwało im pukanie do drzwi na dole. "Jak dobrze" - pomyślała. Shane czym prędzej zbiegł na parter, Lesety ruszyła za nim. Złodziej Krwi po otwarciu podał rękę Franckowi, temu samemu, który już wiele razy działał z nim ramię w ramię. Przybyły spojrzał znacząco na Lesety, która stała za plecami Shane'a. Horwis obrócił się do dziewczyny, chwycił ją za przedramię i pociągnął wgłąb korytarza.
Nachylił się nad jej twarzą, poczuła jego lodowaty oddech.
- To rozmowa dla czterech, nie sześciu oczu - wyszeptał i posłał jej przelotny uśmiech.
- Okay, rozumiem - przygryzła dolną wargę, czując wstyd i zostawiła ich samych.
Głupio jej było, bo zadziałała pod wpływem chwili i pobiegła za Shane'em, nawet nie rozważając tego, że być może to nie rozmowa dla jej uszu. Zadziałała impulsywnie i zrobiło jej się wstyd przed Shane'em za swoją wścibskość i lekkomyślność. Choć przecież już wcześniej przydarzyło jej się kilka incydentów z powodu których powinno być jej przed nim wstyd, ale dopiero teraz to naprawdę poczuła. Nie rozumiała dlaczego tak nagle zaczęła się przejmować tym co o niej pomyśli...
Shane oparł się o framugę, wyciągając papierosy z kieszeni, częstując również Francka. Ten, jak zwykle, nie odmówił.
- Co jest? - Shane spojrzał na niego wyczekująco.
- Wkurzysz się - zaciągnął się papierosem.
- Wkurzę się jeszcze bardziej jak zaraz nie przejdziesz do rzeczy.
Horwis spojrzał na niego spod uniesionych brwi, przyglądając mu się badawczo, jakby chciał z twarzy kolegi wyczytać co się wydarzyło.
- Młody Colser znowu zaczął rozrabiać. Włamał się do domu Morrisów. Nawalił Benowi, aż tamten stracił przytomność. Potem zerżnął jego żonę i okradł ich. Wiem, bo wysłałem jednego gówniarza, żeby trochę się pokręcił za Coslerem.
- Musi być już serio silny, skoro był w stanie Benowi skopać dupę, a to przecież nie jest łatwy zawodnik.
- Właśnie. Gdy odzyskał przytomność podobno darł mordę, że się zemści, że wyrżnie mu jaja, zmiażdży łeb i tak dalej. Nie dziwię się, no ale, gdyby był w stanie spełnić te pogróżki, to chyba Colser tak by go nie urządził.
Horwis zamyślił się chwilę nad tym co usłyszał. Wypuścił dym z papierosa, zawieszając wzrok gdzieś w oddali. Ogołocone z liści drzewa gdzieniegdzie były pokryte śniegiem, choć ten ostatnio zaczął topnieć i na dworze robiła się jedna wielka chlupa. Horwis popatrzył na las, naprzeciwko nich, w którym teraz trudniej było się zwierzynie ukryć przed drapieżnikami.
Zaciągnął się papierosem.
- Nie pozwolę mu więcej napierdalać i rżnąć kogo popadnie. Miałem już dawno się zająć tym gnojkiem, ale nie miałem ostatnio do tego głowy.
- Już myślałem, że pozwoliłeś by uszły mu płazem jego "wybryki" - rzucił Franck.
- A co ja, kurwa, jestem? Jego niańka, żeby go głaskać po główce i wybaczać jego wyskoki? - zwęził oczy, zauważając, że jakaś zwierzyna poruszyła się w lesie.
Wyostrzył zmysły.
- Swoją drogą to ta napaść na Morrisów miała miejsce po rozmowie młodego Colsera ze Scarlett, tą waszą wspólną znajomą - Frank spojrzał na niego znacząco. - Młody wpadł w jakiś szał po tym spotkaniu. Nie wiem co ta mała mu zrobiła, ale robi cię ciekawie - buchnął śmiechem.
"Czyli powiedziała mu o zaręczynach" - Shane westchnął w duchu. Wyrzucił papierosa w topniejący śnieg. Spojrzał na Francka.
- Dobra, zajmę się tym. Dzięki, że przyjechałeś.
- Jasne. Czy mi się wydaje, czy coś między drzewami przyciągnęło twoją uwagę?
Horwis posłał mu pewny siebie uśmieszek.
- I to coś jest już moje.
Podał mu dłoń na pożegnanie i ruszył w nadludzkim tempie w stronę lasu. Jego drapieżna natura dawała o sobie znać. Franck też zgasił papierosa. Pokiwał głową, patrząc na swojego przywódcę, który już się znacznie oddalił. Sam też się musiał udać na jakieś polowanie, był głodny, miał ochotę na jakąś świeżą krew. W końcu odwrócił się i wsiadł do auta. Po chwili już go nie było.
Jason Colser siedział wygodnie na kanapie, podczas gdy jedna z jego służących masowała mu kark, stojąc za jego plecami.
- Och Emily... Masz boskie dłonie! - czerpał przyjemność z jej dotyku.
Gabinet, w którym się znajdowali był małym pomieszczeniem, pokrytym boazerią w jasnym kolorze. Podłoga wyłożona była ciemnymi panelami. W pomieszczeniu znajdowało się biurko zawalone dokumentami, kanapa, niewielki stolik przy kanapie, dwa brązowe fotele.
- Wzywałeś mnie panie? - do gabinetu wszedł Zack, jeden z jego podwładnych.
- Owszem, wzywałem. Usiadź - wskazał miejsce obok - Emily zostaw nas samych.
Służąca wyszła posłusznie. Zapanowała niezręczna cisza. Jason zaśmiał się ponuro i badawczo przyjrzał swojemu towarzyszowi, który wyglądał na mocno zdezorientowanego. Po śmiechu swojego szefa wiedział, że coś jest nie w porządku. I czuł, że to spotkanie skończy się dla niego źle. "Czyżby się dowiedział?" - przeszło mu przez myśl. Poczuł nieprzyjemny ucisk w żołądku. Dłonie zaczęły mu się pocić...
- Sprzedałeś mnie.
- Słucham?
- Zack, Zack, Zack... Ale ty jesteś naiwny. Naprawdę myślałeś, że się o niczym nie dowiem?
Zack przęknął głośno.
- Nie rozumiem.
- Nie rżnij głupa. Powiedziałeś Horwisowi jakiś czas temu, że nasłałem na niego Willa, że mam jakieś swoje brudne plany wobec niego. Przez ciebie, skurwielu, on teraz węszy! Morduje moich!
Zack wepchnął dłonie w kieszenie. Nie odzywał się.
- Milczysz! Tylko na tyle cię stać, ty nędzny gnoju?!
Zack zaczął zastanawiać się jakim cudem się dowiedział, że to on go wydał, że to on powiedział Horwisowi... Przecież tak uważał, żeby nikt się o tym nie dowiedział. Ktoś jednak musiał to widzieć i go wydać... W końcu stał się zdrajcą pewnie nie tylko w oczach swojego szefa, ale również kolegów.
- Musiałem to zrobić - powiedział spokojnie, nie zważając na ostry ton Jasona - skrzywdziłeś Willa i to bardzo, teraz krzywdzisz Shane'a. Nie za dużo ci? - starał się opanować nerwy i póki co mu to nawet wychodziło.
- Nie wpieprzaj się w to!
- Zniszczyłeś Willowi życie, do cholery! Kiedy on się dowie prawdy? Kiedy się dowie, że był następcą tronu, którego porwałeś?! Kiedy się dowie, że tak naprawdę nigdy nie stracił rodziców, a ty go dobrodusznie nie przyjąłeś pod swój dach? Kiedy, do cholery?! Byłby naszym królem!- wykrzyczał z siebie z prędkością światła.
