sobota, 27 sierpnia 2016

Rozdział 4


  Lesety wróciła do swojego pokoju. Miała mętlik w głowie i łzy w oczach. Chciało jej się płakać. Czuła się poniżona przez Shane'a. Przez całe jej życie wampiry traktowały ją jak ścierwo, więc z jednej strony, przywykła do takiego zachowania. Ale z drugiej strony już nie wytrzymywała. Chciała choć raz poczuć się coś warta, potrzebna. Wszystkie negatywne emocje w niej siedziały, nie miała komu o nich powiedzieć. Cały ciężar obelg, poniżeń i zadawanego cierpienia musiała znosić sama. Nie miała nikogo z kim mogłaby się podzielić swoimi myślami. Czuła się przez to bardzo samotna. 
  Usiadła na łóżku, opierając się plecami o ścianę. Po jej policzkach popłynęło kilka łez, ale zaraz je otarła. Próbowała uspokoić myśli. W gruncie rzeczy wiedziała, że Horwis miał rację w wielu sprawach, ale nie musiał tego w ten sposób okazywać, jej kosztem. Westchnęła ciężko. Zastanawiała się, czemu choć raz, to ona nie może decydować o swoim życiu. Cały czas ktoś to robił za nią, a jej coraz mniej się to podobało...
  Spojrzała za okno. Wszędzie było biało, w jej oczach widok był naprawdę fantastyczny. Śnieg był dla niej przepiękny. Marzyła o tym, żeby wyjść na dwór. Wiedziała, że będzie musiała poprosić o to Shane'a, ale zdawała sobie sprawę, że to co widziała za oknem jest tego warte.
  Przymknęła powieki. Postanowiła skupić się na pozytywnych emocjach, aby poczuć się lepiej. "Lesety" - pomyślała. "Mam na imię Lesety, wreszcie ktoś nadał mi imię." Na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Spodobało jej się to imię. Nie miała pojęcia skąd Shane je wziął, ale było piękne, przynajmniej według niej.

Shane rozparł się wygodnie na sofie, w salonie Thomasa. Założył jedną nogę na drugą, opierając stopę na kolanie. Jego rozmówca zajął miejsce po jego przeciwnej stronie, za stolikiem, który ich rozdzielał.
 - I co zamierzasz z nią zrobić? - Spojrzał badawczo na Shane'a.
Horwis zmrużył oczy, skupiając wzrok na regale z książkami w lewym rogu salonu.
 - Jeszcze nie wiem. Na tą chwilę zostaje u mnie - rzucił.
 - Na co ci ona?  - Spojrzał sceptycznie na swojego przywódcę.
 - Ma w sobie kawałek mojego serca, które pompuje jej krew, wampir który żywi się tą krwią, zyskuje moją siłę, moją energię, nie rozumiesz tego?  - Warknął wściekle Horwis.
 - To mogłeś inaczej jakoś to załatwić - spojrzał znacząco na Shane'a.
Do pokoju weszła siostra Thomasa, Jessica. Wysoka brunetka z wielkimi szarymi oczami. Miała długie, perfekcyjnie wyprostowane włosy. Czerwona szminka na ustach i wydłużone rzęsy dodawały jej atrakcyjności, choć i tak była piękna. Miała na sobie czarne, idealnie dopasowane dżinsy, oddające jej świetną figurę i biały sweterek.
  Usiadła obok brata, zakładając nogę na nogę. Spojrzała zalotnie na Shane'a. Tamten to zauważył i uśmiechnął się drwiąco. Wiedział dobrze, że dziewczyna jest nim zainteresowana, ale nic sobie z tego nie robił. A nawet go to bawiło.  
 - To co w końcu z nią zrobisz? - Thomas spojrzał na Shane'a,
 - Nie wiem, jak na ten moment, będę miał na nią oko - zachichotał.
 - Jasne.
 - Nie miałabym nic przeciwko, gdybyś na mnie również miał oko - Jessica uśmiechnęła się znacząco do Shane'a.      
