niedziela, 30 grudnia 2018

Rozdział 14

  Nóż zataczał kolejną już pętlę wokół nadgarstka Johnny'ego. Ostrze było wbite za każdym razem coraz głębiej, krew ciekła coraz mocniej. Jego krzyk był również coraz cięższy do zniesienia. Wampir zaczął jeszcze mocniej wierzgać, ale Shane nie dawał za wygraną. Tamten pozbawiony był już jednego kła, lewe ucho ledwo trzymało się głowy, a jedna ze stóp została już pozbawiona trzech placów.
  Wampir za pomocą metalowych obręczy był "przyczepiony" do wielkiej ławy. Shane siedział na jej krawędzi "majstrując" przy jednej z jego rąk.
 - Samolubny jesteś. Masz wiedzę, którą nie chcesz się ze mną podzielić. Na twoje nieszczęście nauczyłem się jednak, by brać to co dają, a samemu wyrywać to czego nie chcą dać, a na co mam akurat ochotę. A ja mam właśnie ochotę na wiedzę, którą posiadasz.
Johnny zaciskał zęby, czując przenikający ból w prawym nadgarstku i coraz bardziej nieznośne pieczenie. Horwis zatoczył kolejne dwie pętle dookoła nadgarstka i kolejna część ciała wampira odpadła. Pojawiło się bardzo dużo krwi.
 - Bez dłoni ci do twarzy - parsknął Shane.  
 - Ty... cholerny ćwoku! Ty sukinsynie... - Urwał, nie mogą wytrzymać z bólu, zaczął się rzucać na wszystkie strony. 
 - Cholera. Masz rację, jestem ćwokiem. Zapomniałem zatyczek do uszu - zaśmiał się.
 - Jak mogłeś...
 - Powiedz mi tylko to czego chcę, a dam ci spokój.
Tamten zacisnął usta, całkowicie ucichł. Na jego twarzy było mnóstwo potu, a w oczach pojawiały się łzy.
 - Skoro tak stawiasz sprawę.
Podszedł do szafki z rozłożonymi na niej nożami. Przyglądał się im przez chwilę, po czym decydując się na jeden z nich ponownie zbliżył się do wampira.
 - Będę taki hojny, że nawet dam ci możliwość wyboru. Co tym razem chcesz stracić?
Johnny zaczął się trząść. Nadal jednak milczał.
 - Czuję się zaszczycony twoim zaufaniem co do pozostawienia mi wyboru tej części siebie, która ci się już nie przyda... Może tym razem oko? Albo pozostałe palce? A może twój fiut zechce się wydostać ze spodni? Albo nie! Wiem. Wypierdolę ci kilka kręgów z kręgosłupa. Więc jak będzie?   
Nastała chwila milczenia. Shane uparcie się w niego wpatrywał, jeżdżąc nożem po podeszwie stopy Johnny'ego.
 - Wiesz, że ja nie blefuję.
Tamten przełknął głośno.
 - Niech będzie. Powiem. Tylko błagam zawiń to mi tą rękę w jakąś szmatę. Nie chcę tracić więcej krwi na darmo - mówił trzęsącym się głosem.
Ciężko dyszał, coraz ciężej było mu znieść palący go ból, pochodzący z różnych części ciała. Horwis zawinął krwawiącą rękę wampira w starą koszulkę. Dzięki temu, że Johnny był istotą nadnaturalną utrata dużej ilości krwi nie stanowiła specjalnego zagrożenia dla jego życia, jednak to czego Horwis go pozbawił już mu nie odrośnie.
 - No więc słucham - Shane zaczął krążyć dookoła niego z rękoma w kieszeniach, lekko się garbiąc.
 - Jason Colser mnie przysłał. Miałem przyprowadzić mu tą małą...
 - Lesety! Nie "ta mała", tylko Lesety! - syknął Horwis.
 - Nie obchodzi mnie to. W każdym razie miałem mu ją przyprowadzić, ze względu na to, że ma w sobie kawałek twojego serca. Pijąc jej krew posiadłby twoją siłę i energię. Alex, ten który ją przetrzymywał, także dla niego pracował. Sam też żywił się jej krwią w ukryciu przed Jasonem. Pozbyłeś się Alexa, zabierając ze sobą dziewczynę. Więc Jason chciał ją odzyskać, dlatego wysłał mnie.
 - O ile mi wiadomo w przeszłości ty sam też piłeś jej krew.
Johnny wybuchł śmiechem. 
 - Była taka naiwna, że sama mi na to pozwalała. Alex mnie później za to wykopał. Co nie zmienia faktu, że uwiedzenie tej dziewczyny było tak cholernie łatwe.
 - A Jason wie, że piłeś jej krew?
 - Nie.
Zawył z bólu, gdy Horwis ścisnął końcówkę jego ręki, gdzie wcześniej miał dłoń.
 - Kurwa! A to za co?
 - Za obrażanie Lesety, sukinsynie! No właśnie, po jaką cholerę, jakiś czas temu byłeś u niej, pukałeś do jej pokoju?
 - Chciałem się trochę zabawić jej kosztem. Czerpię przyjemność z tego, że się mnie boi, choć kiedyś byłem dla niej całym światem - zaśmiał się mimo bólu.
 - A o co chodzi z Willem Colserem?
 - Miał się tobą zająć i dostarczyć cię żywego Jasonowi, któremu chodzi przecież o władzę. Chce rządzić zarówno wampirami jak i Złodziejami Krwi. A ty stoisz mu na drodze. Ale on nie chce być przywódcą, tylko królem! Tak jak było kiedyś. Chce się ciebie pozbyć i to przywrócić, samemu zasiadając na tronie.
 - Czyli za wszystkie sznurki od samego początku pociąga Jason Colser?
 - Dokładnie.
 - A skąd wziął Lesety?
 - Tego nie wiem.
Shane zatrzymał się przy jego głowie, zaczynając "rzeźbić" nożem w skórze na jego policzku.
 - Jesteś pewien, że nie wiesz? Zastanów się - uniósł brew.
Nóż zagłębił się coraz bardziej.
 - Nie wiem! Przysięgam ci!
 - Niech ci będzie - Shane schował nóż.
Krew przestała lecieć wampirowi z wszystkich rannych miejsc. Rany zaczęły się goić. Ale i tak był pozbawiony kła, ucha które także zdążyło mu już odpaść, kilku palców i dłoni. Shane uwolnił Johnny'ego, przekazując go w ręce Sebastiana.
 - Wywieź go daleko stąd. Przyczep skurwiela do czegoś, tak żeby nie mógł się uwolnić. I zadbaj o to, żeby były tam jakieś głodne drapieżniki. Lubię dokarmiać groźne zwierzęta.
Wampir zaczął protestować, ale nie na wiele to się zdało. Na koniec Horwis poklepał Johnny'ego po ramieniu, posyłając mu szyderczy uśmiech.
  Gdy Shane wrócił do swojego pokoju uświadomił sobie, że bronił przy Johnny'ie Lesety. Nie do końca rozumiał własne zachowanie, ale czuł się dziwnie przyjemnie z myślą, że zrobił dla niej coś dobrego. Zauważył też, że sztuczka z bolącą dłonią stanowiła dla niej nauczkę za wścibstwo, ale musiał też przyznać, że podobało mu się to, że będzie potrzebowała jego pomocy. W jakiś dziwny sposób chciał czuć się jej potrzebny. Lubił też jej dokuczać, drażnić się z nią dla przyjemności. I ciężko mu było samemu przed sobą do tego przyznać. Nie rozumiał co się z nim dzieje.