- Jak dla mnie nigdy nie musiałby się o tym dowiedzieć i dopilnuję, żeby tak było.
- Dopóki ja żyję...
Jason roześmiał się.
- Właśnie, co do tego... trzeba by to jakoś ukrócić... Ryan, Henry, do mnie! Już!
Oboje wpadli najszybciej jak potrafili. Zack poczuł się nieswojo, wiedział, że to prawdopodobnie będzie jego koniec. Spojrzał wrogo na dwóch przybyszów, podniósł się z miejsca, rzucając się na jednego z nich. Jednak drugi zaraz również przystąpił do ataku i po kilkunastu minutach bójki, gdy przeciwnicy wyczerpali Zacka, poddał im się. Pozwolił im się wyprowadzić z pomieszczenia. Wiedział, że nie ma szans z nimi wygrać.
- Zróbcie porządek z tą łajzą. Ma zdechnąć - warknął Jason. - Choć najpierw możecie się nad nim trochę poznęcać, zasłużył sobie na takie zaszczyty - zarechotał.
Gdy Ryan i Henry wyprowadzili go z gabinetu, zabrali go do sali przeznaczonej na czas wolny, rozrywki. Tam właśnie przebywało kilku wampirów, którzy współpracowali z nimi. Wystawili go na środek sali. W pomieszczeniu zapanowała totalna cisza. Wszystkie oczy skupiły się na Zacku.
- Ten kutas nas zdradził - rzucił Henry - chyba przed śmiercią chcemy, żeby nas zapamiętał, prawda przyjaciele? - zaśmiał się szyderczo, a całe towarzystwo się do tego dołączyło.
Henry wytłumaczył im wszystko co zaszło i co wcześniej powiedział im Jason na temat zdrady Zacka. Gdy tylko skończył mówić zaczęło się "przedstawienie". Jeden z wampirów ściągnął Zackowi spodnie, drugi bokserki.
- Oberżniemy ci jaja, tak na początek - wyszydził Ryan.
Zack poczuł jak oblewają go poty. Czuł wstyd jakiego jeszcze nigdy w życiu nie zaznał. Przęknął głośno ślinę i nastawił się na czekające go tortury... Jednak ból był jeszcze gorszy niż mógłby sobie wyobrażać... Zaczął błagać przez łzy o śmierć.
Wampir jednak przewidział, że tak może się stać, że w końcu Jason się dowie, że go zdradził. Więc kilka dni wcześniej spisał wszystko co wiedział i przeznaczył swój notes jednej z służących, a swojej ukochanej. Gdy dowie się, że Zack nie żyje ma obowiązek dostarczyć notes Shane'owi Horwisowi, by ten poznał resztę tajemnic Jasona Colsera.
Zack chciał powiedzieć o wszystkim Shane'owi wcześniej, przy tym spotkaniu, na którym powiedział mu o Willu, ale mieli wtedy za mało czasu. Jego notes miał wyjaśnić resztę...
*****
Cześć moi mili :) Wiem, że trochę czasu (jak zwykle) minęło od ostatniego rozdziału, ale mam nadzieję, że może jeszcze ktoś tu zagląda <3 Proszę o pozostawienie po sobie jakiegoś znaku w komentarzu, wystarczy choć słowo. Chciałabym po prostu wiedzieć czy jest ktoś kto czyta to opowiadanie. Oczywiście, poza moją kochaną Nessą, bo dobrze wiem, że Ty tu jesteś <3
Co do rozdziału... coś zaczyna się wyjaśniać, pierwsze tajemnice wychodzą na jaw...
Życzę miłych wakacji, urlopu <3
Ściskam i do napisania :*
- Chyba mi nie odmówisz.
Usłyszał głos Jessici, która stanęła obok niego i zapaliła zabranego szluga. Sebastian wywrócił oczami. "Zaczyna się.." - pomyślał.
- Nie wywracaj tak oczami, dżentelmenowi nie przystoi - rzuciła z przekąsem.
- A ty zgaś tego peta, damie nie przystoi - zrewanżował jej się.
Stali na werandzie, pod dachem. Jessica oparła się plecami o drzwi, stając z nim twarzą w twarz. Lekko przekrzywiła głowę, spoglądając na niego i wypuszczając dym z papierosa.
- Niech zgadnę, cholerny Shane chciał uniknąć spotkania ze mną i wysłał ciebie? - parsknęła. - I jeszcze akurat ciebie, choć dobrze wie, że zazwyczaj skaczemy sobie do gardeł.
- I dał mi jeszcze kwiaty i list dla ciebie.
- Co za list? - spojrzała na niego podejrzliwie.
Sebastian westchnął ciężko, podając kopertę brunetce. Jednak ta nie wyciągnęła ręki. Czuła, że będzie tam napisane coś, co ją zaboli. Broniła się przed tym.
- Ty mi powiedz o co chodzi, nie chcę tego czytać.
Zaciągnęła się papierosem, starając się ukryć przed nim niepokój, który było widać na jej twarzy.
- Słuchaj, ja wiem, że zazwyczaj wieszamy na sobie psy i drzemy ze sobą koty, aż do znudzenia, ale zostawiając już te biedne frazeolo... coś tam zwierzęta w spokoju, to nie chcę ci robić przykrości.
Jessica zrobiła teatralnie wielkie oczy i zaśmiała się.
- Czułość z twojej strony to jakaś nowość. A myślałam, że ten pasożyt, którego miałeś w mózgu przeszedł już na serce, a tu proszę.
- Daruję ci tą przytyczkę. Nawet ty czasami zasługujesz na taryfę ulgową.
Zgasiła papierosa, depcząc go butem.
- Wejdź - rzuciła, otwierając drzwi.
- Nie wiem czy to dobry pomysł - spojrzał na nią zdziwiony.
- Przecież cię nie zabiję. Przynajmniej nie dzisiaj - parsknęła.
Zaprosiła go do swojego pokoju na piętrze, nalewając whisky do dwóch lampek. Podała mu jedną, siadając na łóżku. Zajął miejsce obok niej, rozglądając się po pomieszczeniu.
Ściany pokoju miały jasnoróżowy kolor. Łóżko, na którym siedzieli, stało pod jedną ze ścian. Po prawej stronie były drzwi wejściowe do pokoju, obok nich wysoka szafa w kolorze jasnego beżu. Naprzeciw łóżka stała komoda, a obok niej toaletka. Przy łóżku był mały, drewniany stolik, zapełniony jakimiś drobiazgami. Sebastian położył też na nim kwiaty i kopertę z listem. Na podłodze rozciągał się dywan w kolorze jasnego brązu z widocznymi na nim mozaikami przypominającymi małe lwiątka. Sam pokój wydawał mu się ogromny. Efekt ten był silny również dlatego, że wielka przestrzeń pomieszczenia nie była zagospodarowana przez wiele rzeczy dziewczyny.
- Mów.
Spojrzała na niego wyczekująco, ponaglając go.
- Żeni się ze Scarlett.
Po jego słowach zapanowała cisza. Jessica poczuła ukłucie zazdrości, a także ból. Poczuła dziwny rodzaj smutku, inny niż ten co zwykle odczuwała, gdy Shane ją odrzucał. To uczucie było gorsze, silniejsze... Poczuła dziwną gulę w gardle i zacisnęła mocno usta, byle ukryć emocje, ale i tak jej to nie wyszło. Zrobiło jej się naprawdę przykro po słowach Sebastiana. Utkwiła wzrok w lampce trzymanej w ręku. Zaczęła nią poruszać, spoglądając jak jej zawartość przepływa raz jedną, raz w druga stronę.
- Śmieszne, jak czasami jedna osoba potrafi decydować o twoich uczuciach, nawet gdy nie ma jej w pobliżu. Bardzo śmieszne - parsknęła.
