niedziela, 13 listopada 2016

Rozdział 5


  Kolejnego dnia, Lesety, została obudzana przez hałas dobiegający z kuchni. Podniosła się z łóżka, zatrzymując przy drzwiach. Położyła rękę na klamce drzwi pokoju i wstrzymała oddech, gdy usłyszała siarczyste przekleństwa z ust Shane'a. Zacisnęła zęby i opuściła swoją klitkę. Po cichu zbliżała się w stronę kuchni. Zatrzymała się przed wejściem, stojąc we framudze drzwi. Shane stał do niej tyłem, opierając ręce na blacie. Lesety widziała jak co chwilę napina i rozluźnia mięśnie, naprzemiennie. Wzdrygnęła się, gdy zobaczyła jak jego place wbijają się w blat, robiąc w nim dołki. Zauważyła mocno widoczne żyły na zewnętrznych częściach jego dłoni. Widziała, że był na coś wściekły. Tylko nie miała pojęcia o co chodzi.
  Dwudziestolatka nie była pewna czy się odezwać. Bała się, ale z drugiej strony, chciała wiedzieć co do tego stopnia wyprowadziło Shane'a z równowagi. W końcu się zdecydowała.
 - Powiesz mi co się stało? - zapytała bardzo łagodnym głosem.
Mówiła tak cicho, że gdyby Horwis był tylko człowiekiem, pewnie by nie usłyszał.
 - I tak nie zrozumiesz - parsknął.
Lesety spuściła głowę, wbijając wzrok w płytki.
 - Skąd możesz wiedzieć? - zapytała.
Nagle odwrócił się, patrząc na nią ostrym wzrokiem. Zbliżył się do niej, łapiąc ręką za jej podbródek i unosząc go do góry. Oddech Lesety przyspieszył, przestraszyła się.
 - Nie wpieprzaj się w moje sprawy, rozumiesz? - warknął wściekle.
 - To ty mnie tutaj sprowadziłeś, więc chciałabym wiedzieć o co chodzi.
Bała się go w tamtej chwili, ale starała się tego nie okazywać.
 - Bawisz mnie, wiesz? - Zaśmiał się jej w twarz.
Zacisnęła usta.
 - Od zawsze fascynowało mnie to jak interesująco wygląda człowiek, który się czegoś boi. Widok, kiedy strach was zniewala, jest jednym z moich ulubionych - na jego twarzy pojawił się złowieszczy uśmieszek.
"A więc próba ukrycia przerażenia legła w gruzach, świetnie..." Poczuła jego lodowaty oddech na policzku. Czuła jak marznie jej skóra. To nie był zwykły chłód, ale zimno nie do zniesienia. Zaczęła się trząść. Poczuła chłodne krople na policzku. Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami i od razu tego pożałowała. Zobaczyła jego cyniczny uśmieszek i rozbawiony wzrok. Jakby cała złość już z niego uleciała, bo mógł się nad nią pastwić.  
 - Wiesz, że mogę zamrozić cię do cna samym oddechem? - przygryzł kłami wargę.
 - I to według ciebie powód do dumy?
 - Ty za to nie masz żadnego.
Zapadło milczenie. Oboje patrzyli sobie w oczy. Lesety czuła się jakby ktoś ciągle nacierał jej policzki śniegiem. Czuła oddech Shane'a na twarzy i przeszywający ją chłód.
 - Chcesz się nadal nade mną znęcać, czy powiesz mi wreszcie co się takiego stało?
Horwis zmrużył oczy.
 - Zapytaj mojego brata - westchnął.
Odsunął się od niej, wychodząc z kuchni.
 - Niech sobie robi ze swoją krwią co tylko chce, ja już mam to gdzieś  - rzucił jeszcze przed opuszczeniem pomieszczenia.

