niedziela, 18 czerwca 2017

Rozdział 10

  Lesety leżała na sofie w salonie, choć już nie spała. Zresztą, tej nocy i tak mało co udało jej się przespać. Spojrzała na zegarek było kilka minut po szóstej. Usiadła na łóżku, gdy nagle poczuła, że dostaje czymś w twarz. Wzięła w dłonie materiał, który został na nią rzucony. Po dokładnych oględzinach uświadomiła sobie, że ma w rękach męski, szary płaszcz.
 - Ubieraj się, wychodzimy - usłyszała rozkaz z ust Shane'a.
 - Jest trochę wcześnie - skrzywiła się.
Nie miała ochoty wychodzić na zewnątrz o tej porze.
 - Wisisz mi pewne wyjaśnienia, już nie pamiętasz?
Horwis stanął przed nią, krzyżując ręce na piersi i wbijając w nią wzrok, który mówił, że nie ma wyjścia i musi spełnić jego rozkaz. Lesety wstała z sofy, wynosząc pościel do swojego pokoju.
 - Skoro się upierasz to chodźmy - wymamrotała.
Złodziej Krwi przyglądał się jak składa prześcieradło i kołdrę w swoim pokoju, a następnie wkłada na siebie podany jej płaszcz. Widział grymas niezadowolenia na jej twarzy. Nie miała ochoty wstawać tak wcześnie i od razu wychodzić na zimno. "Chętnie wyjdę, ale później..." - Pomyślała, ale widząc surowy wyraz twarzy Horwisa, wolała mu się nie sprzeciwiać.
  Szli obok siebie przez las. Lesety wbiła ręce w kieszenie płaszcza, aby nie zmarzły jej dłonie. Przez całą drogę miała spuszczoną głowę, aby tylko nie musieć patrzeć na Shane'a.
 - A więc?  - Spojrzał na nią badawczo - co przede mną ukrywasz? 
Lesety wzięła głęboki oddech.
 - Ja... Ja - zająkała się - znam tego wampira, który w nocy mnie wystraszył. Ma na imię Johnny. To młodszy brat Alexa.
Zapadła chwila ciszy. Lesety poczuła jak zimno atakuje jej policzki.
 - Coś mi mówi, że to dłuższa historia. Nie mam zamiaru nadwyrężać nóg - parsknął Shane.
Usiadł na wielkim pieńku po czym wskazał jej miejsce obok siebie. Stykali się ramionami.
 - Dla jasności, chcę wiedzieć wszystko od początku - spojrzał na nią ostrym wzrokiem.
Pokiwała głową, rozumiejąc że nie może nic przed nim zataić. Wzięła głęboki wdech, a potem zaczęła.
 - Po raz pierwszy spotkałam go trzy lata temu. Przyszedł do mojej celi. Mówił, że wrócił do domu z bardzo daleka. Był dla mnie wtedy miły, nawet bardzo. Zaczął przychodzić do mnie codziennie. Rozmawialiśmy o wszystkim o czym się dało. Przynosił mi jedzenie, gdy widział, że Alex mnie głodzi. Załatwiał dla mnie książki, które mogłam czytać w tajemnicy przed jego starszym bratem. A potem... - Lesety wzięła kolejny głęboki wdech - chciał mojej krwi. A ja mu na to pozwoliłam. I od chwili, gdy po raz pierwszy się jej napił coś się zmieniło. Zaczął przychodzić o wiele rzadziej, ale za każdym razem chciał, żebym go nakarmiła. Nagle przestał ze mną rozmawiać tak jak wcześniej. Stał się zimny i opryskliwy. Zaczął przychodzić tylko po moją krew. A ja jak głupia zawsze czekałam, żeby tylko się ze mną zobaczył.
Horwis westchnął i popatrzył na nią nieco zdezorientowany.
 - Jeżeli zaczął cię tylko wykorzystywać to dlaczego mu pozwalałaś na to, żeby pił? I czemu chciałaś, żeby przychodził?
Lesety zarumieniła się, wbijając wzrok w śnieg.
 - Bo... byłam... nim zauroczona.
Dwudziestolatce po tych słowach zrobiło się tak głupio, że miała ochotę zapaść się pod ziemię. Po kilku minutach w końcu przemogła się, żeby mówić dalej.
