niedziela, 4 marca 2018

Rozdział 12

  Minęło kilka dni od ostatnich wydarzeń. Lucy odpoczywała na kanapie w salonie. Była bardzo zmęczona ostatnimi dniami, bo Will zapewniał jej coraz więcej obowiązków. Jednak mimo tego zmęczenia potrafiła docenić to co Złdoziej Krwi jej dał. W końcu była wolna od wampira, który zmuszał ją do robienia tego czy owego w sypialni. Miała dach nad głową, własny pokój i przy Willu czuła się dość bezpiecznie. Nie znali się jeszcze za dobrze, ale widziała do czego Złodziej Krwi jest zdolny i że potrafiłby ją obronić, gdyby zaszła taka potrzeba.
  Usłyszała pukanie do drzwi, które nie ustawało, tylko z każdą chwilą stawało się coraz głośniejsze i mniej przyjemne dla ucha. Wyszła na korytarz, aby otworzyć. 
 - Ty pokurczu, zafajdany... - Jason Colser zamilkł, widząc przed sobą Lucy - Przepraszam,  a pani to kto?
Ojczym Willa był wściekły. Stał we framudze, mierząc wzrokiem kobietę od góry do dołu.    
 - Dzień dobry panie TY POKURCZU, ZAFAJDANY - rzuciła, podkreślając ostatnie słowa - a ja jestem Lucy, służąca w domu Willa. 
 - Zastałem go? - zapytał oschle.
 - Ta... - Lucy zamyśliła się chwilę - jest u siebie.
Wpuściła go do domu. Colser w nadludzkim tempie pokonał korytarz i salon, kierując się do pokoju przybranego syna. Wpadł do pomieszczenia gwałtownie otwierając drzwi. Rzucił się na Willa, objął rękoma jego szyję i zaczął przyciskać go do podłogi.
  Złodziej Krwi nie rozumiał o co temu chodziło. Musiała minąć chwila zanim zaskoczył i odpowiedział atakiem, wymierzając ojczymowi mocny cios pięścią w nos. Colser puścił szyję Willa, obejmując rękoma twarz. Złodziej Krwi wykorzystał sytuację, wydostając się spod swojego napastnika. Chwycił go obiema rękoma za koszulę, stawiając do pionu. Pchnął go na ścianę z taką siłą, że tamten nie mógł się pozbierać przez dłuższą chwilę. Jason nie docenił siły swojego przybranego syna. Na czworakach wspiął się na łóżko, siadając i opierając czoło o dłonie.
 - Kurwa! Czego ty ode mnie chcesz ?! - Will wrzasnął wściekle. 
 - Zdradziłeś mnie, ty pieprzony gnojku!           
 - O czym ty mówisz? - popatrzył na niego z niedowierzaniem i dezorientacją równocześnie.  
Jason roześmiał się histerycznie i pokręcił głową. 
- Nie rób ze mnie kretyna, Will. Dobrze wiesz o co mi chodzi, gówniarzu.
W Złodzieju Krwi narastała złość. Jason Colser dawał mu kolejne powody, żeby mógł go nienawidzić.
 - Wyobraź sobie, kochany tatulku - rzucił z sarkazmem - że nie wiem co sobie znowu ujebałeś w tej starej łepetynie, ale nie przypominam sobie, żebym zrobił coś nie po twojej myśli.
 - Wczoraj zginął jeden z moich wampirów. Zgadnij z czyich rąk?
Jason zaczął odzyskiwać siły i wstał z łóżka, podchodząc do Willa. 
 - Z rąk Horwisa oczywiście! - Colser zazgrzytał zębami - I zostawił mi pewną bardzo "uprzejmą" wiadomość przy zwłokach. Sam zobacz.
Sięgnął do kieszeni, wyciągając z niej pogniecioną kartkę papieru. Podał ją Willowi.  

