czwartek, 21 września 2017

Rozdział 11

  Minęło kilka dni od ostatnich wydarzeń. Jednak z dłonią Lesety było coraz gorzej. Nie mogła w ogóle nią ruszać, palce nie chciały ani drgnąć, choć starała się z całych sił. Był jeszcze ból, który pojawiał się i znikał na zmianę. Dwudziestolatka nie miała pojęcia co z tym zrobić. Bała się komuś o tym powiedzieć, bo wiedziała, że musiałaby przyznać się do próby otwarcia tajemniczej koperty. A na myśl o reakcji Shane'a, gdyby się o tym dowiedział, jej żołądek zamieniał się w supeł. 
 Ostatnie dni mijały jej dość szybko. Zaczęła się już przyzwyczajać do domu Horwisa. Jednak nadal pamiętała zgrzyt łańcuchów, które towarzyszyły jej w celi. Na nadgarstkach miała zarysowane obręcze od kajdan, które zakładał jej Alex. Przyglądała im się. Wiedziała, że te ślady już nigdy nie znikną i przez resztę życia będą jej przypominać, że tak naprawdę nigdy nie była wolna. W domu Horwisa bardzo rzadko pozwalała sobie na takie refleksje. Bała się nad sobą użalać, bo wiedziała, że Shane nie lubi słabych... Wręcz gardzi nimi. W dodatku te wspomnienia ją bolały, więc wracała do nich myślami, ale najrzadziej jak tylko dawała radę. Jednak to wszystko przez co przeszła zostawiło na niej trwały ślad. Ciężko jej było komuś w pełni zaufać. Nie znała też wielu rzeczy, a niektóre niedawno dopiero widziała po raz pierwszy w życiu choć miała już dwadzieścia lat. Alex bardzo ją skrzwydził trzymając ją w celi. I bardzo często to odczuwała.
  Obawiała się także, że Johnny może się u niej zjawić. Czasami, gdy siedziała sama w pokoju zerkała niespokojnie na okno, żeby się upewnić, że na zewnątrz nikogo nie ma. Jednak od ostatniego incydentu wampir jakby jej odpuścił i nie zjawiał się.  Bardzo ją to cieszyło, ale miała też lekką obawę, czy on, aby nie chce uśpić jej czujności...
  Lesety nie mogła znaleźć dla siebie miejsca więc wzięła się za wkładanie naczyń do zmywarki. Przez to, że nie mogła używać jednej dłoni, to zajęcie zajmowało jej sporo czasu, ale nie  narzekała. I tak szukała dla siebie zajęcia. Kucharka, która do tej pory zajmowała się gotowaniem obiadów i sprzątaniem w kuchni odeszła z pracy, tłumacząc się wyjazdem do ukochanego, który mieszka szmat czasu od domu Horwisa. Więc od kilku dni przygotowywaniem obiadów zajmował się Sebastian, przy okazji szkoląc Lesety. Trzeba było przyznać, że gotowanie szło mu całkiem nieźle i był dość dobrym nauczycielem dla dziewczyny. Nie mogła robić wszystkich rzeczy przez dłoń, którą nie mogła ruszyć. Powiedziała Sebastianowi, że mocno się uderzyła i ją teraz boli. Widziała, że jej nie uwierzył, ale nie wnikał w sprawę. I za to lubiła go jeszcze bardziej.
  W pewnej chwili usłyszała kroki. Odwróciła się od zlewu.
 - Cześć piękna, mam dla ciebie pewną propozycję - zobaczyła Sebastiana opierającego się bokiem o blat szafki.
 - Tak?
Uśmiechnęła się do niego.
 - Pożyczę od Shane'a samochód i pojedziemy kupić ci trochę ciuchów. Bo... Z całym szacunkiem moja droga, ale już nie mogę patrzeć jak cały czas chodzisz w starych, męskich ubraniach.
Lesety uważnie mu się przyjrzała. Kąciku jej ust lekko uniosły się w górę.