 - A on  najzwyczajniej w świecie taki miał plan od samego początku. Był dla mnie miły, troszczył się o mnie, tylko dlatego, aby potem mnie wykorzystać. Od samego początku chciał mnie omamić i udało mu się. A potem... Przestał udawać i pokazał swoją prawdziwą twarz. Tak zwyczajnie - parsknęła sarkastycznie.
Pokręciła głową niedowierzając jaka była głupia.
 - Gdy Alex się o wszystkim dowiedział to razem ze swoim synem spuścili mu łomot i wygonili z domu. Alex nie godził się na to, aby ktoś poza nim pił moją krew. Nie widziałam Johnny'ego od jakiegoś roku aż do dzisiejszej nocy.  
Shane wbił dłonie w kieszenie spodni i zmarszczył brwi. Musiał sobie to wszystko poukładać w głowie.
 - Pamiętasz co ci kiedyś powiedziałam? Jeśli ktoś dobrze udaje, to ten drugi jest bezbronny.
Shane pokiwał głową w zamyśleniu.
 - Czyli cię uwiódł? - Spojrzał na nią, chcąc wychwycić jej reakcję.
Lesety przygryzła dolną wargę. Czuła się jeszcze bardziej zawstydzona.
 - Można tak powiedzieć. 
Zapadła kilkuminutowa cisza. Horwis analizował to czego się dowiedział, a Lesety próbowała pozbyć się wstydu, który ją ogarniał. Zaczęła bawić się kosmykiem włosów. Ukradkowo na niego spojrzała, ale Shane zdążył zarejestrować to spojrzenie. 
 - Głupia byłam co?  - Wyszeptała. 
 - Naiwna - skwitował, patrząc jej w oczy - ale tak bywa.
Oboje wstali z pieńka. Horwis przyglądał się jej uważnie.
 - A co jeśli on nie odpuści? I dalej będzie mnie nękał... - spojrzała na niego nieco niepewnie.
 - Boisz się go, co?
Pokiwała lekko głową w odpowiedzi i wbiła wzrok w pieniek, na którym przed chwilą siedzieli.
 - Mogę ci obiecać, że następnym razem gdy się pojawi, to ja się nim zajmę. Póki co to myślę, że najbardziej powinnaś bać się mnie. W końcu, nadal jesteś zdana na moją łaskę - na jego twarzy pojawił się chytry uśmieszek.
Dwudziestolatka lekko się skrzywiła.
 - Dzięki, że mi o tym przypomniałeś - powiedziała z wyrzutem.
 - To tak na wszelki wypadek - zaśmiał się - wiesz, skleroza nie boli. 
Wracali obok siebie. Całą drogę przeszli w milczeniu. Mimo, że Lesety nie chciało się tak wcześnie wychodzić na zewnątrz to w tej chwili była wdzięczna Horwisowi, że kazał jej wyjść. Było zimno  i trochę jeszcze ciemno, ale mimo to podobało jej się na dworze. Zwłaszcza, że jeszcze nie tak dawno w ogóle nie mogła wychodzić na zewnątrz. Więc w takich chwilach patrzyła na wszystko z większą fascynacją niż inni.
 - Wejdź do środka, a ja muszę jeszcze coś załatwić - powiedział Shane, gdy znaleźli się pod rezydencją.
Lesety od razu przeszło przez myśl, że Johnny może wykorzystać sytuację, że Horwisa nie ma w domu. Trochę się przestraszyła.
 - To ja... Pójdę do Jacka - wymamrotała, wchodząc do środka.
Nie chciała zostawać sama.
  Shane udał się do najbliższego miasta. Był głodny. Przemierzał autem ulice, poszukując swojej przyszłej ofiary. Był wściekły, gdy nie mógł znaleźć pojedynczej osoby. Nie mógł zwracać na siebie czyjejś uwagi, dlatego omijał zbiorowiska ludzi.
  Myślał także o Lesety, o tym co mu powiedziała. Było dla niego jasne, że Johnny ją po prostu uwiódł dla własnego celu. Pijąc jej krew stawał się silniejszy, korzystał z siły Horwisa, bo przecież Lesety miała w sobie cząstkę serca Horwisa. Zacisnął mocniej palce na kierownicy. Wkurzało go to, że Johnny i Alex mieli dostęp do jego prywatnej siły, że osłabiali go, używając tej siły.