  Shane pojechał do Scarlett. Mieli zaległą rozmowę do nadrobienia. I nie mogli tego ciągle odkładać. Choć dla Shane'a to nie był wygodny temat. Byli sami w salonie. Scarlett siedziała na kanapie przy drewnianym stole, pokazując dłonią Horwisowi miejsce obok siebie. Uszykowała dwie lampki z krwią, podając jedną Shane'owi. 
 - A więc? - Spojrzała na niego, unosząc brew. - O co chodzi?
Złodziej Krwi przeczesał palcami włosy, potem drapał się po szyi, zastanawiając się od czego zacząć. 
 - Zdajesz sobie sprawę, że rodzina kilka lat temu wybrała ci kandydata na męża? 
Scarlett pokiwała głową. Ręką odgarnęła włosy z twarzy. Sięgały jej aż do końca pleców. Shane złapał kosmyk tych długich włosów i owinął sobie wokół palca.
 - Jakiś czas temu dostałem list od rodziców. Nie powiem, gdy go przeczytałem, byłem w szoku, ale już się otrząsnąłem. Chyba pora na ciebie.
Puścił jej włosy. Wyciągnął kopertę z listem z tylnej kieszeni spodni. Tą samą, którą próbowała otworzyć Lesety, ale była ona jakby "zablokowana" przez Horwisa dla niechcianych odbiorców danej treści. Wyciągnął kartkę ze środka, rozłożył ją, podając Scarlett. Spojrzała na niego nieco zagubiona, zaczynając czytać. Kiedy doszła do końca tekstu musiała nabrać powietrza.
 - To znaczy, że... - przełknęła głośno.
 - To znaczy, że będziemy małżeństwem - dokończył za nią.
 - Z tego listu wynika, że moi rodzice lata temu zawarli umowę z twoimi rodzicami o tym, że się pobierzemy - musiała to powiedzieć na głos, żeby to do niej dotarło.
 - Na to wygląda. Twój ojciec chciał jednak żebyśmy oboje dowiedzieli się o tym dopiero za kilka lat od tamtego wydarzenia. Chyba dali nam czas, abyśmy dojrzeli, czy coś...
 - Nie... Nie sprzeciwiałeś się? To znaczy, ja już od lat byłam gotowa na to, że mi już kogoś wybrali na męża, ale ty...
 - Na początku byłem zły, nawet wściekły, że zadecydowali za mnie. Zwykle jestem niepokorny, ale tym razem uszanuję ich wolę. Tak chyba będzie najlepiej dla wszystkich. Poza tym w liście jest coś, że umowa to umowa i gdyby teraz któreś z nas się temu sprzeciwiało to zhańbiło by własną rodzinę. 
  Oboje zamilkli. Scarlett układała sobie to wszystko w głowie. Nie spodziewała się czegoś takiego. Nie miała pojęcia czyją żoną zostanie. A to, że padło na Horwisa zwaliło ją z nóg. "Nawet przez myśl mi nie przeszło, że to może być on". Zrobiło jej się przykro, bo w głowie namieszał jej już inny mężczyzna. Zrobiło jej się przykro, bo jej serce należało do Willa Colsera. Choć od początku wiedziała, że to na pewno nie on zostanie jej mężem, to dopiero w tej chwili ją to naprawdę uderzyło. I to bardzo boleśnie. "Przecież wiedziałam, że wyjdę za mąż z rozsądku, nie z uczucia. Tylko dlaczego czuję się tak dziwnie? Jakby ktoś uderzył mnie w twarz". Postanowiła zrobić wszystko by tylko zapomnieć o Colserze i skupić się na Shane'ie. Wiedziała, że nie będzie to proste, ale była na to przygotowana. Przygotowywała się na taką chwilę przez lata. "Chodzenie do łóżka z Shane'em to jedno, a wspólne życie z nim to zupełnie inna sprawa. No, ale chyba dam radę. Przecież zawsze daję radę." Wzięła głęboki oddech i udało jej się ochłonąć.
 - Jakoś to będzie, dogadamy się - powiedziała na głos, patrząc mu w oczy.
"Przecież pogodziłam się z tym, że tak będzie już lata temu. A to, że rodzina wybrała akurat Shane'a... to może nawet i dobrze. Pod niektórymi względami jesteśmy w końcu bardzo podobni. A co do reszty... będzie dobrze".
 - No jasne. W końcu, co do jednego to się już dogadujemy, co nie? - zaśmiał się, patrząc na nią znacząco.
 - No tak - uśmiechnęła się - myśl, że seks to jedyna pewna rzecz, w której się dogadujemy, dodaje mi otuchy - rzuciła sarkastycznie.
 - Dziwnie mi jakoś, jak tak na ciebie patrzę i pomyślę, że za jakiś czas będziesz moją żoną, będziesz nosić moje nazwisko, potem moje dzieci, będziemy razem mieszkać...
 - Stop! Daj mi ochłonąć!
Zapadła chwilowa cisza, ale po momencie oboje zaczęli się z siebie śmiać. Wiedzieli, że pozostało im się przyzwyczaić do myśli, że będą mężem i żoną.
 - Tak dla jasności to mam próchno zamiast serca, więc nie masz co liczyć na miłość z mojej strony.
 - I vice versa mój drogi.
Wybuchli śmiechem. Scarlett miała rację. W wielu sprawach byli do siebie bardzo podobni.
 - Wychodzisz gdzieś jeszcze dzisiaj? - zagadnął.
 - Nie, a co proponujesz?
 - No wiesz. Moglibyśmy skorzystać z jednego z przywilejów, jakie da nam małżeństwo. W końcu wcześniej robiliśmy to bez żadnych zobowiązań, a skoro niedługo ma się to zmienić, to chyba teraz mamy do tego większe prawo.
Scarlett usiadła na nim okrakiem, przeczesując mu rękoma włosy. Odłożyli lampki  na stolik.
 - W takim razie zacznijmy od razu korzystać z naszych przedmałżeńskich przywilejów. Wynagródźmy sobie brak prawa wyboru - wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
 - Patrząc jak podobnie myślimy, to wydaje mi się, że w innych sprawach też znajdziemy porozumienie. Albo się pozabijamy.