  Lesety udała się do piwnicy. Chciała porozmawiać z Jackiem, nie mogła zostawić tej sprawy samej sobie. Ona rozumiała go jak mało kto. Nie znała go, ale wiedziała, że Złodziej Krwi potrzebuje pomocy, choć wcale o nią nie prosi.
  Poczuła dość niemiły zapach stęchlizny, skrzywiła się, jednak wygląd piwnicy nie odtrącił jej. Sama przebywała przez tyle lat w podobnych warunkach, tylko aż tak nie śmierdziało.
 - Mogę? - Zapytała, gdy spostrzegła młodszego Horwisa.
 - Czego ode mnie chcesz? - Warknął.
 - Pogadać - uśmiechnęła się lekko.
Zacisnęła wargi, gdy spostrzegła kawałek szkła obok jego dłoni i rany na jego przedramionach. I to bardzo głębokie rany.
 -Wiesz, że to na nic - wskazała głową na szkło.  
 - Nie wtrącaj się w to!
Spojrzał na nią surowym wzrokiem. Wiedziała, że najrozsądniej byłoby się teraz z tego wycofać, ale coś z lewej strony klatki piersiowej jej na to nie pozwalało. Nie mogła przejść obojętnie, tak jak przechodzono obok niej. Lesety chwyciła szkło i włożyła je Jackowi do dłoni. Podciągnęła rękawy bluzy, którą miała na sobie, wskazując na swoje przedramiona.
 - W takim razie ja też chcę - spojrzała na niego z poważnym wyrazem twarzy.
 - Żartujesz sobie - rzucił.
 - Nie - popatrzyła na niego z największą odwagą na jaką było ją tylko stać - potnij mnie, skrzywdź mnie tak jak siebie.
Zapadło milczenie. Jack patrzył na nią w oszołomieniu, nie wiedząc, co powiedzieć. W pierwszym momencie pomyślał, że to kiepski żart, ale po chwili zorientował się, że Lesety mówiła poważnie.
 - Nie zrobię tego.
Wzięła głęboki wdech.
 - Dlaczego? - Spojrzała na niego z ukosa.
 - Nie będę krzywdził nikogo oprócz siebie - warknął.
Lesety popatrzyła na niego uważnie.
 - A to ciekawe, że tak mówisz, bo w krzywdzeniu swojego brata jakoś nie masz skrupułów. Jesteś jedyną osobą, na której mu zależy i nie widzisz, że zadajesz mu ból, gdy się okaleczasz? On się do tego nie przyzna, ale ja to widzę - spojrzała mu w oczy.
 - Ja nie... - zaczął, ale przerwała mu.
 - Następnym razem, gdy będziesz to robił, pomyśl, że to jego ciało, a nie twoje.
Zostawiła go samego, aby dać mu czas na przemyślenia. Nie chciała być dla niego taka ostra, ale w przeciwnym razie, nawet by jej nie posłuchał.