  Zaparkował za miastem, udając się nad pobliskie jezioro. "Jest grudzień, więc może tam będę mógł zaspokoić głód. W końcu chyba za dużo ludzi tam nie będzie. A może właśnie jakieś pojedyncze osoby..." Przechodził przez plażę zasypaną śniegiem, a na jego twarzy pojawił się charakterystyczny uśmieszek, gdy zauważył kobietę, siedzącą na pomoście. Zakradał się do niej. Ona siedziała skulona. Kolana miała podciągnięte pod brodę. Słyszał, że płacze. Zauważył, że jej zimno, ale niezbyt się tym przejmowała. Zaczął czytać w jej myślach. Kucnął za jej plecami, odgarnął włosy z szyi za ucho i wyszeptał tuż nad jej policzkiem :
 - Sprawię, że to minie, że przestanie boleć, że już nigdy nie zapłaczesz... 
 - Kim je... - nie dał jej skończyć, wbijając kły w jej szyję.
Przycisnął jej plecy do swojego tułowia i pił. Chciała krzyknąć, ale zasłonił jej usta dłonią. Po chwili przestała się z nim szarpać. Stała się bezsilna, aż w końcu opadła w jego ramiona, już martwa. Wstał, przeciągnął się i przyjrzał się twarzy kobiety. Wyglądała na młodą. Miała jasną cerę i długie, czarne włosy.
 - I tak byłaś nieszczęśliwa - powiedział sam do siebie i odszedł, zrzucając ciało do jeziora, w miejscu, gdzie lód był stosunkowo słaby.

  Lesety siedziała w salonie, dalej czytając wybraną ostatnio książkę. Czuła się bezpiecznie, ponieważ Jack znajdował się w kuchni, czyli za ścianą. Sama nie chciała siedzieć w swoim pokoju. Przynajmniej nie wtedy, gdy Shane'a nie było w pobliżu.
 Nagle spomiędzy kartek coś jej wyleciało. Podniosła z podłogi białą kopertę, szczelnie zaklejoną. Obejrzała ją z każdej strony. Nic nie było na niej napisane, żadnych danych, zupełnie nic. Korciło ją, żeby otworzyć kopertę. "Jeżeli leżała zaniedbana w jednej z książek to chyba nie jest jakaś ważna."
Toczyła wewnętrzną walkę. "A jeżeli naruszę czyjąś prywatność?" Ściskała kopertę palcami, zastanawiając się co zrobić. "Mogę mieć potem wyrzuty sumienia." Odłożyła kopertę na bok i czytała dalej. Jednak niewiedza co jest w środku nie przestawała jej dręczyć."Tylko zerknę, to chyba nic takiego." Wzięła głęboki oddech, rozejrzała się czy nikt na nią nie patrzy i pospiesznie zaczęła majstrować, żeby otworzyć kopertę. Jednak na nic. Klej był bardzo mocny i nie chciał ustąpić. Próbowała jeszcze raz, gdy nagle usłuszała, że ktoś otwiera drzwi. Szybkim ruchem włożyła kopertę między kartki książki. "Żeby to tylko nie był Shane, błagam..." Spadł jej kamień z serca, gdy zobaczyła, że to Sebastian wrócił. "Całe szczęście, ale by mi się dostało."
 - Jak tam leci, Les? - Zagadnął wchodząc do salonu.
 - W porządku, ale... Coś ty tak późno wrócił z tych zaręczyn?
Wampir usiadł obok niej na sofie. Lesety poczuła, że strasznie bolą ją place dłoni, którą próbowała otworzyć kopertę. "Co jest?"
 - Pytasz, bo jesteś o mnie zazdrosna, czy pytasz bo się o mnie martwisz? - Uśmiechnął się do niej figlarnie.
Lesety zaśmiała się.
 - Jeszcze się pytasz! Dobrze wiesz, że jestem troszczącą się o ciebie zazdrośnicą - zażartowała.
Sebastian parsknął śmiechem.
 - Poznałem wczoraj taką jedną. Trochę z niej zołza. Piliśmy razem, potem tańczyliśmy, a potem...
Lesety spojrzała na niego pytająco. Uniosła znacząono brwi.
 - Nie, nie, nie, moja kochana. Nie robiliśmy nic z tych rzeczy, które do ślubu są zabronione - parsknął śmiechem - tylko... Pokłócilićmy się i to bardzo. Ta kobieta nie nadaje się do rozmowy. Przynajmniej nie ze mną.
Lesety zaśmiała się.
 - Skoro tak mówisz.
Poczuła, że palce i cała lewa dłoń zaczynają ją coraz bardziej boleć. Lekko się skrzywiła, odwracając twarz od Sebastiana, aby tego nie zauważył.  