Złodziej Krwi spojrzał na nią z dezaprobatą. Kobieta zmieszała się. Nie wiedziała już jak ma do niego dotrzeć. Przywódca bardzo jej się podobał i nie ukrywała tego. Ale on zawsze ją odtrącał. Choć była naprawdę bardzo ładna, nie czuła się pewnie w swojej skórze. Powodem tego był zawsze on. Jessica robiła wszystko, byle tylko na nią spojrzał, porozmawiał z nią, spędził z nią trochę czasu. Ale wszystko było na nic. Więc brunetka zaczęła wykorzystywać każdą okazję, gdy Shane pojawił się w ich domu, by go zobaczyć, by zamienić z nim chociaż dwa słowa.
  Gdy Złodziej Krwi wychodził z ich domu, nachylił się jeszcze nad uchem siostry Thomasa.
 - Odpuść Jess, bo nudzą mnie już twoje zaloty - wyszeptał.
Uśmiechnął się do niej z drwiną i wyszedł. Kobieta poczuła ucisk w sercu. Kolejny raz nie dał jej szansy... Kolejny raz ją skrzywdził...

  Dwudziestolatka postanowiła wykorzystać sytuację, że Shane'a nie ma w domu. Poprosiła służącą o coś ciepłego do narzucenia na siebie, aby wyjść na dwór. Wampirzyca nie zainteresowała się wyjściem dziewczyny. Była jej zupełnie obojętna. Lesety dostała od niej o wiele za dużą na siebie kurtkę z powycieranymi rękawami, ale była ciepła i to się liczyło. Powoli wyszła z budynku. Uśmiechnęła się na dźwięk przyjemnie skrzypiącego śniegu pod jej nogami. Było okropnie zimno, nawet mimo kurtki, którą na sobie miała. Jednak starała się o tym nie myśleć. Przechadzała się po alejce między tujami, która prowadziła do rezydencji. Nachyliła się, aby wziąć do ręki garść śniegu. Poczuła jak ręka jej marznie, a biały puch zamienia się w wodę. Mimo zimna uśmiechnęła się na ten widok.
  Nagle usłyszała dziwne szuranie, gdzieś za tujami. Przeszła między nimi i ujrzała niewielką postać, odgarniającą śnieg. Przełknęła ślinę, gdy zorientowała się, że to Jack. Złodziej krwi powoli odwrócił się w jej stronę. Lesety spojrzała mu w oczy. W jego spojrzeniu zobaczyła tyle smutku, tyle bólu... Poczuła wielką gulę w gardle. Nie wiedziała jak ma się zachować. Po chwili zastanowienia wzięła głęboki oddech i podeszła bliżej Złodzieja Krwi.
 - Cześć - szepnęła nieśmiało.
Nie uzyskała odpowiedzi.
 - Słuchaj, ja... - Przerwała, zastanawiając się, co dokładnie chce mu powiedzieć. - Nie chcę ci się narzucać, ale póki co mieszkamy razem. Może - przełknęła ślinę - się jakoś dogadamy?
Spojrzała na niego pytająco, a ta chwila, w której czekała na odpowiedź z ust Jacka, wydawała jej się co najmniej godziną.
 - Ja - wyszeptał Złodziej Krwi - nie chcę z nikim rozmawiać - jego głos brzmiał łagodnie i mimo, że nie takiej odpowiedzi się spodziewała, to uśmiechnęła się do niego.
 - Nie wierzę w to - wyszeptała - każdy człowiek, wampir, czy  nawet Złodziej Krwi potrzebuje czasami rozmowy. Wiem, co mówię, bo przez ostatnie lata, tylko jeden wampir ze mną rozmawiał i to zaledwie od czasu do czasu - spuściła wzrok.
Jack zaczął się jej uważnie przyglądać.
 - Widzisz jak ja wyglądam? Nie odpycha cię to? - spojrzał jej w oczy.