 - W zamian za?
 - Pojedziesz też ze mną do mojego dawnego domu i pomożesz mi zabrać resztę moich rzeczy. Nie chcę się widzieć sam na sam z moją byłą.
Lesety zaśmiała się.
 - Okay, zgoda.
 - Pogadam z Horwisem i pojedziemy jutro - puścił do niej oko.
"Jeżeli Shane się zgodzi, oczywiście" - pomyślała. 

  Dom Scarlett i jej rodziny był starą i okazałą budowlą. Posiadał parter i dwa piętra. Miał co najmniej kilka wejść, a z każdej sypialni wychodził balkon posiadający ornamenty roślinne. Na parterze znajdowała się kuchnia, dwa ogromne salony, okazała łazienka i wyjście na taras. Na piętrach znajdowały się sypialnie. Każda z nich urządzona według upodobań właściciela.
 Scarlett mieszkała z matką, dziadkami, kuzynostwem i trojgiem rodzeństwa, z którego ona była najmłodsza. Jej ojciec zginął, gdy miała siedemnaście lat, podczas walki, które toczyły między sobą rody wampirów. Oddał życie w obronie całej rodziny Johnson. Za to Scarlett go podziwiała. Zawsze słuchała tego co do niej mówił, a jego rady brała sobie mocno do serca. Bardzo go szanowała i nawet, gdy na nią krzyczał, podniósł rękę lub dał karę nie sprzeciwiała się. Czuła, że robi to dla jej dobra, że uczy ją żyć. Wszczepił jej także pewną zasadę, której trzymała się kurczowo jak każdej innej, którą jej ustalił. "Nie kochaj nikogo poza rodziną. Nigdy! Nie masz prawa się zakochać. Miłość sprawi, że staniesz się słaba, że chłopiec któremu się oddasz będzie mógł pogruchotać ci kości i napluć w twarz, a ty nic z tym nie zrobisz" - tak jej powtarzał przez kilka lat. Scarlett wzięła tą naukę do siebie i trzymała się jej najbardziej jak tylko mogła. Wiedziała, że jej ojciec kochał swoją rodzinę ponad wszystko, ale z matką ożenił się tylko po to, aby założyć tą rodzinę. Jej rodzice się ze sobą przyjaźnili, ale się nie kochali. Szanowali się, ale nic poza tym. Tata Scarlett jeszcze przed śmiercią pozwolił córce wyjść w przyszłości za mąż, ale tylko za mężczyznę, którego wybierze dla niej rodzina. Chciał, aby związała się z kimś z rozsądku, po to aby mieć dzieci, ale nie chciał pozwolić na to, aby wiązała się z kimś z miłości. "Masz być silna dla siebie, a w przyszłości dla swoich dzieci. Nie dla jakiegoś chłopca. Wyjdziesz za mąż za tego, który umocni nasz ród, a nie za tego, który zawróci ci w głowie." - Miała te słowa wyryte w pamięci niczym wyuczony wiersz. I dobrze wiedziała, że ojciec przed śmiercią wraz z rodziną wybrali już jej kandydata na męża. Tylko nie wiedziała jeszcze kogo. I nie spieszyło jej się, aby się dowiedzieć. "W końcu, tak jak tato mówił, ten śłub to tylko przyszła formalność, nic poza układem i wzmocnieniem rodziny Johnos." - To także miała wyryrte na blachę.
  Scarlett siedziała na kanapie w salonie, naprzeciwko Shane'a Horwisa. Oddzielał ich od siebie stolik ze szklanym blatem.
 - Czego ode mnie chcesz, Horwis?
 - Słyszałem, że współpracujesz z młodym Colserem - obnażył kły, wypowiadając to nazwisko.
 - Masz na myśli Willa?
Shane pokiwał lekko głową. Uważnie przyglądał się swojej rozmówczyni. Nie mógł sobie pozwolić na przeoczenie jakiegokolwiek szczegółu w jej zachowaniu.