 - A ty nie czytaj tyle, bo fantazja sprawi, że w prawdziwym życiu zaczniesz wyobrażać sobie Bóg wie co - uniósł znacząco brwi.
 - A może właśnie o to chodzi? Żeby wymagać od siebie i od życia czegoś więcej niż mamy - posłała mu lekki uśmiech.
Sebastian zastanowił się przez chwilę. Westchnął i skierował się do wyjścia z salonu. W drzwiach odwrócił się jeszcze do Lesety.
 - Coś w tym chyba jest - rzucił, zostawiając ją samą.
Lesety z przerażeniem zauważyła, że nie może w ogóle ruszyć lewą dłonią. Jakby straciła nad nią kontrolę, tylko cały czas czuła w niej ból. "To ta koperta" - przygryzła dolną wargę, nie wiedząc co zrobić z tym fantem.

  Lucy robiła porządki w domu Willa. Jeszcze nie przyzwyczaiła się do nowego miejsca, ale miała nadzieję, że będzie jej tu lepiej niż tam gdzie mieszkała do tej pory. "Chyba każde miejsce jest lepsze od tego gdzie musiałam znosić tego drania." Zawsze, gdy sobie o tym przypominała od razu zmieniała tor myślenia. Nie chciała o nim pamiętać. Nie chciała pamiętać o tym co się wtedy działo, o tym do czego ją zmuszał...  Nie chciała już więcej płakać przez niego i postanowiła tego nie robić. Obiecała sobie, że nie będzie o tym myśleć i pilnowała się, aby tak było.
 - Dzień dobry - rzuciła, gdy zobaczyła Willa, wchodzącego do kuchni.
Starała się być dla niego miła. Nie znała go, ale zawdzięczała mu życie, więc próbowała się w jakiś sposób odwdzięczyć.
 - Cześć - posłał jej lekki uśmiech - mam dla ciebie prezent. Zażaleń nie przyjmuję.
Rzucił jej na stół parę roboczych rękawic. Były już trochę zużyte, brudne, a materiał był nieco zniszczony.
 - Pomożesz mi - rzucił tonem, który nie liczył się ze sprzeciwem.
Will założył na dłonie drugą parę rękawic, jeszcze bardziej zniszczonych niż te, które dał Lucy. Dwudziestolatka założyła buty i kurtkę, a potem rękawice i ruszyła za Złodziejem Krwi. Wyszli na podwórko i udali się do drewnianej szopy. Była dość duża. W jedenym z jej kątów, po prawej stronie, leżały stare, nieużywane już rzeczy. W drugim stał metalowy stół z krzesłami, które wyciąga się na zewnątrz na wiosnę. Po lewej stronie od wejścia znajdował się pieniek z wbitą w niego siekierą. A pod przeciwną do wejśca ścianą leżały idealnie ułożone kupki drewna.
Lucy spojrzła pytająco na Willa. 
 - Robimy tak, ja rąbię drewno siekierą, a ty te porąbane układasz w kupki pod ścianą w taki sposób jak ja robiłem to do tej pory. Większość już sam załatwiłem, została końcówka.
Kobieta pokiwała lekko głową.
  Praca na początku szła im dość sprawnie. Will z niczym się nie cackał i swoje zajęcie wykonywał szybko i precyzyjnie. Lucy starała się za nim nadążyć. I choć na począku szło jej naprawdę nieźle, to po jakimś czasie poczuła zmęczenie. Musiała brać tyle kawałków drewna ile była w stanie udźwignąć, a potem jak najszybciej zanosiła je pod ścianę, gdzie starała się układać w taki sposób jak Will robił to wcześniej, ale nie wychodziło jej to tak dobrze.
 - Litości! Kobieto, czy ty kiedykowielk wcześniej miałaś do czynienia z drewnem? - Skrzyżował ręce na piersi i spojrzał na nią z politowaniem
 - Trzeba było mnie nauczyć - powiedziała z wyrzutem.
 - Trzeba było uprzedzić, że masz dwie lewe ręce.
Podszedł do niej i pokazał jej jak ma dalej układać. Zaśmiał się pod nosem, gdy zobaczył niektóre kawałki porzucane w taki sposób, że się krzyżowały i choć długośćią były prawie równe to Lucy niektóre kładła pod samą ścianą, a niektóre znacznie od niej odstawały. W efekcie powstały nieregularne, trochę porozrzucane kupki drewna.