 - A widzisz jak jak wyglądam? Mogę ci pokazać siniaki na moim ciele, spuchnięte ramiona, pogryzioną szyję i nogi. Spójrz na moje obrzydliwe uszy... A to oko? Niedługo nic nie będę na nie widzieć.
Zapadła cisza. Patrzyli sobie w oczy. Oboje skrzywdzeni przez los, oboje w ciałach, których się brzydzili, oboje cierpiący...
  Nagle ciszę przerwał warkot auta. Na śniegu pojawiły się smugi światła. Jack i Lesety dostrzegli Shane'a, wysiadającego z samochodu. Horwis podszedł do nich z zaintrygowanym wyrazem twarzy.
 - A wy co? Umówiliście się na pogaduchy na śniegu? - parsknął.
Dwudziestolatka spojrzała nerwowo na Jacka, nie wiedząc co odpowiedzieć. Wiedziała, że nie poprosiła Shane'a o zgodę na wyjście na dwór, ale go akurat nie było. A ona po prostu wykorzystała sytuację.
 - Właściwie ja to odgarniałem śnieg - rzucił Jack i powrócił do swojego zajęcia.
Robił to bardzo powoli ze względu na swoje problemy z poruszaniem się. Lesety utkwiła w nim wzrok.
 - Czy ty nie miałaś czasem robić wszystkiego za moją wiedzą? - Shane uniósł znacząco brwi, świdrując dziewczynę wzrokiem.
 - Nie było cię - wymamrotała cicho.
 - A to nie wiesz, że należałoby poczekać na mój powrót? Nie rób ze mnie idioty, dobrze wiem, że bałaś się zapytać.
Spojrzał na nią wzrokiem ostrym jak sztylet. Nic się nie odezwała. Chwycił ją za rękę, ciągnąc w stronę drzwi wejściowych. Dziewczyna szarpała się z nim.
 - Bawią mnie te twoje wygłupy - spojrzał na nią z drwiną.
 - Ja - spojrzała mu w oczy - chciałabym jeszcze trochę pobyć na dworze. Proszę.
Złodziej Krwi westchnął ciężko, wywracając oczami.
 - Idziemy do domu, koniec zabawy, Lesety - wepchnął ją do środka.
Jednak nie zdążył zamknąć drzwi, gdy usłyszał krzyk. Stanął we framudze, wypatrując biegnącej w jego stronę postaci.
 - Horwis! Zaczekaj!
Shane uniósł wymownie brwi, gdy uświadomił sobie z kim ma do czynienia. Lesety spojrzała na Złodzieja Krwi pytającym wzrokiem, lecz tamten nic nie odpowiedział.
 - Wspomóż kolegę w potrzebie - wyrzucił z siebie nowo przybyły.
Cała trójka stała w przedsionku. Dziewczyna spoglądała najpierw na Horwisa, a następnie na nieznajomego.
 - Poznajcie się, to mój nowy nabytek, Lesety - wskazał głową na dziewczynę - a to pewien bardzo specyficzny wampir, Sebastian.
Wyciągnęli ku sobie dłonie, ściskając je. Przyglądali się sobie na wzajem, oboje nie rozumiejąc kim dokładnie jest ten drugi.
Sebastian był bardzo przystojny, co nie zdziwiło dwudziestolatki, w końcu to wampir, może nie Złodziej Krwi, ale istota nadnaturalna. Miał czarne włosy, a grzywka lekko przysłaniała mu czoło. Miał ciemne oczy i spojrzenie jakby zdesperowanego, albo tak się przynajmniej wydawało Lesety. Był odrobinę niższy od Shane'a, ale nie gorzej zbudowany niż Złodziej Krwi.
 - Można wiedzieć co tu robisz? - Shane spojrzał na niego nieco poirytowany.
Lubił Sebastiana, jednak nie miał ochoty na żadnych nieproszonych gości. Problem leżał również w tym, że znał wampira już od dawna i wiedział, że należy on do dość specyficznych osób.