 - Owszem, może pomagałam mu kilka razy w jakichś działaniach, ale możesz być spokojny, mój drogi. To już przeszłość. Wiem, że to twój wróg...
Przerwał jej machnięciem ręki.
 - Pomińmy szczegóły mojej zażyłej przyjaźni z twoim chłopczykiem - jego usta wykrzywiły się w cynicznym grymasie, a w jego głosie pobrzmiewał sarkazm.
 - Nie nazywaj go moim chłopczykiem, Horwis - warknęła - Nigdy!  
Shane zaśmiał się drwiąco.
 - Mam uwierzyć, że pomagałaś mu z dobrego serduszka czy z nudy? - Uniósł znacząco brwi, a na jego ustach błąkał się kpiący uśmieszek.
 - Płacił mi za zlecenia! - Warknęła przez zaciśnięte zęby.
Wiedziała, że Horwis nie może się dowiedzieć, że Will chce go schwytać, bo miałaby z tego spore kłopoty. Dlatego musiała dokładnie chować swoje myśli w razie, gdyby Shane'owi przyszło do głowy szukać czegoś w jej umyśle.   
 - Ach tak. A za twoją bliskość też ci płacił?
 - O co ci chodzi, do cholery? - Krzyknęła.
 - Nie udawaj. Nie wierzę, że tylko razem pracowaliście. Trzymałaś się z nim blisko, bo namieszał ci w głowie, co? - Shane splótł dłonie za głową i odchylił się w tył na oparcie kanapy.
Zauważył, że na wspomnienie o Willu Colserze zabłysły jej oczy. A im dłużej o nim rozmawiali tym więcej dziewczyna bawiła się kawałkiem koszuli, byle tylko ukryć lekkie drżenie rąk.
 - Czyżby serduszko kogoś tak wyrachowanego jak ty zabiło szybciej? - W jego glosie było słychać drwinę.
"Tak, zabiło szybciej. Ale nigdy się do tego nie przyznam. Przed nikim, a szczególnie nie przed Horwisem. Tym bardziej nie przed Willem..."

Jessica zaparkowała pod domem Horwisa. Chciała się z nim zobaczyć, porozmawiać. Już od kilku dni nie miała z nim żadnego kontaktu. I choć obiecała sobie, że w końcu odpuści, że da sobie z nim spokój, to nie mogła wytrzymać. Potrzebowała z nim rozmowy, potrzebowała spojrzeć mu w oczy. Wiedziała, że będzie cierpieć, bo Shane nie dawał im szansy. Czuła, że zachowuje się co najmniej irracjonalnie, że źle podchodzi do sprawy. Tylko, że nie potrafiła tak łatwo zapomnieć o Horwisie. W dodatku miała mu do przekazania ważną informację, którą wykorzystała jako pretekst, aby spotkać się z przywódcą Złodzeji Krwi i zwykłych wampirów.
Drzwi otworzył jej Sebastian. Shane jeszcze nie wrócił od Scarlett.
 - Cze... - Urwała w pół słowa, gdy zobaczyła przed sobą jej towarzysza z zaręczyn u Thomasa i Hope - Co ty tu robisz, do cholery?!
Pamiętała, że ich wspólnie spędzony czas na zaręczynach skończył się ostrą kłótnią. Dlatego, gdy zobaczyła Sebastiana poczuła się jakby ktoś poraził ją prądem.
 - Tymczasowo mieszkam, a ty jesteś do bólu miła, moja droga - zakpił z niej.
Spojrzała na niego gniewnym i ostrym wzrokiem.
 - Przyszłam do Shane'a. Nie wpuścisz mnie? 
 - Shane'a nie ma - rzucił w nadzieji, że brunetka odejdzie.
Nie chciał po raz kolejny się z nią kłócić.
 - Poczekam na niego - staksowała go wzrokiem, licząc, że w końcu zaprosi ją do środka.