Wzięła duży łyk alkoholu.
- Może ja lepiej...
- Nie! Zostań... proszę.
Sebastian był zdziwiony jej uprzejmością względem niego, ale nie odezwał się. Zauważył, że przyszły ślub Horwisa bardzo ją poruszył. Nie chciał jej teraz dokładać...
Wypiła duszkiem resztę zawartości swojej lampki. Sebastian także już kończył. Zauważył, że otarła jedną jedyną łzę, którą uroniła. Spojrzała na niego i wymusiła sama na sobie uśmiech. I choć zazwyczaj się kłócili i wyzywali nawzajem to w tamtej chwili Sebastianowi zrobiło się jej zwyczajnie szkoda.
- Wiesz, wolę cię jako kłótliwą jędze, która ubliża mi na każdym kroku niż taką jak teraz. Wyglądasz jak zbity pies.
- Dzięki, twoje słowa działają na moje serce jak środek żrący na bakterie w kiblu.
W końcu Jessica wstała, podeszła do komody, wyciągając z szuflady karty do gry. Zaczęła je tasować.
- Co powiesz na małą rozrywkę? - spojrzała na niego wyczekująco.
- Jak wygram, masujesz mi plecy przez godzinę - rozciągnął się, siadając wygodniej na łóżku.
- A jak ja wygram to zabierasz mnie na kolację - usiadła obok niego.
- Jeśli po tej kolacji wylądujemy razem w łóżku, to oddaję walkowerem - wyszczerzył zęby.
Próbował jakoś poprawić jej humor, choć wiedział, że chce grać z nim tylko po to, by czymś zająć myśli i odreagować.
Następnego dnia, koło siódmej rano, Lesety w końcu się przebudziła. Gdy tylko podniosła się z łóżka uświadomiła sobie, że nie jest w swoim pokoju, a w Shane'a. Wstając poczuła ogromny ból w okolicach oka, na które przez ostatnie miesiące ledwo widziała. Ale teraz to się zmieniło. "Dzięki niemu...". Znowu mogła wszystko dobrze widzieć. Podeszła do lustra. Zauważyła, że powieka już jej sama nie opada, że jest tak jak było kiedyś, tylko miała mocno zaczerwienione okolice tego oka i czuła okropny ból. Poczuła wdzięczność wobec Shane'a, że tak jej pomógł.
- I jak? - Ni stąd ni zowąd za jej plecami pojawił się Horwis.
- Boli, ale poza tym to... znowu wszystko dobrze widzę.
Obróciła się w jego stronę, uśmiechając się.
- Musi trochę poboleć, jak wszystko co ma coś zmienić na lepsze.
Pokiwała głową.
- Dziękuję, naprawdę dziękuję.
- Daj spokój. Rozłożysz dzisiaj przede mną nogi i będziemy kwita - zaśmiał się.
- Ależ oczywiście - rzuciła sarkastycznie - a potem jeszcze przed tobą klęknę.
- Tak też zakładam.
Gdy skończyli żartować nastała chwila milczenia. Spojrzeli sobie w oczy, oboje czując się dobrze ze sobą nawzajem. Zmniejszyli dystans między sobą, już prawie się dotykali. Shane chwycił jej rękę, lekko masując przegub dłoni.
- Czy mi się wydaje czy ty drżysz pod wpływem mojego dotyku? - jego usta wykrzywił cwaniacki uśmieszek, a w głosie słychać było satysfakcję.
- Skądże, to ta temperatura tak na mnie działa - rzuciła, śmiejąc się.
"Czy ja z nim flirtuję? Co się ze mną dzieje?" Po tym co powiedziała poczuła, że robi się cała czerwona na twarzy.
Wspólny czas przerwało im pukanie do drzwi na dole. "Jak dobrze" - pomyślała. Shane czym prędzej zbiegł na parter, Lesety ruszyła za nim. Złodziej Krwi po otwarciu podał rękę Franckowi, temu samemu, który już wiele razy działał z nim ramię w ramię. Przybyły spojrzał znacząco na Lesety, która stała za plecami Shane'a. Horwis obrócił się do dziewczyny, chwycił ją za przedramię i pociągnął wgłąb korytarza.
Nachylił się nad jej twarzą, poczuła jego lodowaty oddech.
- To rozmowa dla czterech, nie sześciu oczu - wyszeptał i posłał jej przelotny uśmiech.
- Okay, rozumiem - przygryzła dolną wargę, czując wstyd i zostawiła ich samych.
Głupio jej było, bo zadziałała pod wpływem chwili i pobiegła za Shane'em, nawet nie rozważając tego, że być może to nie rozmowa dla jej uszu. Zadziałała impulsywnie i zrobiło jej się wstyd przed Shane'em za swoją wścibskość i lekkomyślność. Choć przecież już wcześniej przydarzyło jej się kilka incydentów z powodu których powinno być jej przed nim wstyd, ale dopiero teraz to naprawdę poczuła. Nie rozumiała dlaczego tak nagle zaczęła się przejmować tym co o niej pomyśli...
Shane oparł się o framugę, wyciągając papierosy z kieszeni, częstując również Francka. Ten, jak zwykle, nie odmówił.
- Co jest? - Shane spojrzał na niego wyczekująco.
- Wkurzysz się - zaciągnął się papierosem.
- Wkurzę się jeszcze bardziej jak zaraz nie przejdziesz do rzeczy.
Horwis spojrzał na niego spod uniesionych brwi, przyglądając mu się badawczo, jakby chciał z twarzy kolegi wyczytać co się wydarzyło.
- Młody Colser znowu zaczął rozrabiać. Włamał się do domu Morrisów. Nawalił Benowi, aż tamten stracił przytomność. Potem zerżnął jego żonę i okradł ich. Wiem, bo wysłałem jednego gówniarza, żeby trochę się pokręcił za Coslerem.
- Musi być już serio silny, skoro był w stanie Benowi skopać dupę, a to przecież nie jest łatwy zawodnik.
- Właśnie. Gdy odzyskał przytomność podobno darł mordę, że się zemści, że wyrżnie mu jaja, zmiażdży łeb i tak dalej. Nie dziwię się, no ale, gdyby był w stanie spełnić te pogróżki, to chyba Colser tak by go nie urządził.
Horwis zamyślił się chwilę nad tym co usłyszał. Wypuścił dym z papierosa, zawieszając wzrok gdzieś w oddali. Ogołocone z liści drzewa gdzieniegdzie były pokryte śniegiem, choć ten ostatnio zaczął topnieć i na dworze robiła się jedna wielka chlupa. Horwis popatrzył na las, naprzeciwko nich, w którym teraz trudniej było się zwierzynie ukryć przed drapieżnikami.
Zaciągnął się papierosem.
- Nie pozwolę mu więcej napierdalać i rżnąć kogo popadnie. Miałem już dawno się zająć tym gnojkiem, ale nie miałem ostatnio do tego głowy.
- Już myślałem, że pozwoliłeś by uszły mu płazem jego "wybryki" - rzucił Franck.
- A co ja, kurwa, jestem? Jego niańka, żeby go głaskać po główce i wybaczać jego wyskoki? - zwęził oczy, zauważając, że jakaś zwierzyna poruszyła się w lesie.
Wyostrzył zmysły.
- Swoją drogą to ta napaść na Morrisów miała miejsce po rozmowie młodego Colsera ze Scarlett, tą waszą wspólną znajomą - Frank spojrzał na niego znacząco. - Młody wpadł w jakiś szał po tym spotkaniu. Nie wiem co ta mała mu zrobiła, ale robi cię ciekawie - buchnął śmiechem.
"Czyli powiedziała mu o zaręczynach" - Shane westchnął w duchu. Wyrzucił papierosa w topniejący śnieg. Spojrzał na Francka.