 - Ta... - Wampir nerwowo pogładził się po szyi.
Westchnął, patrząc na Shane'a.
 - Bo widzisz, stary, zostałem tak jakby wyrzucony przez moją panią za drzwi - wywrócił oczami.
 - Co to znaczy tak jakby? I dlaczego to zrobiła?
Sebastian przełknął głośno ślinę.
 - Możliwe, że uświadomiła sobie, że nie jestem jej księciem na białym koniu, a jest nim fagas z sąsiedztwa, który ponoć zrobił jej bachora i tak oto zostałem z ręką w nocniku i ciosem w sercu - powiedział na wydechu, niczym z kasety.
Lesety nie potrafiła ukryć rozbawienia. Może i nie wypadało, ale chciało jej się śmiać. Tylko nie wiedziała czy z tego co powiedział Sebastian, czy może ze sposobu w jaki to zrobił.
Shane uniósł znacząco brwi.
 - Nie mam dachu nad głową, więc... - Wampir zaczął zataczać stopą kółka na podłodze.
 - A co ja jestem jakiś tani nocleg, czy jak? - Shane parsknął śmiechem.
Lesety była coraz bardziej  rozbawiona ich rozmową. Do tej pory poznała u Alexa tylko jednego przyjemnego wampira, cała reszta to dla niej bezlitosne istoty. A tu taki okaz jak Sebastian. Bardziej przypominał jej zagubionego chłopca, niż kogoś, kto może zabić człowieka w co najmniej kilka sekund.
 - Błagam cię, Shane! Jak ty mi nie pomożesz to będę niczym bezpański kundel - westchnął.
Horwis wywrócił oczami.
 - Nie wierzę, że to mówię, ale niech ci będzie.
Lesety obserwowała ich z boku.
 - Ale radzę ci mnie nie irytować, choć w twoim przypadku to chyba niemożliwe, więc przynajmniej do pewnego stopnia mnie nie denerwuj.
 - Nawet mnie nie zauważysz.
Sebastian uśmiechnął się od ucha do ucha, szczęśliwy z takiego obrotu spraw.
 - A więc schronisko dla zwierząt uważam za otwarte - parsknął Shane.

Cześć :) Rozdział jaki jest, taki jest. Chciałam, żeby był taki "lekki". Myślałam już wcześniej, żeby wprowadzić postać Sebastiana, ale nie potrafiłam umieścić dobrze tej sceny. 
Chciałabym w tym miejscu jeszcze raz bardzo podziękować Nessie, której zawdzięczam, szablon tego bloga :)  Bez Ciebie nadal byłoby tu "goło i wesoło". Więc dziękuję raz jeszcze, Nesso ^^


















niedziela, 7 sierpnia 2016

Rozdział 3

  Następnego dnia dziewczyna czuła się zupełnie skołowana. Bała się ponownego spotkania w rezydencji z Jackiem, a tym bardziej z Shane'em. Nie miała pojęcia jak ma się zachowywać w ich towarzystwie. Shane odbierał jej całą pewność siebie, choć i tak  za wiele jej nie posiadała. Natomiast Jack budził w niej współczucie i dezorientację. Czuła się przy nim także skrępowana z tego powodu, że się do niej nie odezwał nawet słowem. A przecież wiedziała przynajmniej w pewnym stopniu jak się czuł ten pokopany przez los chłopak. On miał zniekształcone ciało, ale ona również wstydziła się wielu rzeczy, które zrobiły jej tamte wampiry : jej poszarpane uszy, zmrużone oko, którego nie mogła do końca otworzyć, spuchnięte ramiona...
  Kręciła się w swojej klitce, chodząc w tą i z powrotem. Czuła, że musi w końcu stamtąd wyjść.Tyle lat była w zamknięciu, chciała teraz zasmakować czegoś innego, chciała poczuć się choć w małym stopniu wolna. Bo wiedziała, że Shane nie pozwoli zaznać jej pełnego znaczenia słowa : wolność. Wyraźnie to jej wczoraj powiedział.