Witaj Jason. Wyeliminowałem jednego z twoich najwierniejszych komapnów... Nie spodziewałeś się takiej niespodzianki z mojej strony, prawda? Dowiedziałem się, że nasłałeś na mnie tego swojego szczeniaka, który swoją drogą prosi się o konfrontację ze mną także przez swoje inne wybryki. Chciałeś, żeby dostarczył mnie żywego w twoje ręce. Psiamać! Śmiać mi się chce nawet, gdy to piszę... A więc włączam się do twojej gry. Ten, którego się pozbyłem  za wiele mi nie powiedział, ale któryś z twoich w końcu puści parę z gęby. Już ja tego dopilnuję. Dowiem się w końcu do czego ci jestem potrzebny i co zamierzasz... Pozbędę się każdego z twoich wampirów, wyciągając z nich to, co chcesz przede mną ukryć. A na końcu zniszczę ciebie. Szkoda tylko, że nie masz jaj, by stanąć ze mną twarzą w twarz, sukinsynie!                   
                                                                                            Ale całusów panience nie prześlę,
                                                                                                                                S.Horwis.

Will skończył czytać, oddał kartkę Jasonowi i próbował pozbierać myśli. "Skąd Shane mógł się dowiedzieć? Cholera jasna! A ja przygotowałem już najlepsze noże do walki.. Przecież..."
 - Wytłumaczysz mi skąd on o tym wszystkim wie?
 - Przecież dopiero zacząłem działać! Zbierałem informację w co lub kogo najłatwiej uderzyć, przygotowywałem broń... Ale nikomu nie zdradzałem moich planów. Znasz mnie!
"Nikomu z wyjątkiem Scarlett. Cholera!"
Jason roześmiał mu się prosto w twarz, stając bezpośrednio przed nim.
 - No właśnie. Znam cię i  wiem, że mnie nie cierpisz. Działasz dla mnie tylko ze względu na twoją macochę i kasę, którą ci płacę. Więc jakim problemem byłoby zdradzić mnie przed Horwisem? 
 - Pewnie żadnym. Ale tak jak powiedziałeś, ze względu na Elizabeth... ze względu na nią bym cię nie zdradził. To twoja żona a moja przybrana matka, na którą zawsze mogę liczyć, która dała mi więcej niż ktokolwiek inny. A ja wiem, że jesteś dla niej ważny.
"Dla mnie też kiedyś byłeś" - powiedział w duchu. Ale zaraz się otrząsnął.
   Spojrzeli sobie prosto w oczy. Oboje wściekli, oboje zdeterminowani, wyglądali jakby krew się w nich paliła. Jason przeklął pod nosem i z taką samą gwałtownością jak wcześniej wszedł, teraz opuszczał  pokój Willa.