  Lucy przygotowywała kolację dla Willa. Przed chwilą skończyła robić zapiekankę i właśnie wkładała ją do piekarnika. Lekko podrygiwała przy tym w rytm muzyki lecącej w radiu.
  W domu Colsera czuła się naprawdę dobrze. Była tu służącą, ale było to dla niej jak zbawienie po tym co przeszła. Podobnie jak Lesety, ona również, dźwigała bagaż ciężkich doświadczeń.  I również, podobnie jak ona, starała się o tym co przeżyła nie myśleć, albo myśleć jak najmniej. Choć obie wiedziały, że to nie zawsze jest takie proste. Lucy zdawała sobie sprawę, że w duszy zawsze będzie nosić rany wyrządzone przez tego mężczyznę, który zmuszał ją do bliskości fizycznej. A gdy wracała do tego myślami, to pojawiały się emocje zbyt ciężkie, by mogła je dźwigać... Dlatego też unikała tych myśli jak ognia... Problem w tym, że te myśli nie zawsze unikały jej.
  Odwróciła się gwałtownie w stronę wejścia do kuchni, gdy usłyszała kroki. Will wszedł do kuchni, opierając się plecami o blat szafki, skrzyżował ręce na piersi. Uważnie przyglądał się Lucy.
 - Coś nie tak? - zapytała.
 - Nie. W porządku. W salonie leżą rozwalone kwiaty. Po kolacji zrób mi z nich najładniejszy bukiet jaki potrafisz. Chyba muszę w końcu wziąć sprawy w swoje ręce.
Lucy spojrzała na niego nieco zdziwiona. Zauważyła, że jest lekko spięty, że zachowuje się inaczej niż zwykle. Domyśliła się, że w grę musi wchodzić coś ważnego, a raczej ktoś ważny.
 - Jestem wścibska, ale oświadczasz się?
Uniósł brew, przyglądając jej się. Był nieco zdziwiony, że tak się interesuje jego życiem.
 - Nie. To nie w moim stylu, ale chyba przyszedł czas na pewną rozmowę z kimś ważnym...
Zapadła krępująca cisza. Oboje musieli pozbierać myśli. Will czuł się co najmniej dziwnie. Zwykle mówienie prosto z mostu o tym co czuje sprawiło mu trudności. I rozmowa, którą miał odbyć ze Scarlett, nie była wyjątkiem. "Ostatnio przecież wyznałem jej, że jest dla mnie ważna. Ale teraz chcę postawić wszystko na jedną kartę. Chyba dlatego to takie ciężkie..."
Milczenie przerwała Lucy.
 - Szkoda, że takie rozmowy nie są prostsze, co nie?
 - Gdy w grę wchodzą uczucia zazwyczaj robi się pod górkę.
 - Nie wiedziałam, że stać cię na tak głębokie myśli - zażartowała.
 - Potrafię myśleć nie tylko fiutem - zaśmiał się.
Wiedział, że musi w końcu powiedzieć Scarlett prosto z mostu co  do niej czuje. Wiedział też, że ta rozmowa nie będzie prosta, ale nie chciał już tego odkładać. Już i tak dosyć długo zwlekał.

  Gdy Shane wrócił było już bardzo późno. Na dworze panowała całkowita ciemność. Miał już nacisnąć na klamkę, gdy zdał sobie sprawę, że słyszy czyjś oddech. Lesety siedziała skulona na betonie, oparta o ścianę, niedaleko drzwi w za dużej na siebie kurtce Sebastiana. Kolana miała podciągnięte pod brodę, a jedną z dłoni zanurzoną w śniegu, znajdującym się najbliżej niej. Gdy kucnął przed nią zauważył, że ma mokre policzki.
 - Co ty robisz na tym zimnie?
Oparł swoją dłoń o jej policzek. To było kompletnie nie w jego stylu, bo choć do tej pory podobało mu się, że jest od niego zależna w sprawie przywrócenia sprawności tej bolącej dłoni, to jednak zrobiło mu się jej żal. Widział, że musiała długo siedzieć na mrozie który zapewne dał jej w kość. Zauważył, że lekko się trzęsie i robią jej się sine usta, a nos lekko czerwony. Lubił jej dokuczać w sprawie tej ręki, ale w tamtej chwili trochę pożałował, że nie odpuścił jej tego wcześniej.
 - Myślałam, że to pomoże - pokazała na tą bolącą dłoń, zanurzoną w śniegu.
Przełknęła głośno.  Ból  w dłoni stał się naprawdę nie do zniesienia. Przez ostatnie kilkanaście godzin Lesety nie była w stanie nic zrobić, ani o niczym innym myśleć, jak tylko o palącym bólu, który nie dawał o sobie zapomnieć.  Wiedziała, że nie ma po co się kłaść, bo i tak nie zaśnie. Nie była w stanie normalnie funkcjonować. Czuła się wykończona. "Poddaję się. Nie mam siły..."
 - Błagam cię zabierz ode mnie ten cholerny ból. Zrobię co tylko chcesz. Ale proszę cię... Ja mam dość - bardzo zmarzła, więc jej głos był słaby i cichy.  
Pomógł jej wstać i wejść do domu. Gdy ściągnęła buty i kurtkę poszła z Shane'em do jego pokoju. Tam usiadła obok niego na łóżku. Przynajmniej znajdowała się już w ciepłym pokoju, więc mogła się rozgrzać. Oparł sobie jej łokieć na swoim kolanie. Chwycił jej dłoń w swoje, delikatnie masując każdy palec po kolei, wewnętrzną część dłoni, potem zewnętrzną, nadgarstek. Przez dobrą chwilę panowała całkowita cisza. Shane całkowicie skupiał się na tym co robi, a Lesety z minuty na minutę czuła coraz większą ulgę. Ból odchodził. Drugą ręką otarła wcześniejsze łzy. Lekko się nawet uśmiechnęła. Czuła coraz większą ulgę. I w końcu była w ciepłym pomieszczeniu, dzięki czemu także czuła się o wiele lepiej. Przyglądała się Horwisowi, masującemu jej dłoń. Była sama sobą zdziwiona, ale mimo wszystko, jakoś spodobała jej się ta chwila. Być może dlatego, że Shane był w tamtym momencie dla niej bardziej czuły i wyrozumiały. Sama nie wiedziała dlaczego. Sztuczka z kopertą była jedną z nadludzkich możliwości Horwisa.  I Lesety dziwnie się czuła z myślą, że choć to tylko masaż dłoni, to mógł go zrobić tylko Shane, aby jej pomogło...
 - Spróbuj poruszać palcami.
Puścił jej dłoń. Zrobiła co kazał i uśmiechnęła się, gdy poczuła, że może nią ruszać i nie boli. Nic a nic. Była to dla niej wielka ulga. W dodatku jej ciało zdążyło się już ogrzać w ciepłym pokoju.
 - Dziękuję - spojrzała mu w oczy - bardzo dziękuję.
 - Nie ma sprawy - uśmiechnął się pod nosem i wstał, podchodząc do parapetu.
Zapalił papierosa, opierając się plecami o parapet.
 - A przechodząc do tej mniej miłej sprawy, to co mam zrobić w zamian za pomoc?
Spojrzała na niego z nadzieją, że nie wymyśli nic, co by ją upokorzyło.
 - Myślę, że twój widok na tym cholernym mrozie wystarczy mi jako wynagrodzenie - zaśmiał się.
 - Odpuszczasz mi? Tak po prostu? - była zdziwiona jego zachowaniem. 
 - Ten jeden, jedyny raz.
Lesety zaśmiała się. Była szczęśliwa, że ją oszczędzi. "Ten jeden, jedyny raz". Wstała, podchodząc do drzwi, jednak przed wyjściem podeszła jeszcze do niego, łapiąc go za dłoń. Ten gest mu się spodobał.
 - Nie jesteś jednak taki zły jak myślałam.  
 - A ty jesteś tak beznadziejna w prawieniu komplementów jak myślałem.
Roześmieli się i Lesety zostawiła go samego. A on poczuł jakiś dziwny żal, że za jakiś czas żeni się ze Scarlett.


                                                                        *** 
Cześć :D No i udało mi się jeszcze w starym roku. W końcu udało mi się też jakoś odblokować i ruszyć dalej.
Kochani moi życzę Wam wszystkiego dobrego w nadchodzącym roku. Oby układało Wam się po Waszej myśli.
Ściskam Was,
heaven.

































sobota, 1 grudnia 2018

Informacja.