  W  końcu opuściła swoją klitkę. Po cichu przemieszczała się po domu. Zmierzała do kuchni. Chciała się napić czegoś ciepłego. Marzyła o herbacie, którą piła zaledwie kilka razy w życiu. I tęskniła za jej smakiem, ciepłem, zapachem.
  Weszła do kuchni, która na szczęście była pusta. Wzięła głęboki oddech na uspokojenie i ruszyła w stronę czajnika. Już po chwili miała w ręku kubek gorącej herbaty. Uśmiechnęła się czując jej smak. Usiadła do stołu, zaciskając ręce na ciepłym kubku. Usłyszała szmer. Podniosła głowę. Zobaczyła go. Stał oparty o framugę drzwi, uważnie się jej przyglądając. Na jego przystojnej twarzy gościł figlarny uśmiech.
 - Dzień dobry? - wyszeptała zza kubka.
Shane uniósł znacząco brwi.
 - O tym czy dobry jeszcze się przekonamy - mruknął.
 - Zawsze jesteś taki sceptyczny?
 - Nie. Tylko wtedy, gdy w moim domu pałęta się jakaś wywłoka śmiertelnych.
Wzięła kolejny łyk herbaty.
 - Przywykłam już do kąśliwych uwag na temat mojego wyglądu. - Spuściła wzrok.
Zmrużył oczy. Obnażył kły, aby wzbudzić jej respekt. Ale nie potrzebował tego, dziewczyna  i tak czuła się nikim w jego obecności.
Wstała od stołu, odkładając pusty już kubek do zlewu. Odwróciła się i wpadła na niego. Nawet nie usłyszała, jak w nadludzkim tempie znalazł się tuż za nią. Utknęła pomiędzy nim a zlewem. Przyciskał swoimi nogami jej biodra. Poczuła jego lodowaty oddech. Położył ręce po obu stronach jej talii, kładąc dłonie na zlewie. Przekrzywił głowę w bok, patrząc na nią z rozbawieniem. Dziewczyna czuła się nieswojo. Dotknął palcami powieki jej przymrużonego oka. Próbował ją podnieść do góry. Skrzywiła się z bólu.
 - To ich dzieło? - świdrował ją wzrokiem.
Pokiwała twierdząco głową.  
 - I tylko tyle zrobili? - Zakpił. - Jakoś wyżej ich ceniłem.
 - Dla ciebie to tylko tyle, ale dla mnie to ból i upokorzenie - wyszeptała.
Zacisnął pięści.
 - To lepiej spójrz na Jacka, mojego brata i wtedy pogadamy sobie o bólu i upokorzeniu - wycedził przez zaciśnięte zęby.
 - Sam powiedziałeś, że wyglądam jak wywłoka - spojrzała mu w oczy.
Zesztywniał.
 - Owszem, ale widziałem o wiele gorsze przypadki.
Przysunął wargi do jej szyi. Poczuł jej zapach. Wzdrygnęła się z zimna. Jego oddech był dla niej nie do wytrzymania. Odsunęła głowę w drugą stronę, ale ten położył dłoń na jej policzku, przyciągając jej twarz do siebie. Podniósł głowę znad jej szyi i spojrzał jej twardo w oczy. To spojrzenie mówiło wszystko. Pokazywało władzę Złodzieja Krwi, jego przewagę nad innymi, jego pewność siebie, a przede wszystkim jego charyzmę. Obnażył kły, przejeżdżając językiem po ich ostrych końcach. Dziewczyna wzdrygnęła się.
 - Jak często z ciebie pił?
Cały czas intensywnie patrzył jej w oczy. Musiał mieć pewność, że go nie okłamie.
 - Co dwa dni, regularnie od pół roku - powiedziała cicho.
 - A wcześniej?
 - Bywało różnie... - spuściła głowę, gdy wracały wspomnienia.