  Scarlett wracała właśnie do domu po bójce z wampirem, na którego sama napadła niedaleko nad urwiskiem. To było w jej stylu. Napaść, obrabować i wypuścić swoją ofiarę. Od najmłodszych lat ojciec ją szkolił, uczył walczyć, nie odpuszczać i brać co można. W pełni wykorzystywała jego naukę, obrabowując przeciwników, z którymi miała szansę w starciu. Zdawała sobie sprawę, że nie z każdym da sobie radę, więc podchodziła z rozsądkiem do każdego działania, do każdego wybryku.
  Weszła do swojego pokoju, odpinając pasek z pochwami na noże. Wyciągnęła dwa z nich, uśmiechając się pod nosem. To jej nowy nabytek, te dwa noże właśnie zabrała swojej ofierze. Z kieszeni płaszcza wydobyła zegarek, który także dopiero co nabyła.
  Dopiero po chwili zorientowała się, że czuje obcy zapach w swoim pokoju.
 - Ty nigdy nie odpuszczasz, co nie? - Will wyszedł zza szafy.
Spojrzał znacząco na noże  i zegarek.
 - Dalej masz słabość do swoich zachcianek - zaśmiał się pod nosem.
 - Kto cię tu wpuścił? - warknęła.
 - A jakie ma to znacznie?
 - Po cholerę przylazłeś?
Jej głos był szorstki, przepełniony chłodem. Starała się wyprzeć swoje uczucia wobec Willa. 
 - Gdybyś nie zdradziła mnie przed Horwisem nie musiałbym przyłazić.
Scarlett wybuchła śmiechem.
 - Proszę cię! Ja pary z gęby nie puściłam.  
 - Ostatnio jesteście ze sobą blisko. Czemu miałbym ci wierzyć? 
Scarlett parsknęła z niedowierzaniem. 
 - Słuchaj, nie mam pojęcia kto zdradził Shane'owi twoje plany. Mam wiele wad, to prawda, ale jeszcze niedawno pracowałam z tobą ramię w ramię. Nie zrobiłabym tego. Potrafię być lojalna.
 - Nikt poza tobą nie wiedział! - warknął. - A ja teraz mam ci uwierzyć w twoją piękną gadkę szmatkę o lojalności?
 - Nie chcesz to nie wierz! Nie popłaczę się.  
Will położył dłonie na biodrach, krążąc po pokoju w tą i z powrotem. Sam nie wiedział co ma myśleć. Czy mówiła prawdę? Próbował pogrzebać jej w  myślach, ale mu tu uniemożliwiała, wypychając go z własnego umysłu.
 - Przyznaj mi po prostu, że mnie zdradziłaś, do cholery! Przecież tak dobrze się dogadujecie. To nasz przywódca, trzymając z nim możesz wiele zyskać. A ty chciałaś się po prostu wkupić w jego łaski moim kosztem.
 - Daruj sobie. Gdybym chciała wkupić się w jego łaski już dawno bym to zrobiła.
Skrzyżowała ręce na piersi, stając przed Willem.
 - Ale teraz masz idealną okazję. A w dodatku...
Przerwała mu, ciągnąc za bluzę w swoją stronę.
 - Naprawdę myślisz, że wydałabym kogoś, kto... -urwała zdając sobie sprawę z tego co chciała powiedzieć.
 - Kogoś, kto co? - Spojrzał jej w oczy.
 - Jak dokończę to zdanie, ty wyjdziesz bez słowa i będziesz mnie unikał. Obiecaj mi to.
Cały czas patrzyła mu zdecydowanie w oczy. 
 - Czemu ty wszystko musisz komplikować?
 - Obiecasz mi to?
 - Nie.
Scarlett spuściła wzrok. Była na niego wściekła. "Dlaczego on musi wszystko utrudniać?"
 - W takim razie wyjdź! - rzuciła ostro.
Will przyciągnął ją do siebie, bawiąc się jej warkoczem. Spojrzał jej znowu w oczy i ledwo słyszalnie wyszeptał.
 - Kogoś kto jest dla mnie ważny. O to ci chodziło. Ty też jesteś dla mnie ważna, moja mała dziewuszko.
Lekko pocałował jej policzek i już go nie było.