Cześć Wam :)
Już od dłuższego czasu nic tu nie było. I dlatego właśnie piszę ten post, bo nie mam pojęcia kiedy coś się pojawi. Za dużo wolnego czasu nie mam, ale zawsze, gdy mam tylko wolną chwilę to siadam i staram się pisać. No właśnie : "staram się..." Bo totalnie się ostatnio zablokowałam. Od sierpnia mniej więcej mam napisaną połowę kolejnego rozdziału. I od tego czasu nie potrafię go dokończyć. Jasne, że  jeżeli chodzi o czas to jest u mnie kiepsko. Ale gdy tylko mogę to próbuję pisać, ale ostatnio kończy się na tym że gapię się jakiś czas w to co miałam napisane do tej pory i nic...
Więc, jeżeli jeszcze ktoś tu zagląda, to bardzo przepraszam... Następny rozdział pojawi się. Tylko nie mam pojęcia kiedy. Na pewno będę dalej pisać to opowiadanie, bo mam je w głowie i bardzo chcę, ale muszę teraz jakoś pokonać ten brak weny, czy co to jest...
Być może coś mi strzeli do tego łba i może dam radę dalszy ciąg z siebie wykrzesać w przerwie świątecznej, ale nic nie mogę obiecać. Bo jak na razie to nic nie wychodzi.
No to tyle, kochani.
Rozdział pojawi się po prostu jak się odblokuję czy coś w tym stylu...
Trzymajcie się :*
Ściskam :)



niedziela, 22 lipca 2018

Rozdział 13

  Lesety przewracała się w nocy z boku na bok. Coś jej nie dawało spać. Z jednej strony wróciła do niej obawa, że Johnny znów może ją "odwiedzić". A z drugiej... bardzo piekła ją ręka. Ból był okropny. Dwudziestolatka, wstała z łóżka, zaczynając chodzić po pokoju w tą i z powrotem. Masowała obolałą rękę, ale to nic nie dawało. "Niech mnie cholera weźmie... po co mi było grzebać w tej kopercie..." Chodziła po pomieszczeniu coraz szybciej, zaciskając z bólu zęby. Zdecydowała się pójść do kuchni po lód. Najciszej jak potrafiła otworzyła zamrażarkę, wyciągając z niej woreczek z zamrożonymi kostkami lodu. Usiadła przy stole, przykładając lód do lewej dłoni. Ale nawet już to nic nie dawało. "Przeżyłam przecież gorsze rzeczy. Dam radę! Nie będę się przed nim płaszczyć. Na pewno nie! Nie mogę na to pozwolić." Ale sama do końca nie wierzyła w to, że uda jej się obejść bez błagania o pomoc Horwisa. Oparła czoło o blat stołu, zamykając oczy. Ból stawał się nie do zniesienia, a ona czuła, że ma już mokre policzki...

  Shane widział jakiś kształt, poruszający się między drzewami. Był środek nocy, kiedy las nie jest zbyt bezpiecznym miejscem, ale on był w swoim żywiole. W takich okolicznościach mógł się czuć jak prawdziwy drapieżnik. A on uwielbiał ten dreszczyk emocji, adrenalinę, zapach krwi...  
  Wytężył wszystkie zmysły.  
 - Witaj Horwis - usłyszał złowieszczy szept.
 - Niech zgadnę, kolejny chłoptaś z tej śmiesznej ekipy Colsera?
Zbliżyli się do siebie, stając naprzeciwko. Shane przyjrzał się uważnie swojemu przeciwnikowi. Był mniej więcej tego samego wzrostu co on, dość dobrze zbudowany. Miał czarne włosy, krótko ścięte. Ostre rysy twarzy pasowały do jego ciemnych oczu. Chodził lekko przygarbiony, obnażając kły.
 - Twój pan naprawdę chce, żebym kolejnego z jego szczeniaczków zatłukł na śmierć? Od tego mrozu zamarzł mu mózg czy jak? - rzucił Shane.  
 - Nie bądź taki pewny siebie! Póki co to ostry masz tylko język, skurwielu - warknął  jego przeciwnik.
 - No tak, oczywiście. A ty jesteś po prostu kolejnym z jego frajerów, którego wysłał na śmierć prosto w moje ręce. Równie dobrze mógł ci włożyć dynamit w dupę. Tylko się nie gniewaj, to nic osobistego - parsknął.
Spojrzeli sobie w oczy, jakby rzucali sobie na wzajem wyzwanie. Oboje pewni siebie i swoich możliwości. Tamten rzucił się na Horwisa, chcąc uderzyć go pięścią w żuchwę, ale Shane był szybszy. Uniknął ciosu. Doskoczył do swojego przeciwnika od tyłu. Objął ręką jego szyję, w ten sposób, że łokieć Horwisa znajdował się pod brodą tego drugiego. Ściskał mocno rękę od barku aż po nadgarstek, a brunet próbował uwolnić szyję z jego ucisku, ale bezskutecznie. Po chwili, Horwis, przycisnął jego plecy do drzewa, trzymając rękoma szyję wampira. Mocno wcisnął jego ciało w korę, a potem ciągnął go za szyję w górę  W ten sposób "tarł" jego plecami po drzewie, a na korze zostawała tylko krew wampira. Zawył z bólu.
 - Słuchaj fajtłapo, jak chcesz żyć, to powiesz mi grzecznie, o co chodzi twojemu panu, czego ten pierdolony dziad ode mnie chce? I o co w ogóle w tym wszystkim chodzi? 
 - To ja wolę zdechnąć, niż zdradzić swoich! - wycharczał.
Shane zaśmiał się.
 - Śmierć rozkłada nogi, a ty od razu korzystasz? - parsknął - posłuchaj gnojku, twój szef by dla ciebie placem nie kiwnął, a ty chcesz zdychać dla niego? 
 - Nie twój, cholerny interes  - powiedział ledwo słyszalnie, bo już nie miał siły, gdy Shane pociągnął jego szyję w dół, a w plecy powbijała mu się kora i drzazga. - Colser i tak z tobą wygra.
Ledwo zdążył to powiedzieć, a już po chwili na palcach Shane'a pojawiły się ogromne, ostre jak brzytwa, pazury. W ułamku sekundy wbił rękę w pierś tamtego.
 - Zacznij gadać, tak dla własnego dobra. Bo inaczej wyciągnę z ciebie flaki.
Jednak tamten szedł w zaparte. Shane zaczął obracać wbitą dłoń.
 - Możesz mnie zabić, ale ja swoich nie zdradzę - wycharczał i zaśmiał się na tyle, na ile jeszcze mógł.
Dłoń Horwisa znowu się przekręciła.
 - Proszę bardzo. I przy okazji... zdaje się, że masz syna. Dopilnuję, żeby szybko do ciebie dołączył.
 - Ty sukin... - nie dał rady dokończyć, dyszał ciężko. 
 - Dbam o zachowanie więzi rodzinnych - wyszczerzył kły w triumfalnym uśmiechu. 
 Shane poczuł jak jego przeciwnik traci siły i ulatnia się z niego życie. Zaśmiał się szyderczo pod nosem, gdy wraz z dłonią wyciągnął fragmenty wnętrzności wampira. Strzepnął rękę.
 - Spieprzaj pierdolić się ze śmiercią.
Po wszystkim pojechał do Scarlett.