Złodziej Krwi pokiwał twierdząco głową, jakby się nad czymś zastanawiał. Po chwili zniknął, zostawiając ją samą w kuchni. Westchnęła głośno i wróciła do swojej klitki.

  W salonie, na końcu rezydencji, trwała narada, oczywiście pod przewodnictwem Shane'a.
 - Gdybyśmy zawarli pakt z tymi ludźmi obeszło by się bez zgrzytów - odezwał się Franck.
Mowa była o sytuacji w Dorzani, miejscu, którym przejęli Złodzieje Krwi i ochrzcili je tą nazwą.
Shane roześmiał się z charakterystyczną dla niego pogardą na słowa Francka.
Cała gromada zebranych spojrzała na niego pytająco. Horwis podszedł do komody, nalewając sobie wshiskey z etykietą Jacka Danielsa. Objął wzrokiem zgromadzonych, wypijając szklankę do dna.
 - Nie chcę z nimi żadnych paktów - warknął, rzucając złowrogie spojrzenie Franckowi.
 - Ci ludzie dotrzymaliby umowy! Nie są tak głupi, jak ci się wydaje! - Spojrzał na swojego przywódcę.
 - Ty naprawdę w to wierzysz? - Shane wybuchł śmiechem.
Zapadła cisza.
 - Ludzie są impulsywni, naiwni, uczuciowi, do wszystkiego podchodzą zbyt emocjonalnie - parsknął Horwis.
 - Z tamtymi dałoby się dogadać - upierał się Franck.
 - Nie, kurwa! Nie! - Shane rzucił z całej siły szklankę na ziemię, pozwalając na to, aby szkło roztrzaskało się o podłogę - Ludzie najpierw podejmują decyzję, a później nie chcą ponosić za nie konsekwencji.
Do salonu wbiegła służąca. Spojrzała zdezorientowana na zebranych, po czym zabrała się za sprzątanie szkła z podłogi. Gdy skończyła  i chciała opuścić pomieszczenie, zatrzymał ją głos Shane'a.
 - Przyprowadź do nas tą wywłokę, którą wczoraj tu sprowadziłem - rzucił jej rozkaz.
Kobieta pokiwała twierdząco głową i poszła posłusznie po dziewczynę.
W salonie zapanowała całkowita cisza. Zgromadzeni tam patrzyli jeden na drugiego. Każdy z nich wyglądał niesamowicie. Mieli przenikliwe spojrzenia, idealnie zbudowane ciała, fascynujące rysy twarzy. Ich  wyglądowi, jak to leżało w naturze istot nadnaturalnych, nie dało się nic zarzucić, wręcz przeciwnie. Byli szybsi od zwykłych wampirów, ich ruchy były bardziej zwinne i pewne. A przed ich zmysłami nic nie dało się ukryć.
  W salonie zjawiła się dwudziestolatka. Stanęła przed całą zgrają, nie wiedząc gdzie podziać wzrok. Czuła się skrępowana. Wszyscy się w nią wpatrywali.
 - Skoro mi nie wierzycie - Shane znów spojrzał znacząco na Francka - to teraz zademonstruję wam ludzką głupotę - uśmiechnął się szyderczo tym razem do dwudziestolatki.
Podszedł do niej, łapiąc mocno za nadgarstek i ciągnąc w swoją stronę. Zabolało ją. Chciała się wyrwać, więc pociągnęła ręką z całej siły w swoją stronę. Horwis zacieśnił uścisk na nadgarstku, wykręcając w powietrzu jej dłoń. Dziewczyna skrzywiła się z bólu i jeszcze bardziej próbowała się mu wyrwać.
 - A nie mówiłem? - Shane puścił jej dłoń.
Spojrzał pewnym siebie wzrokiem po zgromadzonych Złodziejach Krwi.
 - Próbuje się wyrwać, choć  i tak wie, że nie da rady. W jednej trzeciej mojego palca mam więcej siły niż ona w całym swym ciele. Czy to nie szczyt głupoty? - roześmiał się.