  Wieczorem Shane został wezwany przez Franck'a Crasa w pilnej sprawie. Złodzieje Krwi nie zawsze się zgadzali, jak to było na przykład ostatnio, w sprawie ludzi z Dorzani. Jednak lubili się, byli do siebie nawet dość podobni.
  Miejsce, do którego prowadził swojego przywódcę znajdowało się kawałek za lasem, na przysypanej śniegiem polanie. Było już ciemno i dość zimno. Dookoła nie było żadnej żywej duszy, poza nimi dwoma.
 - To tu - wskazał Franck na dziesięć ciał leżących na ziemi.
Shane spojrzał z niesmakiem na rozszarpane ciała. Śnieg był brudny od krwi. Nad polaną unosił się smród, ale nie przeszkadzał on przybyłej dwójce. Byli przyzwyczajeni do tego zapachu. Horwis przyglądał się twarzom zamordowanych. Niektórych poznawał. Kroczył między nimi, jakby oceniając poniesione straty.
 - Zdajesz sobie sprawę kto za tym stoi? - Franck uważnie mu się przyglądał.
Horwis wyciągnął paczkę marlboro. Zapalił papierosa.
 - Tak, wiem - powiedział Shane, wypuszczając dym z ust.
Oparł się o jedno z kilku drzew, rosnących na polanie.
 - On był jeden, a naszych dziesięciu. Zabił dziesięciu! - Warknął Franck przez zaciśnięte zęby.
Shane zmrużył oczy ponownie przyglądając się polanie.
 - Trzeba go w końcu złapać! I ty mi w tym pomożesz, Cras - Shane spojrzał znacząco na Złodzieja Krwi.
 - Bardzo chętnie - na jego twarzy pojawił się chytry uśmiech.
Horwis podał swojemu towarzyszowi papierosa, aby ten też mógł się zaciągnąć.
 - Oceniając jego ostatnie występki, musi być już naprawdę silny - stwierdził Franck.
Shane uniósł jedną brew do góry i uśmiechnął się drwiąco.
 - Może i jest, ale już ja poskromię jego zapał do zabijania. Niech go tylko dorwę w swoje ręce.
Oboje wsiedli do samochodu, Horwis za kierownicą, Cras na miejscu pasażera. Wracali przez las. Jednak nawet w największych ciemnościach ich wzrok nie zawodził, więc Shane nie miał żadnych problemów z prowadzeniem auta w warunkach dość trudnych dla zwykłych śmiertelników.
 - Pamiętasz o zaręczynach? - Franck spojrzał na swojego przywódcę.
Shane zmrużył oczy, zaciskając ręce na kierownicy.
 - Jakich zaręczynach?
 - Thomas'a i Hope, zapomniałeś stary?
Horwis wypuścił ze świstem powietrze z ust.
 - Kur... zapomniałem - walnął dłońmi o kierownicę.
 - Niedobrze stary, Thomas będzie tobą zawiedziony - parsknął Franck.
 - Myślisz, że tego nie wiem? - Rzucił wściekle Shane.
 Nastała chwila milczenia. Horwis był wściekły, że zapomniał o zaręczynach swojego przyjaciela. "Byłem u niego wczoraj, czemu mi nic nie przypomniał? Bo o takich rzeczach się pamięta, durniu jeden!" Zaczął wyzywać się w myślach.
 - Masz chociaż prezent? - Cras spojrzał na niego kątem oka.
 - Nie. Nie mam nic - znów wypuścił powietrze ze świstem.
 - To się pospiesz. Nie chciał bym być teraz w twojej skórze.
Shane zatrzymał się pod domem Crasa, znajdującym się niedaleko lasu. Odjechał wściekły na siebie za własną nieuwagę. Wiedział, że nie może następnego dnia zawieść Thomasa...
  Przed rezydencją wypalił jeszcze dwa papierosy i dopiero wszedł do środka. Najpierw sytuacja z jego bratem, potem morderstwo na polanie, i jeszcze te zaręczyny, o których zapomniał. Swoją drogą te dziesięć ciał jakoś specjalnie na niego nie wpłynęło. Miał tylko problem z tym, że wiedział dobrze kto za tym stoi, i że ten ktoś zabijał Złodziei Krwi, czyli tych, którym Shane dowodził. Horwis nie mógł sobie pozwolić na kolejne straty w swoich poddanych. Zwłaszcza, że osoba, która za tym stała, zrobiła to nie pierwszy raz. W kuchni zastał Sebastiana, krojącego surowe mięso. Minął go, podchodząc do lodówki. Wyciągnął z niej butelkę napełnioną świeżą krwi. Opróżnił całą w zaledwie kilka sekund. Uspokoił się.
 - Masz może ochotę coś jeszcze przekąsić? - Sebastian wskazał na smażące się mięso.
 - Nie, dzięki stary - wyszedł z kuchni.
Usłyszał szmery w salonie. Oparł się w pomieszczeniu plecami o ścianę, obserwując Lesety, przeglądającą książki na regale. Na jego widok opuściła jedną z nich na ziemię. Natychmiast się nachyliła, podnosząc książkę i odkładając ją na swoje miejsce.
 - Masz pięć minut i widzę cię w moim aucie - rozkazał.
Lesety spojrzała na niego zdezorientowana.
 - Po co?
 - Nie zadawaj zbędnych pytań, opowiem ci w drodze - rzucił tonem, nieliczącym się ze sprzeciwem.
 - Chcę wiedzieć co zamierzasz! - Powiedziała ostro.
Podszedł do niej, stając przed nią z rękoma skrzyżowanymi na piersi.
 - Już ci mówiłem, bawisz mnie - spojrzał na nią z drwiącym uśmiechem.
Zostawił ją, idąc do auta.
 - Pięć minut! - Powtórzył odchodząc.


Dzień dobry :) Po trochę długim czasie... Myślałam, że tydzień temu uda mi się napisać dalszą część tego rozdziału, ale niestety nie wypaliło. Dziś wreszcie mi się udało. Wiem, że późno, ale cóż... Wiecie jak jest. Dziękuję tym, którzy tu ze mną są i mają do mnie cierpliwość :)