Gdy tego nie zrobił parsknęła ze słością i wepchnęła się obok niego do środka.
 - Dżentelmen jakich mało! - Rzuciła sarkastycznie do niego, idąc w stronę salonu.
Sebastian uniósł oczy ku górze, modląc się, aby kobieta zniknęła, gdy tylko spuści wzrok. W salonie na kanapie Lesety siedziała z Jackiem, ucząc go czytać i pisać. Oboje wstali, gdy zobaczyli Jessicę i Sebastiana. Wampir przeciągnął się i przerwócił oczami.
 - Skoro Horwisa nie ma to jestem zmuszony przejąć jego funkcję - westchnął teatralnie - poznajcie się. To Jessica, siostra Thomasa czyli kumpla Shane'a. A to Lesety, też tu mieszka. 
Kobiety podały sobie dłonie. Lesety lekko się uśmiechnęła, ale czuła się niepewnie w takiej sytuacji. Na twarzy brunetki też pojawił się uśmiech, ale był wymuszony. Jack w tym czasie zdążył się ulotnić. Nie znosił przebywać w towarzystwie. Czuł się dobrze tylko przy swoim bracie, przy Lesety i zaczął nabierać zaufania również do Sebastiana. Ale, gdy na horyzoncie pojawił się ktokowiek inny, od razu uciekał.
 - To ja zaparzę herbaty - blondynka zasicnęła usta i szybkim krokiem skierowała się do kuchni.
 - Masz pięć minut, Les - warknął Sebastian.
Jessica usiadła wygodnie na kanapie.
 - Czyżbyś bał się przebywać ze mną sam na sam? - Roześmiała się z drwiną.
Wampir stanął na przeciwko niej z rękoma skrzyżowanymi na piersi. 
 - Z takimi jak ty róznie bywa. Nie oszukujmy się. Masz coś nie tak z garem - powiedział to z prędkością światła. - A w dodaku masz też problem z oczami, bo tak dziwnie się na mnie gapisz - jego usta wykrzywiły się w grymasie.
 - Tak mam od patrzenia na twoją twarz - rzuciła ripostę - i odsuń się ode mnie w końcu, bo jeszcze wryjesz mi się w pamięć, a naprawdę szkoda mi w niej dla ciebie miejsca.
Patrzyli sobie zawzięcie w oczy.
 - Pójdę po te herbaty, przy okazji zastanowię się czy podać ci cukier czy trutkę - na jego twarzy pojawił się chytry uśmieszek.
Po chwili wrócił razem z Lesety i trzema herbatami.
 - Mój brat, Thomas, wspominał mi o tobie. Byłaś wzięźniem Alexa, prawda? - Jessica zagadnęła, chciała uniknąć kolejnej potyczki słownej z Sebastianem.
Jednak gorzej tematu nie mogła wybrać.
 - Tak, ale... To już było. Nie rozmawiajmy o tym - Lesety spojrzała na nią błagalnie, chcąc nie poruszać tego tematu.
Za wiele ją to kosztowało. Jessica wykazała się odwagą, ale też lekkomyślnością tym, że w tak prosty sposób poruszyła sprawę, która była dla Lesety naprawdę trudna.
   Zapadła cisza, którą przerwał warkot silnika. Shane wrócił. Jessica wzięła łyk gorącej herbaty. Czuła, że zaczyna boleć ją brzuch ze zdenerwowania. Dłonie jej drżały. Zawsze tak miała przed rozmową z Horwisem. Zbyt wiele dla niej znaczył, aby z dnia na dzień mogła go traktować jak każdego innego mężczyznę.
  Shane po wejściu do salonu zmierzył wzrokiem całą trojkę siedzącą na kanapie. Wszyscy milczeli.
 - Zamroczyło was czy języki wam poodcinali? - Warknął kąśliwie Horwis. 
Sebastian zachrząkał i oczy wszystkich zwróciły się w jego stronę
 - Jak widzisz mamy w domu intruza - wskazał ręką na Jessicę - więc chyba już rozumiesz nasze jakże niefortunne położenie.