  Szatynka siedziała właśnie przed lustrem w swoim pokoju, plotąc warkocz ze swoich długich włosów. Horwis wszedł jak zwykle, czyli nieproszony i bez pukania.               
 - Co ty tu robisz o tej porze?
Stanęła naprzeciwko niego, krzyżując ręce na piersi.
 - Mi też miło cię widzieć. Muszę do łazienki - pokazał na brudne od krwi ręce.
Gdy wrócił ona właśnie przebierała się w szorty i luźną koszulkę. 
 - Musimy pogadać - spojrzał na nią stanowczo.
Scarlett wywróciła oczami.
 - O tej godzinie na pewno nie będę z tobą rozmawiać. Przyjdź kiedy indziej na pogaduszki.
 - A co ci przeszkadza o tej porze?
Rzuciła mu zalotne spojrzenie. Zbliżyła się do niego, położyła jedną dłoń na jego klatce piersiowej, drugą przeczesała mu włosy. W mgnieniu oka zniknęła jego stanowczość.
 - No chyba wiesz... - spojrzała mu w oczy - o tej porze mam ochotę na coś innego niż rozmowa.
Wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
 - Ja chyba też - na jego twarzy pojawił się chytry uśmieszek.
Jego dłonie wylądowały na zapięciu jej stanika, a jej przy zapięciu jego paska od spodni. Zajęli się sobą, już bez rozmowy. 

  Tymczasem w rezydencji Horwisów Lesety kręciła się po salonie w tą i z powrotem, masując lewą dłoń. Ból stawał się nie do zniesienia. "Jaka ja byłam głupia. Po licho mi była ta koperta..." Zaciskała zęby i przeklinała co chwila pod nosem.
  Usłyszała dźwięk otwierających się głównych drzwi, a potem ciężkie kroki. Ktoś zbliżał się do salonu. Dwudziestolatka pomyślała, że to Shane pewnie wrócił. Usiadła cicho na sofie, licząc, na to, że nie wejdzie do salonu. Jednak pomyliła się i to w dwóch sprawach...  
 - Jak się masz, moja piękna? Tęskniłaś? 
Uszłyszała szyderczy głos Johnny'ego. Serce zaczęło jej walić jak młotem, poczuła ucisk w żołądku.
 - Czego ode mnie chcesz? - Zaczęła się cofać pod okno.
Johnny zaśmiał się ponuro. Był wysoki, dobrze zbudowany. Miał podłużną twarz i ciemne oczy. Brązowe włosy były elgancko ułożone, potraktowane żelem.
 - Potrzebuję cię, wiesz... - zniżył głos - muszę cię komuś dostarczyć w prezencie. 
Uśmiechnął się złowieszczo. Podeszedł do niej, chwycił za włosy, mocno pociągnął. Zaczęła krzyczeć. Złapał jej koszulkę i rzucił nią o podłogę. Zawyła z bólu.
 - Przestań się drzeć. Nie lubię hałasu - postawił ją do pionu.
 - Zostaw mnie, sukinsynie! - siłowała się z nim.
 - Należysz teraz do mnie. Nie ma Shane'a w pobliżu, ten cały Sebastian też gdzieś wyszedł, jesteś moja. A teraz grzecznie ze mną pójdziesz - zaśmiał się głośno.
Próbowała coś zrobić, ale wszystko było na nic. Objął ją ręką w pasie i siłą prowadził do głównych drzwi. Trzymał ją mocno, zadowolony i pewny siebie.
  I nagle poczuł duży ciężar na sobie, gdy Jack się na niego rzucił, powalając go na podłogę i uwalniając Lesety.
 - Wziąłeś wszystkich pod uwagę tylko nie mnie. A co myślisz, że nie potrafię przywalić takiemu skurczybykowi jak ty?
  Jack ruszał się z trudem, ale miał bardzo dużą siłę. Usiadł okrakiem na swoim przeciwniku, okładając go pięściami po całym ciele. Może i wolno, ale z taką siłą, że bardzo skutecznie.
  Lesety stała obok. Była w tak wielkim szoku, że nie miała pojęcia co myśleć, a co dopiero robić... Jack... Ten Jack, który ledwo z kimkolwiek rozmawiał, który się jąkał, który rzadko wychodził ze swojej piwnicy, który się sam siebie wstydził... Ten Jack w tej chwili spuszczał lanie dryblasowi, któy chciał ją skrzywdzić. Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Wcześniej zauważała u niego głównie dużą nieśmiałość i wstydliwość. Ale nie w tamtej chwili...
  Jack podniósł się. Ciężko oddychał. Był zmęczony. Jego przeciwnik stracił dawno przytomność, całą twarz miał we krwi.
  Spojrzeli po sobie niepewnie z Lesety. Ona była w szoku, on musiał się uspokoić.
 - Ja zabiorę go do piwnicy. Zamknę go tam do przyjazdu Shane'a. On będzie wiedział co z nim zrobić.
 - Okay - Lesety pokiwała głową.
"Nie zająkał się." Uśmiechnęła się pod nosem. "Ale skąd ta nagła zmiana?"
 - A nic ci nie zrobił? - Zaczął masować sobie nerwowo szyję.
 - Trochę mnie poobijał o podłogę, ale wszystko jest w porządku - posłała mu szeroki uśmiech - może napijesz się ze mną herbaty?
Oboje potrzebowali chwili wytchnienia, aby się uspokoić. Jack wpatrywał się w podłogę. Wróciła nieśmiałość.
 - Nie, lepiej... nie. Popilnuję go, wskazał głową Johnny'ego. Może.. obudzić się w każdej chwi... chwili - Lesety zauważyła, że znów zaczął się jąkać, jak podczas prawie każdej rozmowy z nią lub kimkolwiek innym, może z wyjątkiem Shane'a. 
Chiał odejść, ale dwudziestolatka złapała go za dłoń.
 - Dziękuję. Znowu pewnie... by mnie zabrali do jakiejś celi.
 - Nie ma sprawy.
Zabrał ze sobą nieprzytomnego wampira i powoli, w swoim tempie, zszedł z nim do piwnicy. Lesety zauważyła, że cały czas masuje sobie dłoń. Nawet tak silne emocje nie były w stanie przytłumić tego bólu. Na dodatek spostrzegła, że dłoń jej się cała trzęsie.