- Dobra, zajmę się tym. Dzięki, że przyjechałeś.
- Jasne. Czy mi się wydaje, czy coś między drzewami przyciągnęło twoją uwagę?
Horwis posłał mu pewny siebie uśmieszek.
- I to coś jest już moje.
Podał mu dłoń na pożegnanie i ruszył w nadludzkim tempie w stronę lasu. Jego drapieżna natura dawała o sobie znać. Franck też zgasił papierosa. Pokiwał głową, patrząc na swojego przywódcę, który już się znacznie oddalił. Sam też się musiał udać na jakieś polowanie, był głodny, miał ochotę na jakąś świeżą krew. W końcu odwrócił się i wsiadł do auta. Po chwili już go nie było.
Jason Colser siedział wygodnie na kanapie, podczas gdy jedna z jego służących masowała mu kark, stojąc za jego plecami.
- Och Emily... Masz boskie dłonie! - czerpał przyjemność z jej dotyku.
Gabinet, w którym się znajdowali był małym pomieszczeniem, pokrytym boazerią w jasnym kolorze. Podłoga wyłożona była ciemnymi panelami. W pomieszczeniu znajdowało się biurko zawalone dokumentami, kanapa, niewielki stolik przy kanapie, dwa brązowe fotele.
- Wzywałeś mnie panie? - do gabinetu wszedł Zack, jeden z jego podwładnych.
- Owszem, wzywałem. Usiadź - wskazał miejsce obok - Emily zostaw nas samych.
Służąca wyszła posłusznie. Zapanowała niezręczna cisza. Jason zaśmiał się ponuro i badawczo przyjrzał swojemu towarzyszowi, który wyglądał na mocno zdezorientowanego. Po śmiechu swojego szefa wiedział, że coś jest nie w porządku. I czuł, że to spotkanie skończy się dla niego źle. "Czyżby się dowiedział?" - przeszło mu przez myśl. Poczuł nieprzyjemny ucisk w żołądku. Dłonie zaczęły mu się pocić...
- Sprzedałeś mnie.
- Słucham?
- Zack, Zack, Zack... Ale ty jesteś naiwny. Naprawdę myślałeś, że się o niczym nie dowiem?
Zack przęknął głośno.
- Nie rozumiem.
- Nie rżnij głupa. Powiedziałeś Horwisowi jakiś czas temu, że nasłałem na niego Willa, że mam jakieś swoje brudne plany wobec niego. Przez ciebie, skurwielu, on teraz węszy! Morduje moich!
Zack wepchnął dłonie w kieszenie. Nie odzywał się.
- Milczysz! Tylko na tyle cię stać, ty nędzny gnoju?!
Zack zaczął zastanawiać się jakim cudem się dowiedział, że to on go wydał, że to on powiedział Horwisowi... Przecież tak uważał, żeby nikt się o tym nie dowiedział. Ktoś jednak musiał to widzieć i go wydać... W końcu stał się zdrajcą pewnie nie tylko w oczach swojego szefa, ale również kolegów.
- Musiałem to zrobić - powiedział spokojnie, nie zważając na ostry ton Jasona - skrzywdziłeś Willa i to bardzo, teraz krzywdzisz Shane'a. Nie za dużo ci? - starał się opanować nerwy i póki co mu to nawet wychodziło.
- Nie wpieprzaj się w to!
- Zniszczyłeś Willowi życie, do cholery! Kiedy on się dowie prawdy? Kiedy się dowie, że był następcą tronu, którego porwałeś?! Kiedy się dowie, że tak naprawdę nigdy nie stracił rodziców, a ty go dobrodusznie nie przyjąłeś pod swój dach? Kiedy, do cholery?! Byłby naszym królem!- wykrzyczał z siebie z prędkością światła.
- Jak dla mnie nigdy nie musiałby się o tym dowiedzieć i dopilnuję, żeby tak było.
- Dopóki ja żyję...
Jason roześmiał się.
- Właśnie, co do tego... trzeba by to jakoś ukrócić... Ryan, Henry, do mnie! Już!
Oboje wpadli najszybciej jak potrafili. Zack poczuł się nieswojo, wiedział, że to prawdopodobnie będzie jego koniec. Spojrzał wrogo na dwóch przybyszów, podniósł się z miejsca, rzucając się na jednego z nich. Jednak drugi zaraz również przystąpił do ataku i po kilkunastu minutach bójki, gdy przeciwnicy wyczerpali Zacka, poddał im się. Pozwolił im się wyprowadzić z pomieszczenia. Wiedział, że nie ma szans z nimi wygrać.
- Zróbcie porządek z tą łajzą. Ma zdechnąć - warknął Jason. - Choć najpierw możecie się nad nim trochę poznęcać, zasłużył sobie na takie zaszczyty - zarechotał.
Gdy Ryan i Henry wyprowadzili go z gabinetu, zabrali go do sali przeznaczonej na czas wolny, rozrywki. Tam właśnie przebywało kilku wampirów, którzy współpracowali z nimi. Wystawili go na środek sali. W pomieszczeniu zapanowała totalna cisza. Wszystkie oczy skupiły się na Zacku.
- Ten kutas nas zdradził - rzucił Henry - chyba przed śmiercią chcemy, żeby nas zapamiętał, prawda przyjaciele? - zaśmiał się szyderczo, a całe towarzystwo się do tego dołączyło.
Henry wytłumaczył im wszystko co zaszło i co wcześniej powiedział im Jason na temat zdrady Zacka. Gdy tylko skończył mówić zaczęło się "przedstawienie". Jeden z wampirów ściągnął Zackowi spodnie, drugi bokserki.
- Oberżniemy ci jaja, tak na początek - wyszydził Ryan.
Zack poczuł jak oblewają go poty. Czuł wstyd jakiego jeszcze nigdy w życiu nie zaznał. Przęknął głośno ślinę i nastawił się na czekające go tortury... Jednak ból był jeszcze gorszy niż mógłby sobie wyobrażać... Zaczął błagać przez łzy o śmierć.
Wampir jednak przewidział, że tak może się stać, że w końcu Jason się dowie, że go zdradził. Więc kilka dni wcześniej spisał wszystko co wiedział i przeznaczył swój notes jednej z służących, a swojej ukochanej. Gdy dowie się, że Zack nie żyje ma obowiązek dostarczyć notes Shane'owi Horwisowi, by ten poznał resztę tajemnic Jasona Colsera.
Zack chciał powiedzieć o wszystkim Shane'owi wcześniej, przy tym spotkaniu, na którym powiedział mu o Willu, ale mieli wtedy za mało czasu. Jego notes miał wyjaśnić resztę...
*****
Cześć moi mili :) Wiem, że trochę czasu (jak zwykle) minęło od ostatniego rozdziału, ale mam nadzieję, że może jeszcze ktoś tu zagląda <3 Proszę o pozostawienie po sobie jakiegoś znaku w komentarzu, wystarczy choć słowo. Chciałabym po prostu wiedzieć czy jest ktoś kto czyta to opowiadanie. Oczywiście, poza moją kochaną Nessą, bo dobrze wiem, że Ty tu jesteś <3
Co do rozdziału... coś zaczyna się wyjaśniać, pierwsze tajemnice wychodzą na jaw...
Życzę miłych wakacji, urlopu <3
Ściskam i do napisania :*
środa, 6 marca 2019
Rozdział 15
Will wrócił do domu późno wieczorem, kląc pod nosem. Był wściekły po rozmowie ze Scarlett. Wszedł do salonu, rzucając kwiatami o ziemię. Kopnął w sofę, przesuwając ją w ten sposób w bok.
- Jaki ze mnie kretyn! Gorzej.... Cholera!