  Lesety dzięki Sebastianowi w końcu miała normalne, kobiece ubrania, a on przy jej pomocy zabrał swoje rzeczy z domu byłej partnerki. Dwudziestolatka czuła, że ma w wampirze sprzymierzeńca i dobrze się przy nim czuła, zresztą ze wzajemnością. Z Jackiem ciężej jej się było dogadać, ale mimo to, próbowała. Robiła wszystko, by się przed nią choć trochę otworzył. I choć to szło jej dość wolno, to przynajmniej nauka czytania i pisania przybierała tempa. A co Shane'a... Lesety starała się go unikać niczym ognia. Tak dla własnego dobra. Wiedziała, że jemu nie może wchodzić w drogę... 
  Dwudziestolatka zrobiła pranie i właśnie zaczęła je rozwieszać na suszarce. W domu Horwisów było specjalne pomieszczenie obok salonu przeznaczone na pranie, suszenie i prasowanie. Więc, poza automatem, suszarką, żelazkiem i deską nic tam nie było.
  Lesety ta czynność, jak każda inna ostatnio, zajmowała znacznie więcej czasu niż normalnie. Lewa dłoń stała się bezużyteczna. Nadal nie mogła nią ruszać, czuła tylko ból, który z dnia na dzień się nasilał. Starała się go ignorować, ale stawało się to dla niej coraz trudniejsze. 
 - A gdzie ten przybłęda?
Lesety aż podskoczyła, gdy usłyszała za plecami głos Shane'a. 
 - Chodzi ci o Sebastiana?
 - No a o kogo może mi chodzić jak nie o tego trutnia, który od jakiegoś czasu zaszczyca nas swoją obecnością?  
 - Wziął twoje auto i pojechał gdzieś, nic więcej nie wiem - spojrzała na niego przelotnie.
Shane zaśmiał się i uniósł znacząco brwi.  
 - A no tak. Raz mu pozwoliłem wziąć samochód, to chyba potraktował to jako umowę na dłuższy czas. Czasami naprawdę myślę, że jak był mały to ptak mu nasrał przez uszy do głowy i to pełni formę jego mózgu.
 - Daruj mu, Shane. Przecież widzisz, że chłopak się miota w swoim życiu.
Horwis skrzyżował ręce na piersi, oparł się o ścianę i obserwował dziewczynę. Lesety poczuła się niezręcznie. "Jeszcze ta jedna dłoń..."
 - Nie prościej by ci było używać obu rąk? - Spojrzał na nią nieco rozbawiony spod uniesionych brwi.
 - Tak... jest dobrze - wyjąkała, nie wiedząc co mu powiedzieć.
Stał tak jeszcze chwilę patrząc się na nią, a potem zbliżył się do niej. Lesety poczuła jak gula podchodzi jej do gardła. Złapał jej lewą dłoń.
 - Zaciśnij palce na mojej dłoni - rozkazał.
 - Nie mogę.
Lesety spuściła głowę, przygryzając wargę. Shane uniósł jej głowę, patrząc chłodno w oczy.
 - Nie możesz ruszyć dłonią? Co się dzieje?
Serce zaczęło jej walić jak młotem. Strach przejął nad nią kontrolę.
 - Nic takiego.
 - Nie złamałaś sobie niczego, prawda?
Jego spojrzenie było nie do wytrzymania.
 - Nie - wyszeptała.
Chciała się od niego odsunąć, ale szarpnął ją w swoją stronę. Zastanowił się chwilę i zaczął rozumieć. Uśmiechnął się złowieszczo pod nosem.
 - Powinien być jeszcze ból. Boli jak cholera, prawda? - poczuła na policzkach jego lodowaty oddech.
Pokiwała twierdząco głową.  
 - Po licho ruszasz moje rzeczy? - warknął.
 - Przepraszam.
 - Teraz zapłacisz za swoją ciekawość. Jeszcze trochę pozwolę ci się pomęczyć z tą dłonią. Aż ból zacznie cię palić - spojrzał jej głęboko w oczy z pewnym siebie uśmieszkiem na ustach.    
 - To ma być forma nauczki?
 - A co myślałaś? Że puszczę ci to płazem?
 - Jak sobie chcesz - oderwała od niego wzrok.
 - Pogadamy za kilka dni, kiedy przez ból nie będziesz mogła jeść, spać, nawet swobodnie myśleć, bo cierpienie wszystko przytłumi. 
Odsunął się od niej. Lesety wyrwała się z zamyślenia i dalej wieszała pranie.
 - Tylko pamiętaj - nachylił się nad nią i zaczął szeptać do ucha - to co zrobiłem z kopertą to jedna z moich nadludzkich sztuczek. I tylko ja potrafię odwrócić to, co stało się z twoją dłonią.
Lesety przełknęła głośno. 
 - Znowu mam cię w garści - zaśmiał się. 
Została sama.



Cześć :) No i udało się. Jest 4 marca i jest rozdział. A szczerze, to przez ostatnie kilka dni naprawdę wątpiłam, czy mi się uda. Trzymajcie się kochani, ściskam Was wszystkich ;)