  Minęło trochę czasu i Horwis wrócił do rezydencji. Jack wyszedł z piwnicy i wszystko opowiedział bratu. Siedzieli w pokoju Shane'a. Złodziej Krwi krążył po pokoju przyswajając wszystko co się wydarzyło, podczas jego nieobecności. Układał to sobie w głowie.
 - A gdzie ona teraz jest?
 - Chyba u siebie. 
Shane skrzyżował ręce na piersi i pokiwał głową.
 - Jak ta fujara odzyska przytomność daj mi znać. Już ja się nim zajmę.
Jack pokiwał głową i wrócił do piwnicy.
   Natomiast Horwis skierował się do pokoju Lesety. Nie fatygował się pukaniem, co było w jego stylu. Po prostu wszedł.
  Dwudziestolatka siedziała na łóżku, z plecami opartymi o ścianę. Usiadł obok niej, zapalając papierosa. 
 - Wszystko już wiesz - stwierdziła.
Oparła głowę o ścianę. On zrobił to samo. Przymknęła oczy.
 - Wytłumacz mi o co chodzi z twoim bratem. Nie poznawałam go dzisiaj. Znaczy... podczas tej bójki. Nie był taki jak zawsze... Nawet przez chwilę przestał się jąkać. Miał w sobie tyle siły, tyle gniewu.
Shane lekko się uśmiechnął.
 - On tak ma jak na kimś mu zależy. Jeżeli ktoś jest dla niego ważny to potrafi nieźle przyłożyć stając w obronie tego kogoś.W takich chwilach odkłada na bok swoje niedoskonałości, dlatego zachowuje się inaczej. Musiał cię polubić.
Lesety spojrzała na niego nieco zdziwiona, a zarazem z małą satysfakcją, że w jakiś sposób udało jej się zdobyć choć namiastkę sympatii jednego z Horwisów.
  Zapanowała cisza. Jedyny dźwięk jaki się wydobywał to lekkie poruszenie kołdry pod wpływem trzęsącej się dłoni Lesety. Shane od razu to zauważył. Na jego ustach pojawił się chytry uśmieszek.  
 - Widzę, że z rączką jest coraz gorzej. Oj biedaczysko - rzucił ironicznie, śmiejąc się. 
 - Mi jakoś nie jest do śmiechu. 
 - A mnie tam się podoba... że zależysz teraz głównie od moich zachcianek.
 - Słucham?! O co ci chodzi, do cholery?! - rzuciła ze złością.
 - No wiesz. Mogę przywrócić ci sprawność tej dłoni. Sprawić, że minie ten palący ból. No, ale nic za darmo.
Podniósł wysoko brwi i oblizał kły. Przełknęła głośno, a on znowu się zaśmiał. Podobała mu się jej bezbronność w stosunku do niego.
 - Poczekam aż będziesz tak zdesperowana, że sama do mnie przyjdziesz i będziesz gotowa chodzić przede mną naga bylebym tylko ruszył choćby jednym palcem, aby ci pomóc.
Lesety parsknęła niedowierzając w to co słyszy.
 - Po pierwsze cholerny z ciebie cham. A po drugie czy litość z twojej strony byłaby jakimś cudem?
 - E tam od razu cud - machnął ręką z rozbawieniem - okazywanie litości to po prostu pewna granica, którą przekraczam bardzo rzadko. Ale w twoim przypadku, jak na razie, jest poza moim zasięgiem.
 - Jak na razie - powtórzyła za nim - czyli nadzieję mogę mieć. 
 - Wmawiaj sobie - parsknął.
Zaciągnął się papierosem. Lesety obróciła głowę w stronę okna, masując lewą dłoń. 
 - A... On ci coś zrobił? Mam na myśli Johnny'ego.
 - Troszkę mnie tylko poobijał. Ale przeżyłam już o wiele gorsze rzeczy u Alexa.
Shane pokiwał głową w zamyśleniu.
 - Nie wierzę po prostu! Przejmujesz się mną? - roześmiała się. 
 - Jeszcze na głowę nie upadłem - jego usta wykrzywił przebiegły uśmieszek - chcę się upewnić, że nadal to ja jestem twoim największym zagrożeniem.
 - W obszarze mojej przestrzeni osobistej to na pewno.
Kolejny raz wypuścił dym z ust.
 - A co z nim zrobisz? Na razie jest nieprzytomny, ale jak odzyska...
Machnął ręką, przerywając jej.
 - Tak się składa, że on współpracuje z moim wrogiem, niejakim Jasonem Colserem. Więc byłoby mi bardzo na rękę, gdyby powiedział mi co nieco o swoim szefie.
 - Tak po prostu z własnej woli, to on ci nie nie powie - zerknęła na niego ukradkiem, masując bolącą dłoń. 
 - Z biegiem lat zauważyłem, że gdy wampira przywiesi się do góry nogami na gałęzi drzewa, pastwiąc się nad nim nożem i gdzieniegdzie używając ostrza, odcinając mu którąś z kończyn i grożąc obcięcięciem tego co dla faceta jest najcenniejsze, a na dowód, że to nie blef obicinając mu jedno ucho i wyłupując oko, zaczyna mu się jakimś dziwnym trafem rozwiązywać język. Albo wybiera śmierć.
Lesety pokiwała głową, zniesmaczona wizją, którą przedstawił Horwis. Johnny był w końcu kiedyś dla niej ważny... "Ale to już przeszłość. On to przeszłość! Byłam głupia. Zasłużył przecież na karę. Choć nie wiem czy tak bolesną..."
 - Czyli tortury - westchnęła - a co z czytaniem w myślach?
 - Nie biorę tego pod uwagę. Wampiry potrafią chronić to co muszą w umyśle.
Pokiwała głową w zamyśleniu. Shane podniósł się z łóżka, podchodząc do drzwi.
 - Przekaż Sebastianowi, że za kilka dni może być mu dane zobaczyć jak zbierasz swoją godność z podłogi.
 - Nie znasz umiaru w nękaniu mnie, co?
 - Gdy pojawia się umiar kończy się dobra zabawa.
Lesety spojrzała na niego ze złością.  
  - Jak już będziesz chciała odciąć sobie dłoń, to wiesz gdzie mnie znaleźć - figlarnie się uśmiechnął i wyszedł.