Zaczął okładać pięściami blat stołu. Wszystko w nim wrzało. Czuł rozsadzającą go złość.
- Ej! Barbarzyńcom mówimy stop - do salonu weszła Lucy, nieco zaskoczona.
- Przymknij się, Owen. Nie chcesz mnie bardziej rozdrażnić.
Wziął głęboki oddech, wciąż nachylając się nad przed chwilą okładany stół. Próbował się uspokoić.
- Wolę, gdy mówisz do mnie po imieniu, nie po nazwisku.
- Więc od teraz będę mówił tylko po nazwisku - rzucił z dokuczliwym uśmiechem, mimo złości, która w nim była.
Lucy przewróciła oczami, podchodząc do niego.
- Zgaduję, że coś poszło nie po twojej myśli.
- Nie no co ty, spostrzegać to ty umiesz jak kura ziarno w gnoju - zażartował złośliwie.
Zadał kilka mocnych ciosów tym razem ścianie, a potem opadł na kanapę. Położył głowę na oparciu, dłońmi zakrywając twarz. Lucy zajęła miejsce obok niego.
- Co ci Scarlett powiedziała?
- Wychodzi za mąż, to mi powiedziała. Za Horwisa, to mi powiedziała. Ma taki obowiązek, to mi powiedziała. Mam już sobie iść, to mi powiedziała. A wiesz co mi powiedziała, gdy wyznałem co do niej czuję?
- Co takiego?
- No właśnie, do kurwy nędzy, nic! Nic mi nie powiedziała! Jakby to, że mi na niej zależy nie miało dla niej żadnego znaczenia..
- Rozumiem, że jesteś wściekły, ale coś ustalmy. William Colser nie przeklina w obecności Lucy Owen, okay?
Will parsknął.
- A od kiedy to ty niby stawiasz warunki w tym domu? - spojrzał na nią spod uniesionych brwi. - To ja tu rządzę.
- To tak między nami, mógłbyś wprowadzić trochę kultury w to swoje "królestwo".
Will machnął ręką na jej sugestię i nic jej nie odpowiedział. Myślami wciąż nawracał do Scarlett.
- Może spróbowałbyś pogadać z Horwisem? Może da się jakoś odkręcić ten ślub? Mu przecież na niej pewnie nie zależy...
Will parsknął śmiechem. Pokręcił głową i popatrzył na nią z niedowierzaniem.
- Jaja sobie robisz? Horwis najchętniej by mnie zrzucił z urwiska. Za bardzo nabroiłem na jego terytorium. W końcu to on jest naszym przywódcą, a ja mu tylko uprzykrzam życie. W dodatku jeszcze do mojej ostatniej kłótni z ojcem miałem właśnie mu przyprowadzić Horwisa. Ale to misja już nieaktualna.
Lucy westchnęła.
- Więc co zamierzasz? - spytała po chwili milczenia.
- Nienawidzę tego pytania.
Wstał z sofy, skrzyżował ręce na piersi i zaczął kręcić się po pokoju. Zależało mu na Scarlett i był przekonany, że ze wzajemnością. Wiedział też, że ma związane ręce w tej sytuacji. Zdawał sobie sprawę, że ona nie sprzeciwi się woli swojej rodziny i szanował to, ale... Ciężko było mu się pogodzić z tym co miało nadejść. Musiał w końcu zaakceptować to, że ona wychodzi za kogoś innego. Jednak wcale nie było to takie proste.
- Wychodzę do lasu. Jestem głodny. Potrzebuję świeżej zwierzęcej krwi.
Shane już od dawna planował rozprawić się z Willem. Colser na za wiele sobie pozwalał i Horwis miał to ukrócić. Jednakże przez ostatnie wydarzenia związane z wyjazdem Thomasa, jego przyszłym ślubem ze Scarlett i wampirom oraz Złodziejom Krwi, które pracowały dla Jasona Colsera, Horwis nie miał na razie głowy zajmować się utrudniającym mu życiem Willem, który, swoją drogą, też jeszcze jakiś czas temu pracował dla Jasona. W dodatku jeszcze była sprawa zakochanej w nim Jessicy...
W tej ostatniej sprawie następnego dnia, około południa, Shane napisał list dla Jessicy, dołączając też bukiet kwiatów. Zeszedł z tym na parter, zmierzając do kuchni. Zastał tam Sebastiana, zmywającego po sobie. Usiadł przy stole, kładąc na jego blacie bukiet i list. Ruchem kłowy wskazał Sebastianowi miejsce naprzeciwko siebie.
- Co jest?
- Bądź tak dobry, wyświadcz mi przysługę, przy okazji nie szkodząc.
Na twarzy Sebastiana pojawił się grymas niezadowolenia.
- Dla twojej wiadomości zazwyczaj nie ubliża się komuś, prosząc go o przysługę.
- Dla twojej wiadomości stanowisz wyjątek od reguły.
Sebastian przewrócił oczami, wzdychając z rezygnacją. Usiadł na miejscu wskazanym mu przez Horwisa.
- Czego ode mnie chcesz?
Shane figlarnie się uśmiechnął, podsuwając Sebastianowi list, który napisał do Jessicy.
- Przekaż to i te kwiaty Jessice, zaprosiła mnie do siebie, więc przeproś w moim imieniu, że nie przyjechałem. W tym liście wszystko jej wytłumaczyłem.
- Dlaczego sam do niej nie pojedziesz?
Shane wstał. Podszedł do zlewu, opierając się o niego na wyprostowanych rękach. Przez chwilę milczał zbierając myśli. Obrócił się tyłem do zlewu. Skrzyżował ręce na piersi.
- Mam dość tłumaczenia jej tego, co co niej nie dociera. W dodatku... to co napisałem jej w tym liście może jej się nie spodobać.
Sebastian przyjrzał mu się uważnie. Nie rozumiał co takiego Horwis miał jej do przekazania. W dodatku nie podobała mu się ta prośba. Nie chciał się spotykać z Jessicą. Prawie zawsze ich rozmowa to jedna wielka kłótnia.
- A co dokładnie może jej się nie spodobać? - popatrzył na niego z zaciekawieniem.
- Mój ślub ze Scarlett, jeśli już chcesz wiedzieć.
Shane zajął miejsce przy stole, to co poprzednio. Roześmiał się, patrząc na swojego towarzysza. Sebastian przez chwilę zaniemówił. Był w szoku tym co usłyszał. Zamrugał kilka razy, dochodząc do siebie.
- Powiedziałeś, że się żenisz, czy to ja postradałem zmysły?
- W obu tych sprawach odpowiedź mi brzmi: tak.
- Czy ty na każdym kroku musisz mi ubliżać?
- Nie lubię ckliwych rozmów.
- Nie da się nie zauważyć.
Shane wstał, podszedł do Sebastiana, klepiąc go po ramieniu.
- Zlituj się nade mną i pojedź do niej sam - jęknął wampir.
- Nie dyskutuj ze mną, łudząc się, że zmienię zdanie - rzucił Horwis.
- No, ale...
Shane stanął przed nim, krzyżując ręce na piersi. Spojrzał na niego stanowczo.
- Jak dla mnie możesz do niej pojechać również bez wszystkich zębów, skoro ci tak bardzo zależy. Tylko naucz się jeszcze alfabetu Morse'a, bo jak z tobą skończę to inaczej się już z Jessicą nie dogadasz.
Sebastian westchnął teatralnie. Wziął ze stołu kwiaty i kopertę z listem.
- Skończysz marnie, przyjacielu - rzucił, wychodząc.
Shane zaczął się śmiać, kręcąc głową.
W tym samym czasie Lesety siedziała w swoim pokoju wraz z Jackiem. Wciąż uczyła go pisać i czytać. Jako pierwsza osoba do tej pory okazywała mu dużo cierpliwości, ciepła, poświęcała mu wiele uwagi i czasu. Właśnie dzięki temu ta nauka przynosiła rezultaty i widać było postępy u Złodzeja Krwi.