 - Skończysz marnie, mój drogi! - Warknęła brunetka.   
 - Oj - cmoknął - bez wątpienia ty jeszcze gorzej. Ja się ulatniam - puścił oko do Lesety i czmychnął z salonu.
Shane roześmiał się. Zajął miejsce na kanapie pomiędzy obiema kobietami. Lesety zastanawiała się jak w najłatwiejszy sposób opuścić salon.
 - Chciałam z tobą porozmawiać, ale bez świadków - Jessica dotknęła delikatnie dłoni Shane'a.
"Jak dobrze" - pomyślała Lesety.
 - To nie jest dobry pomysł, Jess - spojrzał na nią dość surowo.
Znowu mu się narzucała. I wkurzało go to coraz mocniej. Musiał postawić sprawę jasno. Była siostrą Thomas'a, jego kumpla. Nie mógł robić jej fałszywych nadziei. Nie chciał być dla niej też zbyt okrutny ze względu na Thomas'a. I dlatego nie do końca też wiedział jak ma z nią postępować.
 - Mam ci coś ważnego do powiedzenia - mówiła dość stanowczo, choć on odbierał jej dużo pewności siebie.
Lesety podniosła się z kanapy, kierując w stronę wyjścia, ale w ostatniej chwili Shane złapał jej dłoń, ciągnąc z powrotem.
 - Usiądź - nakazał stanowczo - nie pozwoliłem ci wyjść - spojrzał jej twardo w oczy.
Lesety przęknęła głośno. W Jessice rosła złość. Znowu siedziały obok siebie na kanapie. Shane stanął na przeciwko brunetki, krzyżując ręce na piersi. 
 - Mówisz teraz, albo w ogóle nie mówisz - postawił jej warunek.   
"Zależało mi na tym żebyśmy zostali sami" - pomyślała Jessica. "Dlaczego zakochałam się akurat w tym durniu? Dlaczego jest taki a nie inny?" Rozczarowało ją zachowanie Horwisa. Choć wiedziała, że na wiele liczyć nie może, to ciągle miała nadzieję.
 - Skoro tak stawiasz sprawę - zebrała w sobie całą pewność siebie, która jej pozostała i całą stanowczość, aby jej głos brzmiał obojętnie - Mój brat i Hope wyprowadzają się. Jutro już ich tu nie będzie. A dzisiaj wieczorem przyjadą się z tobą pożegnać. To znaczy... Nie wiem czy Hope przyjedzie, ale Thomas na pewno.
Shane podszedł do okna, aby nie być blisko z Jess.
 - Dlaczego się wyprowadzają?
 - Zaręczyli się. Niedługo wezmą śłub. Chcą... Chcą ułożyć sobie życie daleko stąd, bliżej rodziny Hope, aby mogli liczyć na ich pomoc w przyszłości, jeśli będą jej potrzebować. Wiesz niedługo taka pomoc może być im niezbędna, gdy pojawią się dzieci. A prędzej czy później pewnie się pojawią.
Jesscia spojrzała na Horwisa, który był odwrócony do niej plecami i nieobecnym wzrokiem patrzył na dwór przez szybę w oknie.      
  - Thomas cię przysłał, żebyś mnie poinformiwała o ich wyjeździe? Powiedziałaś przecież, że przyjedzie wieczorem. Co za różnica czy dowiedziabym się o tym teraz od ciebie czy za kilka godzin od niego? - Popatrzył na nią, a w jego spojrzeniu była pewna przebiegłość, która przyprawiła Jessicę o ciarki.
Spuściła wzrok. Lesety siedziała obok niej w milczeniu, obserwując całą sytuację.
 - To był twój pretekst, żeby tu przyjechać - parsknął - mówiłem ci już coś na te temat.
 - Myślisz, że tak łatwo mi jest o tobie zapomnieć?  - Krzyknęła, stając z kanapy.  