                                                                           ******
Cześć kochani. Szmat czasu. No, ale w końcu udało mi się napisać następny rozdział. Chciałabym go zadedykować Nessie. Nie wiem jak Ty to robisz, że znajdujesz dla mnie tyle czasu, choć wiem, że masz mnóstwo własnych spraw. Bardzo to doceniam :D Dziękuję, że tu jesteś, czytasz i komentujesz. Jesteś po prostu kochana <3 Dajesz mi takiego kopa motywacji. 
A co do rozdziału to... ocenę zostawiam Wam.
Chciałam podziękować każdemu kto tu zagląda i czyta, bo to dla mnie ważne. Naprawdę. Więc, jeżeli właśnie to czytasz to wiedz, że z całego serducha jestem Ci wdzięczna za Twój czas i chęci ;D Dziękuję!
Ściskam Was kochani.

























niedziela, 4 marca 2018

Rozdział 12

  Minęło kilka dni od ostatnich wydarzeń. Lucy odpoczywała na kanapie w salonie. Była bardzo zmęczona ostatnimi dniami, bo Will zapewniał jej coraz więcej obowiązków. Jednak mimo tego zmęczenia potrafiła docenić to co Złdoziej Krwi jej dał. W końcu była wolna od wampira, który zmuszał ją do robienia tego czy owego w sypialni. Miała dach nad głową, własny pokój i przy Willu czuła się dość bezpiecznie. Nie znali się jeszcze za dobrze, ale widziała do czego Złodziej Krwi jest zdolny i że potrafiłby ją obronić, gdyby zaszła taka potrzeba.
  Usłyszała pukanie do drzwi, które nie ustawało, tylko z każdą chwilą stawało się coraz głośniejsze i mniej przyjemne dla ucha. Wyszła na korytarz, aby otworzyć. 
 - Ty pokurczu, zafajdany... - Jason Colser zamilkł, widząc przed sobą Lucy - Przepraszam,  a pani to kto?
Ojczym Willa był wściekły. Stał we framudze, mierząc wzrokiem kobietę od góry do dołu.    
 - Dzień dobry panie TY POKURCZU, ZAFAJDANY - rzuciła, podkreślając ostatnie słowa - a ja jestem Lucy, służąca w domu Willa. 
 - Zastałem go? - zapytał oschle.
 - Ta... - Lucy zamyśliła się chwilę - jest u siebie.
Wpuściła go do domu. Colser w nadludzkim tempie pokonał korytarz i salon, kierując się do pokoju przybranego syna. Wpadł do pomieszczenia gwałtownie otwierając drzwi. Rzucił się na Willa, objął rękoma jego szyję i zaczął przyciskać go do podłogi.
  Złodziej Krwi nie rozumiał o co temu chodziło. Musiała minąć chwila zanim zaskoczył i odpowiedział atakiem, wymierzając ojczymowi mocny cios pięścią w nos. Colser puścił szyję Willa, obejmując rękoma twarz. Złodziej Krwi wykorzystał sytuację, wydostając się spod swojego napastnika. Chwycił go obiema rękoma za koszulę, stawiając do pionu. Pchnął go na ścianę z taką siłą, że tamten nie mógł się pozbierać przez dłuższą chwilę. Jason nie docenił siły swojego przybranego syna. Na czworakach wspiął się na łóżko, siadając i opierając czoło o dłonie.
 - Kurwa! Czego ty ode mnie chcesz ?! - Will wrzasnął wściekle. 
 - Zdradziłeś mnie, ty pieprzony gnojku!           
 - O czym ty mówisz? - popatrzył na niego z niedowierzaniem i dezorientacją równocześnie.  
Jason roześmiał się histerycznie i pokręcił głową. 
- Nie rób ze mnie kretyna, Will. Dobrze wiesz o co mi chodzi, gówniarzu.
W Złodzieju Krwi narastała złość. Jason Colser dawał mu kolejne powody, żeby mógł go nienawidzić.
 - Wyobraź sobie, kochany tatulku - rzucił z sarkazmem - że nie wiem co sobie znowu ujebałeś w tej starej łepetynie, ale nie przypominam sobie, żebym zrobił coś nie po twojej myśli.
 - Wczoraj zginął jeden z moich wampirów. Zgadnij z czyich rąk?
Jason zaczął odzyskiwać siły i wstał z łóżka, podchodząc do Willa. 
 - Z rąk Horwisa oczywiście! - Colser zazgrzytał zębami - I zostawił mi pewną bardzo "uprzejmą" wiadomość przy zwłokach. Sam zobacz.
Sięgnął do kieszeni, wyciągając z niej pogniecioną kartkę papieru. Podał ją Willowi.  

Witaj Jason. Wyeliminowałem jednego z twoich najwierniejszych komapnów... Nie spodziewałeś się takiej niespodzianki z mojej strony, prawda? Dowiedziałem się, że nasłałeś na mnie tego swojego szczeniaka, który swoją drogą prosi się o konfrontację ze mną także przez swoje inne wybryki. Chciałeś, żeby dostarczył mnie żywego w twoje ręce. Psiamać! Śmiać mi się chce nawet, gdy to piszę... A więc włączam się do twojej gry. Ten, którego się pozbyłem  za wiele mi nie powiedział, ale któryś z twoich w końcu puści parę z gęby. Już ja tego dopilnuję. Dowiem się w końcu do czego ci jestem potrzebny i co zamierzasz... Pozbędę się każdego z twoich wampirów, wyciągając z nich to, co chcesz przede mną ukryć. A na końcu zniszczę ciebie. Szkoda tylko, że nie masz jaj, by stanąć ze mną twarzą w twarz, sukinsynie!                   
                                                                                            Ale całusów panience nie prześlę,
                                                                                                                                S.Horwis.

Will skończył czytać, oddał kartkę Jasonowi i próbował pozbierać myśli. "Skąd Shane mógł się dowiedzieć? Cholera jasna! A ja przygotowałem już najlepsze noże do walki.. Przecież..."
 - Wytłumaczysz mi skąd on o tym wszystkim wie?
 - Przecież dopiero zacząłem działać! Zbierałem informację w co lub kogo najłatwiej uderzyć, przygotowywałem broń... Ale nikomu nie zdradzałem moich planów. Znasz mnie!
"Nikomu z wyjątkiem Scarlett. Cholera!"
Jason roześmiał mu się prosto w twarz, stając bezpośrednio przed nim.
 - No właśnie. Znam cię i  wiem, że mnie nie cierpisz. Działasz dla mnie tylko ze względu na twoją macochę i kasę, którą ci płacę. Więc jakim problemem byłoby zdradzić mnie przed Horwisem? 
 - Pewnie żadnym. Ale tak jak powiedziałeś, ze względu na Elizabeth... ze względu na nią bym cię nie zdradził. To twoja żona a moja przybrana matka, na którą zawsze mogę liczyć, która dała mi więcej niż ktokolwiek inny. A ja wiem, że jesteś dla niej ważny.
"Dla mnie też kiedyś byłeś" - powiedział w duchu. Ale zaraz się otrząsnął.
   Spojrzeli sobie prosto w oczy. Oboje wściekli, oboje zdeterminowani, wyglądali jakby krew się w nich paliła. Jason przeklął pod nosem i z taką samą gwałtownością jak wcześniej wszedł, teraz opuszczał  pokój Willa.

  Scarlett wracała właśnie do domu po bójce z wampirem, na którego sama napadła niedaleko nad urwiskiem. To było w jej stylu. Napaść, obrabować i wypuścić swoją ofiarę. Od najmłodszych lat ojciec ją szkolił, uczył walczyć, nie odpuszczać i brać co można. W pełni wykorzystywała jego naukę, obrabowując przeciwników, z którymi miała szansę w starciu. Zdawała sobie sprawę, że nie z każdym da sobie radę, więc podchodziła z rozsądkiem do każdego działania, do każdego wybryku.
  Weszła do swojego pokoju, odpinając pasek z pochwami na noże. Wyciągnęła dwa z nich, uśmiechając się pod nosem. To jej nowy nabytek, te dwa noże właśnie zabrała swojej ofierze. Z kieszeni płaszcza wydobyła zegarek, który także dopiero co nabyła.
  Dopiero po chwili zorientowała się, że czuje obcy zapach w swoim pokoju.
 - Ty nigdy nie odpuszczasz, co nie? - Will wyszedł zza szafy.
Spojrzał znacząco na noże  i zegarek.
 - Dalej masz słabość do swoich zachcianek - zaśmiał się pod nosem.
 - Kto cię tu wpuścił? - warknęła.
 - A jakie ma to znacznie?
 - Po cholerę przylazłeś?
Jej głos był szorstki, przepełniony chłodem. Starała się wyprzeć swoje uczucia wobec Willa. 
 - Gdybyś nie zdradziła mnie przed Horwisem nie musiałbym przyłazić.
Scarlett wybuchła śmiechem.
 - Proszę cię! Ja pary z gęby nie puściłam.  
 - Ostatnio jesteście ze sobą blisko. Czemu miałbym ci wierzyć? 
Scarlett parsknęła z niedowierzaniem. 
 - Słuchaj, nie mam pojęcia kto zdradził Shane'owi twoje plany. Mam wiele wad, to prawda, ale jeszcze niedawno pracowałam z tobą ramię w ramię. Nie zrobiłabym tego. Potrafię być lojalna.
 - Nikt poza tobą nie wiedział! - warknął. - A ja teraz mam ci uwierzyć w twoją piękną gadkę szmatkę o lojalności?
 - Nie chcesz to nie wierz! Nie popłaczę się.  
Will położył dłonie na biodrach, krążąc po pokoju w tą i z powrotem. Sam nie wiedział co ma myśleć. Czy mówiła prawdę? Próbował pogrzebać jej w  myślach, ale mu tu uniemożliwiała, wypychając go z własnego umysłu.
 - Przyznaj mi po prostu, że mnie zdradziłaś, do cholery! Przecież tak dobrze się dogadujecie. To nasz przywódca, trzymając z nim możesz wiele zyskać. A ty chciałaś się po prostu wkupić w jego łaski moim kosztem.
 - Daruj sobie. Gdybym chciała wkupić się w jego łaski już dawno bym to zrobiła.
Skrzyżowała ręce na piersi, stając przed Willem.
 - Ale teraz masz idealną okazję. A w dodatku...
Przerwała mu, ciągnąc za bluzę w swoją stronę.
 - Naprawdę myślisz, że wydałabym kogoś, kto... -urwała zdając sobie sprawę z tego co chciała powiedzieć.
 - Kogoś, kto co? - Spojrzał jej w oczy.
 - Jak dokończę to zdanie, ty wyjdziesz bez słowa i będziesz mnie unikał. Obiecaj mi to.
Cały czas patrzyła mu zdecydowanie w oczy. 
 - Czemu ty wszystko musisz komplikować?
 - Obiecasz mi to?
 - Nie.
Scarlett spuściła wzrok. Była na niego wściekła. "Dlaczego on musi wszystko utrudniać?"
 - W takim razie wyjdź! - rzuciła ostro.
Will przyciągnął ją do siebie, bawiąc się jej warkoczem. Spojrzał jej znowu w oczy i ledwo słyszalnie wyszeptał.
 - Kogoś kto jest dla mnie ważny. O to ci chodziło. Ty też jesteś dla mnie ważna, moja mała dziewuszko.
Lekko pocałował jej policzek i już go nie było.