- Na dziś już wystarczy - zabrała od niego kartkę i długopis, odkładając je do szuflady.
- Dziękuję za to co dla mnie robisz, to... miłe z twojej... z twojej strony.
- Nie dziękuj. Nie ma o czym mówić. Ale... chciałam z tobą omówić jeszcze pewną kwestię.
Jack spojrzał na nią wyczekująco. Lesety z powrotem usiadła obok niego, na łóżku, przykrywając stopy ciepłym kocem w czarne wzorki.
- Czasami jeszcze zauważam rany na twoich rękach, ale coraz rzadziej i coraz mniej...
- Pomogło mi to.... co mi... co mi kiedyś powiedziałaś. I staram się tego trzymać.
- Cieszę się. I mam nadzieję, że przestaniesz to całkowicie robić. Jesteś kimś bardzo wartościowym. Wiem, że to może brzmieć tandetnie, ale mówię szczerze. Powinieneś dać sobie szansę i przestać samemu robić sobie krzywdę.
Jack popatrzył na nią w zamyśleniu, potakując jej. Najwidoczniej nie chciał się na ten temat odzywać. Lesety chciała poruszyć jeszcze jedną kwestię, która także nie była dla Jacka łatwa. Przygryzła wargę, zaciskając palce na poszewce kołdry, leżącej na łóżku.
- A jeszcze jedno... - wzięła głęboki wdech - nie myślałeś o tym, żeby przenieś się z piwnicy tu do nas na górę? Zasługujesz na więcej niż...
- Przestań! - przerwał jej.
- Ja tylko...
- Mi jest tam dobrze.
- Nie chce mi się w to wierzyć.
Jack popatrzył na nią złowrogo. Lesety zrzuciła z siebie koc, wstała z łóżka, stanęła przed nim, zaciskając pięści. Rozzłościło ją to, że nawet nie pozwalał jej ze sobą rozmawiać na ten temat. Starała się go zrozumieć, tylko że w tamtej chwili emocje wzięły nad nią górę bo przecież sama wiedziała jak to jest żyć w podobnym miejscu jak ta piwnica.
- Poważnie? Odpowiada ci? Ja tyle lat żyłam w jakimś cholernym lochu. Marzyłam o tym, żeby... Zawsze, gdy zasypiałam marzyłam o tym, żeby obudzić się w innym miejscu. W lepszym miejscu. A ty tak po prostu... rezygnujesz z tego lepszego miejsca. Nie mogę w to uwierzyć!
- Daj mi spokój! - krzyknął, wstając z łóżka.
- Mówisz do mnie teraz jakbym była twoim wrogiem, a ja tylko...
- To nie ma sensu. Do niego nic nie dociera. Już tyle razy próbowałem go przekonać, żeby wyniósł się z tej obrzydliwej piwnicy. Bez skutku - rozległ się głos Shane'a.
Wzrok Lesety i Jacka padł na wejście do jej pokoju, gdzie niespodziewanie pojawił się Horwis. Po jego słowach w pokoju zapanowało milczenie. Jack popatrzył z wyrzutem na brata, minąwszy go, wyszedł z pokoju Lesety.
Dziewczyna westchnęła ciężko, po czym ponownie zajęła miejsce na łóżku. Shane usiadł obok niej.
- Nie martw się, tak jak już wspomniałem, nie ty pierwsza odniosłaś na tym polu porażkę.
- Trochę marne to pocieszenie.
Horwis wzruszył ramionami.
- Ale spróbuję jeszcze raz, za kilka dni, może uda mi się go przekonać.
Shane pokiwał głową w odpowiedzi na jej słowa, choć i tak uważał, że to nie ma sensu, nie wierzył, żeby kiedykolwiek Jack zmienił zdanie co do mieszkania w piwnicy.
Po chwili spuścił wzrok na lewą dłoń dziewczyny.
- A jak ręka? Nie nawraca ból?
- Nie nawraca. Jest w porządku. Nie spodziewałabym się, że będzie cię to obchodzić - obróciła głowę w jego stronę, uważnie mu się przyglądając.
- Najwidoczniej obchodzi, skoro pytam - on także obrócił głowę w jej stronę.
Popatrzyli na siebie, oboje ciekawi swoich wzajemnych reakcji, na to co zostało powiedziane.
- Z tym też myślę, że mógłbym ci pomóc - wskazał na jej opadającą powiekę na jednym oku. - To dzieło tego sukinsyna, Alexa, co nie?
- No... tak.
Shane usiadł do niej przodem, nachylając się nad nią.
- Pozwolisz mi sobie pomóc?
Spojrzał na nią wyczekująco.
- A powinnam?
- To zależy.
- Od czego? - przechyliła lekko głowę, patrząc na niego.
- Od pogody. Podczas deszczu jestem nieco delikatniejszy dla swoich ofiar - zaśmiał się.
Lesety pokręciła głową ze śmiechem.
- Niby jak chcesz mi pomóc?
- Nie znasz jeszcze moich wszystkich nadludzkich zdolności, a trochę ich jest - posłał jej figlarny uśmiech.
Dotknął palcem jej powieki, a ona ponownie oparła głowę o ścianę.
- Zamknij oczy - polecił.
- Robi się, panie doktorze - wybuchła śmiechem.
Shane delikatnie masował palcem jej powiekę. Poczuła nieprzyjemne pieczenie i ból. Zacisnęła zęby, żeby jakoś wytrzymać. Ta chwila nie należała do przyjemnych w przeciwieństwie do tej, gdy masował jej rękę.
Czuła na czole jego zimny jak lód oddech. Zacisnęła pięści, gdy pieczenie zaczęło być coraz większe. Poczuła swoje łzy na policzkach. Shane bardzo powoli unosił jej powiekę coraz wyżej, co przynosiło coraz większy ból.
- Długo jeszcze?
- Chwilę, wytrzymaj, a obiecuję, że to pomoże.
Lesety wzięła głęboki wdech i ponownie zacisnęła zęby. Ból był coraz większy. Stawał się nie do zniesienia. Poczuła pot na twarzy i plecach. Zaczęła wierzgać nogami, kilka razy nawet kopnęła Shane'a, ale on ani drgnął. Nie robiła tego specjalnie, po prostu przez ból straciła kontrolę.
- Błagam! Już nie mogę - krzyknęła.
Gdy chciała go odepchnąć złapał jedną dłonią jej ręce, unieruchamiając je.
- Jeszcze mi za to podziękujesz.
- Chciałabym, żebyś miał rację - mówiła przez łzy.
I nagle ta krótka chwila, która wydawała jej się trwać w nieskończoność minęła. Nie czuła już dotyku Horwisa na swojej powiece. Otworzyła oczy. Shane nadal siedział przed nią, uważnie ją obserwując. Głośno oddychała. Poczuła jak robi jej się słabo, a obraz się zamazuje. Ostatnie co pamiętała to Shane'a, biorącego ją sobie na kolana i obejmującego ją. Po chwili straciła przytomność.
*****
Cześć Wam :) No i mamy rozdział 15...
Dziękuję ślicznie osobom, które tu są i to czytają :D
Chcę szczególnie podziękować Nessie, która zawsze znajduje dla mnie czas, żeby to poczytać i naskrobać dla mnie komentarz, wiesz że to dla mnie MEEEGA dużo znaczy! Chcę też bardzo mocno podziękować poświęcającej dla mnie czas i motywującej mnie White And Red Rose <3 Kochane jesteście!!
Ściskam mocno każdego kto tu ze mną jest :* Do napisania.
- Jaki ze mnie kretyn! Gorzej.... Cholera!