 - Pozostało mi tylko się modlić, żeby to nie runęło - parsknął śmiechem.
Każde z nich wróciło do swojego zajęcia. Po ponad godzinie Lucy miała już dosyć.
 - Ja muszę chwilę odpocząć. Proszę - spojrzała na niego błagalnym wzrokiem.
 - Zostało już niewiele, sam to skończę. Ty idź do domu.
Lucy poczuła się  niepewnie.
 - Przecież ja zaraz... - nie dał jej skończyć.
 - Do domu, już! - Spojrzał na nią stanowczo - wykazałaś już się swoją niezręcznością - dodał śmiejąc się.
Posłuchała się go i poszła odpocząć. Zrobiła sobie herbaty, siadając w kuchni przy stoliku. Wzięła jedną z gazet leżących na stole i zaczęła ją przeglądać. Po kilku minutach usłyszała zgrzyt otwieranych drzwi. Podniosła wzrok znad gazety, gdy Will pojawił się w kuchni. Ściągnął rękawice, rzucając je w kąt kuchni na podłogę. Ściągnął bluzę, którą miał na sobie i usiadł na przeciwko Lucy.
 - Musiałem poprawić jakoś tą katastrofę, którą tam urządziłaś - parsknął śmiechem - dobrze, że chociaż gotować umiesz.
Lucy posłała mu uśmiech.
 - Myślisz o tym gnoju? - Zapytał nagle.
Na twarzy kobiety pojawił się natychmiastowy grymas.
 - Nie chcę ani o tym mówić, ani o tym myśleć. Zawsze, gdy przychodzą wspomnienia, od razu staram się myśleć o czymś innym. Więc proszę cię, nie mówmy o tym.
Will pokiwał głową. Widział po niej, że ten temat ją bardzo boli, więc postanowił go już nie poruszać. Chociaż uczucie współczucia nie było dla niego czymś codziennym, to gdy w tamtej chwili na nią patrzył... Po prostu dostrzegał jej ból, z którym sama się zmagała, który próbowała ukryć. Jakby myślała, że sama jest zdolna wszystko udźwignąć. Choć... W gruncie rzeczy właśnie to robiła. I chociaż uczucie współczucia, które poczuł nie było jakieś wielkie i wszechogarniające, tylko leciutko go dotknęło, to jednak dotknęło...
  Początek ich znajomości był dość dobry, choć dwudziestolatka nadal nie wiedziała czego ma się spodziewać po Willu. Cieszyła się, że ma on tak duże poczucie humoru. Choć w głębi duszy wiedziała, że potrafi być bardzo niebezpieczny, czego najlepszym dowodem jest to, co widziała, gdy ją uratował przed śmiercią. Była mu naprawdę wdzięczna za to, co dla niej zrobił. Dzięki niemu żyła i wydostała się z niewoli tamtego wampira.  
  Will podszedł do lodówki, przeglądając jej zawartość. Gwizdał sobie pod nosem.
 - Jestem cholernie głodny. A tu sama surowizna albo warzywa - przewrócił oczami z irytacją.
Lucy uśmiechnęła się pod nosem, wiedziała, że chce żeby mu coś przygotowała, bo samemu mu się nie chciało.
 - A co powiesz na pierogi? - Spojrzała na niego pytająco.
Oparł się bokiem o lodówkę.
 - Zależy jaki farsz robisz.
 - Taki, że przeprosisz mnie za drwiny dotyczące moich kupek drewna - rzuciła pewnym siebie głosem.
Will zaśmiał się.
 - Wysoko ustawiłaś poprzeczkę, ale niech będzie.
Lucy dopiła do końca herbatę, przygotowując sobie miejsce na blacie do pracy.

Cześć Wam :) Wiem, że rozdział dodaję znowu ze znacznym odstępem od poprzedniego. Przepraszam. Miałam z tym rozdziałem duży problem. I musiałam się z nim trochę zmagać. Bo były rzeczy, które musiałam tu umieścić, a niekoniecznie wiedziałam jak zrobić to we właściwy sposób. Ciężko mi jest powiedzieć co myślę o tym rozdziale. Coś wyszło, zobaczymy jak będzie dalej :>
Chciałam każdemu z Was szczerze podziękować za czytanie, za komentowanie, za bycie tutaj.
Jeżeli to czytasz to wiedz, że jesteś dla mnie bardzo ważny i doceniam Twój czas, który dla mnie poświęcasz.
Trzymajcie się, kochani.