  Lesety dzięki Sebastianowi w końcu miała normalne, kobiece ubrania, a on przy jej pomocy zabrał swoje rzeczy z domu byłej partnerki. Dwudziestolatka czuła, że ma w wampirze sprzymierzeńca i dobrze się przy nim czuła, zresztą ze wzajemnością. Z Jackiem ciężej jej się było dogadać, ale mimo to, próbowała. Robiła wszystko, by się przed nią choć trochę otworzył. I choć to szło jej dość wolno, to przynajmniej nauka czytania i pisania przybierała tempa. A co Shane'a... Lesety starała się go unikać niczym ognia. Tak dla własnego dobra. Wiedziała, że jemu nie może wchodzić w drogę... 
  Dwudziestolatka zrobiła pranie i właśnie zaczęła je rozwieszać na suszarce. W domu Horwisów było specjalne pomieszczenie obok salonu przeznaczone na pranie, suszenie i prasowanie. Więc, poza automatem, suszarką, żelazkiem i deską nic tam nie było.
  Lesety ta czynność, jak każda inna ostatnio, zajmowała znacznie więcej czasu niż normalnie. Lewa dłoń stała się bezużyteczna. Nadal nie mogła nią ruszać, czuła tylko ból, który z dnia na dzień się nasilał. Starała się go ignorować, ale stawało się to dla niej coraz trudniejsze. 
 - A gdzie ten przybłęda?
Lesety aż podskoczyła, gdy usłyszała za plecami głos Shane'a. 
 - Chodzi ci o Sebastiana?
 - No a o kogo może mi chodzić jak nie o tego trutnia, który od jakiegoś czasu zaszczyca nas swoją obecnością?  
 - Wziął twoje auto i pojechał gdzieś, nic więcej nie wiem - spojrzała na niego przelotnie.
Shane zaśmiał się i uniósł znacząco brwi.  
 - A no tak. Raz mu pozwoliłem wziąć samochód, to chyba potraktował to jako umowę na dłuższy czas. Czasami naprawdę myślę, że jak był mały to ptak mu nasrał przez uszy do głowy i to pełni formę jego mózgu.
 - Daruj mu, Shane. Przecież widzisz, że chłopak się miota w swoim życiu.
Horwis skrzyżował ręce na piersi, oparł się o ścianę i obserwował dziewczynę. Lesety poczuła się niezręcznie. "Jeszcze ta jedna dłoń..."
 - Nie prościej by ci było używać obu rąk? - Spojrzał na nią nieco rozbawiony spod uniesionych brwi.
 - Tak... jest dobrze - wyjąkała, nie wiedząc co mu powiedzieć.
Stał tak jeszcze chwilę patrząc się na nią, a potem zbliżył się do niej. Lesety poczuła jak gula podchodzi jej do gardła. Złapał jej lewą dłoń.
 - Zaciśnij palce na mojej dłoni - rozkazał.
 - Nie mogę.
Lesety spuściła głowę, przygryzając wargę. Shane uniósł jej głowę, patrząc chłodno w oczy.
 - Nie możesz ruszyć dłonią? Co się dzieje?
Serce zaczęło jej walić jak młotem. Strach przejął nad nią kontrolę.
 - Nic takiego.
 - Nie złamałaś sobie niczego, prawda?
Jego spojrzenie było nie do wytrzymania.
 - Nie - wyszeptała.
Chciała się od niego odsunąć, ale szarpnął ją w swoją stronę. Zastanowił się chwilę i zaczął rozumieć. Uśmiechnął się złowieszczo pod nosem.
 - Powinien być jeszcze ból. Boli jak cholera, prawda? - poczuła na policzkach jego lodowaty oddech.
Pokiwała twierdząco głową.  
 - Po licho ruszasz moje rzeczy? - warknął.
 - Przepraszam.
 - Teraz zapłacisz za swoją ciekawość. Jeszcze trochę pozwolę ci się pomęczyć z tą dłonią. Aż ból zacznie cię palić - spojrzał jej głęboko w oczy z pewnym siebie uśmieszkiem na ustach.    
 - To ma być forma nauczki?
 - A co myślałaś? Że puszczę ci to płazem?
 - Jak sobie chcesz - oderwała od niego wzrok.
 - Pogadamy za kilka dni, kiedy przez ból nie będziesz mogła jeść, spać, nawet swobodnie myśleć, bo cierpienie wszystko przytłumi. 
Odsunął się od niej. Lesety wyrwała się z zamyślenia i dalej wieszała pranie.
 - Tylko pamiętaj - nachylił się nad nią i zaczął szeptać do ucha - to co zrobiłem z kopertą to jedna z moich nadludzkich sztuczek. I tylko ja potrafię odwrócić to, co stało się z twoją dłonią.
Lesety przełknęła głośno. 
 - Znowu mam cię w garści - zaśmiał się. 
Została sama.



Cześć :) No i udało się. Jest 4 marca i jest rozdział. A szczerze, to przez ostatnie kilka dni naprawdę wątpiłam, czy mi się uda. Trzymajcie się kochani, ściskam Was wszystkich ;) 




  





                            
                                                                       









niedziela, 14 stycznia 2018

Notka informacyjna.

Cześć Wam :D
Wchodzę tutaj tak rzadko, że aż mi wstyd... Wiem, że rozdziały pojawiają się tutaj raz na jakiś czas i z tego powodu bardzo mi głupio. Bo bardzo zależy mi na Was i na tym opowiadaniu. Szanuję każdą osobę, która tutaj zagląda i czas, który poświęca. Bardzo mi zależy na każdym z Was, więc chciałam powiedzieć, że następny rozdział pojawi się najprawdopodobniej na początku marca. Na sto procent nie mogę tego obiecać, ale postaram się zrobić wszystko, żeby tak było :) A piszę ten post, bo chcę, żebyście wiedzieli, że jesteście dla mnie ważni  i chcę być wobec Was w porządku.
Trzymajcie się kochani ;*
Do napisania.