Zaczął okładać pięściami blat stołu. Wszystko w nim wrzało. Czuł rozsadzającą go złość.
- Ej! Barbarzyńcom mówimy stop - do salonu weszła Lucy, nieco zaskoczona.
- Przymknij się, Owen. Nie chcesz mnie bardziej rozdrażnić.
Wziął głęboki oddech, wciąż nachylając się nad przed chwilą okładany stół. Próbował się uspokoić.
- Wolę, gdy mówisz do mnie po imieniu, nie po nazwisku.
- Więc od teraz będę mówił tylko po nazwisku - rzucił z dokuczliwym uśmiechem, mimo złości, która w nim była.
Lucy przewróciła oczami, podchodząc do niego.
- Zgaduję, że coś poszło nie po twojej myśli.
- Nie no co ty, spostrzegać to ty umiesz jak kura ziarno w gnoju - zażartował złośliwie.
Zadał kilka mocnych ciosów tym razem ścianie, a potem opadł na kanapę. Położył głowę na oparciu, dłońmi zakrywając twarz. Lucy zajęła miejsce obok niego.
- Co ci Scarlett powiedziała?
- Wychodzi za mąż, to mi powiedziała. Za Horwisa, to mi powiedziała. Ma taki obowiązek, to mi powiedziała. Mam już sobie iść, to mi powiedziała. A wiesz co mi powiedziała, gdy wyznałem co do niej czuję?
- Co takiego?
- No właśnie, do kurwy nędzy, nic! Nic mi nie powiedziała! Jakby to, że mi na niej zależy nie miało dla niej żadnego znaczenia..
- Rozumiem, że jesteś wściekły, ale coś ustalmy. William Colser nie przeklina w obecności Lucy Owen, okay?
Will parsknął.
- A od kiedy to ty niby stawiasz warunki w tym domu? - spojrzał na nią spod uniesionych brwi. - To ja tu rządzę.
- To tak między nami, mógłbyś wprowadzić trochę kultury w to swoje "królestwo".
Will machnął ręką na jej sugestię i nic jej nie odpowiedział. Myślami wciąż nawracał do Scarlett.
- Może spróbowałbyś pogadać z Horwisem? Może da się jakoś odkręcić ten ślub? Mu przecież na niej pewnie nie zależy...
Will parsknął śmiechem. Pokręcił głową i popatrzył na nią z niedowierzaniem.
- Jaja sobie robisz? Horwis najchętniej by mnie zrzucił z urwiska. Za bardzo nabroiłem na jego terytorium. W końcu to on jest naszym przywódcą, a ja mu tylko uprzykrzam życie. W dodatku jeszcze do mojej ostatniej kłótni z ojcem miałem właśnie mu przyprowadzić Horwisa. Ale to misja już nieaktualna.
Lucy westchnęła.
- Więc co zamierzasz? - spytała po chwili milczenia.
- Nienawidzę tego pytania.
Wstał z sofy, skrzyżował ręce na piersi i zaczął kręcić się po pokoju. Zależało mu na Scarlett i był przekonany, że ze wzajemnością. Wiedział też, że ma związane ręce w tej sytuacji. Zdawał sobie sprawę, że ona nie sprzeciwi się woli swojej rodziny i szanował to, ale... Ciężko było mu się pogodzić z tym co miało nadejść. Musiał w końcu zaakceptować to, że ona wychodzi za kogoś innego. Jednak wcale nie było to takie proste.
- Wychodzę do lasu. Jestem głodny. Potrzebuję świeżej zwierzęcej krwi.
Shane już od dawna planował rozprawić się z Willem. Colser na za wiele sobie pozwalał i Horwis miał to ukrócić. Jednakże przez ostatnie wydarzenia związane z wyjazdem Thomasa, jego przyszłym ślubem ze Scarlett i wampirom oraz Złodziejom Krwi, które pracowały dla Jasona Colsera, Horwis nie miał na razie głowy zajmować się utrudniającym mu życiem Willem, który, swoją drogą, też jeszcze jakiś czas temu pracował dla Jasona. W dodatku jeszcze była sprawa zakochanej w nim Jessicy...
W tej ostatniej sprawie następnego dnia, około południa, Shane napisał list dla Jessicy, dołączając też bukiet kwiatów. Zeszedł z tym na parter, zmierzając do kuchni. Zastał tam Sebastiana, zmywającego po sobie. Usiadł przy stole, kładąc na jego blacie bukiet i list. Ruchem kłowy wskazał Sebastianowi miejsce naprzeciwko siebie.
- Co jest?
- Bądź tak dobry, wyświadcz mi przysługę, przy okazji nie szkodząc.
Na twarzy Sebastiana pojawił się grymas niezadowolenia.
- Dla twojej wiadomości zazwyczaj nie ubliża się komuś, prosząc go o przysługę.
- Dla twojej wiadomości stanowisz wyjątek od reguły.
Sebastian przewrócił oczami, wzdychając z rezygnacją. Usiadł na miejscu wskazanym mu przez Horwisa.
- Czego ode mnie chcesz?
Shane figlarnie się uśmiechnął, podsuwając Sebastianowi list, który napisał do Jessicy.
- Przekaż to i te kwiaty Jessice, zaprosiła mnie do siebie, więc przeproś w moim imieniu, że nie przyjechałem. W tym liście wszystko jej wytłumaczyłem.
- Dlaczego sam do niej nie pojedziesz?
Shane wstał. Podszedł do zlewu, opierając się o niego na wyprostowanych rękach. Przez chwilę milczał zbierając myśli. Obrócił się tyłem do zlewu. Skrzyżował ręce na piersi.
- Mam dość tłumaczenia jej tego, co co niej nie dociera. W dodatku... to co napisałem jej w tym liście może jej się nie spodobać.
Sebastian przyjrzał mu się uważnie. Nie rozumiał co takiego Horwis miał jej do przekazania. W dodatku nie podobała mu się ta prośba. Nie chciał się spotykać z Jessicą. Prawie zawsze ich rozmowa to jedna wielka kłótnia.
- A co dokładnie może jej się nie spodobać? - popatrzył na niego z zaciekawieniem.
- Mój ślub ze Scarlett, jeśli już chcesz wiedzieć.
Shane zajął miejsce przy stole, to co poprzednio. Roześmiał się, patrząc na swojego towarzysza. Sebastian przez chwilę zaniemówił. Był w szoku tym co usłyszał. Zamrugał kilka razy, dochodząc do siebie.
- Powiedziałeś, że się żenisz, czy to ja postradałem zmysły?
- W obu tych sprawach odpowiedź mi brzmi: tak.
- Czy ty na każdym kroku musisz mi ubliżać?
- Nie lubię ckliwych rozmów.
- Nie da się nie zauważyć.
Shane wstał, podszedł do Sebastiana, klepiąc go po ramieniu.
- Zlituj się nade mną i pojedź do niej sam - jęknął wampir.
- Nie dyskutuj ze mną, łudząc się, że zmienię zdanie - rzucił Horwis.
- No, ale...
Shane stanął przed nim, krzyżując ręce na piersi. Spojrzał na niego stanowczo.
- Jak dla mnie możesz do niej pojechać również bez wszystkich zębów, skoro ci tak bardzo zależy. Tylko naucz się jeszcze alfabetu Morse'a, bo jak z tobą skończę to inaczej się już z Jessicą nie dogadasz.
Sebastian westchnął teatralnie. Wziął ze stołu kwiaty i kopertę z listem.
- Skończysz marnie, przyjacielu - rzucił, wychodząc.
Shane zaczął się śmiać, kręcąc głową.