Dziewczyna spojrzała na niego smutnie, z wyrzutem. Ale on nic sobie z tego nie zrobił. Kontynuował to co zaczął.
 - Gdym się na ciebie rzucił, co byś zrobiła? - zerknął na nią.
Cisza.
 - Pewnie próbowałabym gdzieś uciec - spojrzała na niego niepewnie.
 - Przed Złodziejem Krwi? - Prychnął - powodzenia.
 - A gdybym krzywdził kogoś z twoich bliskich?
 - Zrobiłabym wszystko, żeby mu pomóc.
Uniósł znacząco brwi.
 - I wierzysz w to, że dałabyś radę? Myślisz, że zdziałałabyś cokolwiek?
 - Nie wiem - zamrugała - ale wiary nigdy nie należy tracić, czasami tylko ona wypełnia nasze puste kieszenie... - Westchnęła.
 - I macie kolejny przejaw ludzkiej naiwności... Wiara w coś, co nigdy nie nadejdzie. Niesamowite - zażartował.
Spuściła wzrok.
 - A gdybym - zbliżył się do niej - próbował cię uwieść... Pewnie byś nie protestowała. Uległabyś mojej pięknej gadce szmatce, sztucznemu uśmieszkowi i przenikliwemu spojrzeniu.
Złapał ją za dłonie, przyciągając do siebie.
 - Mam rację? - spojrzał jej w oczy.
 - Być może. Jeśli ktoś dobrze udaje, tamten drugi jest bezbronny - spojrzała na niego, ale w tamtej chwili jej wzrok był inny, patrzyła na niego ze złością za to co powiedział.
Czuła się bezbronna wobec niego. Jego słowa bolały, ale z drugiej strony... wiedziała, że może mieć rację, a to bolało jeszcze bardziej.
W pomieszczeniu wybuchł śmiech. Cała zgraja dobrze się bawiła kosztem śmiertelniczki.
 - Skoro więc przekonałem was do swojej racji, żadnego paktu nie będzie i to moje ostatnie słowo w tej sprawie - powiedział to groźnym głosem, innym niż mówił przed chwilą do dziewczyny.
Towarzystwo ucichło i pokiwało twierdząco głowami, na znak, że zgadzają się ze swoim przywódcą.
 - W takim razie już was tu nie ma - warknął Horwis.
I wszyscy się rozeszli, opuszczając rezydencję Shane'a.
  W salonie pozostał tylko on i dziewczyna, która patrząc na niego zaciskała pięści. Panowała zupełna cisza. Ona trwała nieruchomo, on się jej przyglądał. Spojrzała na niego nieswojo.
 - Co się tak dziwnie na mnie patrzysz? - warknął.
Roześmiał się.
 - A no tak... jesteś wściekła za to, że cię upokorzyłem, ale i tak czujesz wobec mnie pewien respekt. Moje słowa cię zabolały, choć wiesz, że miałem rację. Wydaje ci się, że takie zachowanie z mojej strony to szczyt okrucieństwa i chce ci się płakać, prawda?
Zbliżył się do niej. Wycofała się pod komodę.
 - To rozkoszne... wystarczy, że na ciebie spojrzę i wiem o co chodzi, nie muszę nawet czytać w twoich myślach - uśmiechnął się przewrotnie - choć o to kiedyś może się pokuszę.
 - Mogę już iść do pokoju? - zapytała dość niepewnie.
 - Możesz - westchnął.
Gdy miała już wyjść z salonu zatrzymał ją jego rozbawiony głos.
 - Miłej samotności, Lesety.
Odwróciła się w jego stronę.
 - Słucham? Lesety?
 - Tak dałem ci na imię. Nie podoba się?
Uśmiechnął się do niej znacząco.
 - Może być... Skąd takie imię?
 - Kiedyś się przekonasz.

Dzień dobry ;) Dziękuję Wam za to, że ze mną jesteście : Nesso, Sight i Eunice Farro ;) Moje kochane wampirki! ^^