Obrócił się twarzą do niej i spojrzał na brunetkę niewzruszony. 
 - Nie mam pojęcia jak mam z tobą postępować - rozłożył ręce i uniósł brwi. 
 - Ale dobrze wiesz jak postępować ze Scarlett - rzuciła kąśliwie, ocierając pierwsze łzy.
Patrzyli na siebie przez chwilę. Gdy nic nie powiedział parsknęła histerycznym śmiechem i wyszła z salonu. Było słychać trzask zamykanych drzwi i to jak z impetem ruszyła z podjazdu.
 - Kurwa! - Warknął Shane, waląc pięścią w parapet. 
 - To nie jest jej wina, że jesteś dla niej ważny - powiedziała Lesety - niszczysz ją, a nawet tego nie zauważasz - parsknęła.
Horwis podszedł do niej. Położył dłonie na oparciu kanapy, po obu stronach jej głowy. Nachylił się nad nią. Jego twarz znajdowała się na wysokości jej twarzy, dzieliło ich zaledwie kilka centymetrów.
 - Ty nie za wiele sobie pozwalasz? - Patrzył jej w oczy, a jego głos był ostry, trochę chrypliwy, co sprawiło, że serce Lesety zaczęło walić jak młotem.
 - Przepraszam - wyszeptała, spuszczając wzrok.
Była na niego wściekła za to jak traktował innych, ale nie miała odwagi mu się postawić. Bała się go, po prostu.  Złapał dwoma palcami jej brodę, unosząc do góry. Nie miała wyjścia. Musiała patrzeć mu prosto w oczy. Uśmiechnął się figlarnie. 
 - W dalszym ciągu nie wiem co mam z tobą zrobić, znajdo - przejechał wierzchem dłoni po jej policzku i szyi.
Lesety zaczęła drżeć ze strachu. 
 - Jak ja mam z tobą rozmawiać, skoro trzęsiesz się przede mną jak osika... - Westchnął, wywracając oczami.    
 - Myślę, że... Powinieneś być - przełknęła ślinę - nieco łagodniejszy dla Jessici.
 - To moja sprawa jak z nią postępuję - cały czas patrzył jej w oczy.
Okręcił sobie pasmo jej blond włosów wokół palca. 
 - Seba? Chodź tu, ty darmozjadzie! - Odsunął się od Lesety, ale nie spuszczając z niej wzroku.
Sebastian wbiegł do salonu.
 - Siadaj! - Shane wskazał mu ręką miejsce obok dwudziestolatki,
Tamten usiadł nieco zdezorientowany. Spojrzeli na siebie z Lesety z widocznym na ich twarzach zdziwieniem.
 - Dziś wieczorem Thomas prawdopodobnie z Hope przyjadą się ze mną pożegnać. Przydajcie się na coś i zróbcie coś dobrego do jedzenia.
 - Oczywiście, szefie. Nasza dwójka jest niezawodna - powiedział, opierając się łokciem o ramię Lesety.
 - Tak samo niezawodna jak prezerwatywy twojego ojca, a jednak proszę, istniejesz - Shane uniósł brwi i drwiąco się uśmiechnął. 
 - Grabisz sobie, przyjacielu.
Horwis wyciągnął paczkę papierosów z kieszeni, zapalając jednego.
 - Do roboty! I to ma być jadalne - rzucił im, wychodząc na dwór.

Dzień dobry :D Trochę czasu minęło, odkąd tu byłam po raz ostatni. To przez to, że za dużo na siebie wzięłam. No i trochę mi się w życiu namieszało. Dobra, ale dosyć o mnie. 
Nie chcę się wypowiadać na temat tego rozdziału, bo... Jakoś nie potrafię.  Po prostu nie mam o nim określonego zdania. Z jednej strony mi się podoba, ale z drugiej jakby czegoś brakowało.
Cieszę się, kochani, że Was tu mam :>  Każda osoba jest dla mnie bardzo ważna.
Ściskam Was.