W tym samym czasie Lesety siedziała w swoim pokoju wraz z Jackiem. Wciąż uczyła go pisać i czytać. Jako pierwsza osoba do tej pory okazywała mu dużo cierpliwości, ciepła, poświęcała mu wiele uwagi i czasu. Właśnie dzięki temu ta nauka przynosiła rezultaty i widać było postępy u Złodzeja Krwi.
- Na dziś już wystarczy - zabrała od niego kartkę i długopis, odkładając je do szuflady.
- Dziękuję za to co dla mnie robisz, to... miłe z twojej... z twojej strony.
- Nie dziękuj. Nie ma o czym mówić. Ale... chciałam z tobą omówić jeszcze pewną kwestię.
Jack spojrzał na nią wyczekująco. Lesety z powrotem usiadła obok niego, na łóżku, przykrywając stopy ciepłym kocem w czarne wzorki.
- Czasami jeszcze zauważam rany na twoich rękach, ale coraz rzadziej i coraz mniej...
- Pomogło mi to.... co mi... co mi kiedyś powiedziałaś. I staram się tego trzymać.
- Cieszę się. I mam nadzieję, że przestaniesz to całkowicie robić. Jesteś kimś bardzo wartościowym. Wiem, że to może brzmieć tandetnie, ale mówię szczerze. Powinieneś dać sobie szansę i przestać samemu robić sobie krzywdę.
Jack popatrzył na nią w zamyśleniu, potakując jej. Najwidoczniej nie chciał się na ten temat odzywać. Lesety chciała poruszyć jeszcze jedną kwestię, która także nie była dla Jacka łatwa. Przygryzła wargę, zaciskając palce na poszewce kołdry, leżącej na łóżku.
- A jeszcze jedno... - wzięła głęboki wdech - nie myślałeś o tym, żeby przenieś się z piwnicy tu do nas na górę? Zasługujesz na więcej niż...
- Przestań! - przerwał jej.
- Ja tylko...
- Mi jest tam dobrze.
- Nie chce mi się w to wierzyć.
Jack popatrzył na nią złowrogo. Lesety zrzuciła z siebie koc, wstała z łóżka, stanęła przed nim, zaciskając pięści. Rozzłościło ją to, że nawet nie pozwalał jej ze sobą rozmawiać na ten temat. Starała się go zrozumieć, tylko że w tamtej chwili emocje wzięły nad nią górę bo przecież sama wiedziała jak to jest żyć w podobnym miejscu jak ta piwnica.
- Poważnie? Odpowiada ci? Ja tyle lat żyłam w jakimś cholernym lochu. Marzyłam o tym, żeby... Zawsze, gdy zasypiałam marzyłam o tym, żeby obudzić się w innym miejscu. W lepszym miejscu. A ty tak po prostu... rezygnujesz z tego lepszego miejsca. Nie mogę w to uwierzyć!
- Daj mi spokój! - krzyknął, wstając z łóżka.
- Mówisz do mnie teraz jakbym była twoim wrogiem, a ja tylko...
- To nie ma sensu. Do niego nic nie dociera. Już tyle razy próbowałem go przekonać, żeby wyniósł się z tej obrzydliwej piwnicy. Bez skutku - rozległ się głos Shane'a.
Wzrok Lesety i Jacka padł na wejście do jej pokoju, gdzie niespodziewanie pojawił się Horwis. Po jego słowach w pokoju zapanowało milczenie. Jack popatrzył z wyrzutem na brata, minąwszy go, wyszedł z pokoju Lesety.
Dziewczyna westchnęła ciężko, po czym ponownie zajęła miejsce na łóżku. Shane usiadł obok niej.
- Nie martw się, tak jak już wspomniałem, nie ty pierwsza odniosłaś na tym polu porażkę.
- Trochę marne to pocieszenie.
Horwis wzruszył ramionami.
- Ale spróbuję jeszcze raz, za kilka dni, może uda mi się go przekonać.
Shane pokiwał głową w odpowiedzi na jej słowa, choć i tak uważał, że to nie ma sensu, nie wierzył, żeby kiedykolwiek Jack zmienił zdanie co do mieszkania w piwnicy.
Po chwili spuścił wzrok na lewą dłoń dziewczyny.
- A jak ręka? Nie nawraca ból?
- Nie nawraca. Jest w porządku. Nie spodziewałabym się, że będzie cię to obchodzić - obróciła głowę w jego stronę, uważnie mu się przyglądając.
- Najwidoczniej obchodzi, skoro pytam - on także obrócił głowę w jej stronę.
Popatrzyli na siebie, oboje ciekawi swoich wzajemnych reakcji, na to co zostało powiedziane.
- Z tym też myślę, że mógłbym ci pomóc - wskazał na jej opadającą powiekę na jednym oku. - To dzieło tego sukinsyna, Alexa, co nie?
- No... tak.
Shane usiadł do niej przodem, nachylając się nad nią.
- Pozwolisz mi sobie pomóc?
Spojrzał na nią wyczekująco.
- A powinnam?
- To zależy.
- Od czego? - przechyliła lekko głowę, patrząc na niego.
- Od pogody. Podczas deszczu jestem nieco delikatniejszy dla swoich ofiar - zaśmiał się.
Lesety pokręciła głową ze śmiechem.
- Niby jak chcesz mi pomóc?
- Nie znasz jeszcze moich wszystkich nadludzkich zdolności, a trochę ich jest - posłał jej figlarny uśmiech.
Dotknął palcem jej powieki, a ona ponownie oparła głowę o ścianę.
- Zamknij oczy - polecił.
- Robi się, panie doktorze - wybuchła śmiechem.
Shane delikatnie masował palcem jej powiekę. Poczuła nieprzyjemne pieczenie i ból. Zacisnęła zęby, żeby jakoś wytrzymać. Ta chwila nie należała do przyjemnych w przeciwieństwie do tej, gdy masował jej rękę.
Czuła na czole jego zimny jak lód oddech. Zacisnęła pięści, gdy pieczenie zaczęło być coraz większe. Poczuła swoje łzy na policzkach. Shane bardzo powoli unosił jej powiekę coraz wyżej, co przynosiło coraz większy ból.
- Długo jeszcze?
- Chwilę, wytrzymaj, a obiecuję, że to pomoże.
Lesety wzięła głęboki wdech i ponownie zacisnęła zęby. Ból był coraz większy. Stawał się nie do zniesienia. Poczuła pot na twarzy i plecach. Zaczęła wierzgać nogami, kilka razy nawet kopnęła Shane'a, ale on ani drgnął. Nie robiła tego specjalnie, po prostu przez ból straciła kontrolę.
- Błagam! Już nie mogę - krzyknęła.
Gdy chciała go odepchnąć złapał jedną dłonią jej ręce, unieruchamiając je.
- Jeszcze mi za to podziękujesz.
- Chciałabym, żebyś miał rację - mówiła przez łzy.
I nagle ta krótka chwila, która wydawała jej się trwać w nieskończoność minęła. Nie czuła już dotyku Horwisa na swojej powiece. Otworzyła oczy. Shane nadal siedział przed nią, uważnie ją obserwując. Głośno oddychała. Poczuła jak robi jej się słabo, a obraz się zamazuje. Ostatnie co pamiętała to Shane'a, biorącego ją sobie na kolana i obejmującego ją. Po chwili straciła przytomność.
*****
Cześć Wam :) No i mamy rozdział 15...
Dziękuję ślicznie osobom, które tu są i to czytają :D
Chcę szczególnie podziękować Nessie, która zawsze znajduje dla mnie czas, żeby to poczytać i naskrobać dla mnie komentarz, wiesz że to dla mnie MEEEGA dużo znaczy! Chcę też bardzo mocno podziękować poświęcającej dla mnie czas i motywującej mnie White And Red Rose <3 Kochane jesteście!!
Ściskam mocno każdego kto tu ze mną jest :* Do napisania.
Subskrybuj:
Posty (Atom)