niedziela, 13 listopada 2016

Rozdział 5


  Kolejnego dnia, Lesety, została obudzana przez hałas dobiegający z kuchni. Podniosła się z łóżka, zatrzymując przy drzwiach. Położyła rękę na klamce drzwi pokoju i wstrzymała oddech, gdy usłyszała siarczyste przekleństwa z ust Shane'a. Zacisnęła zęby i opuściła swoją klitkę. Po cichu zbliżała się w stronę kuchni. Zatrzymała się przed wejściem, stojąc we framudze drzwi. Shane stał do niej tyłem, opierając ręce na blacie. Lesety widziała jak co chwilę napina i rozluźnia mięśnie, naprzemiennie. Wzdrygnęła się, gdy zobaczyła jak jego place wbijają się w blat, robiąc w nim dołki. Zauważyła mocno widoczne żyły na zewnętrznych częściach jego dłoni. Widziała, że był na coś wściekły. Tylko nie miała pojęcia o co chodzi.
  Dwudziestolatka nie była pewna czy się odezwać. Bała się, ale z drugiej strony, chciała wiedzieć co do tego stopnia wyprowadziło Shane'a z równowagi. W końcu się zdecydowała.
 - Powiesz mi co się stało? - zapytała bardzo łagodnym głosem.
Mówiła tak cicho, że gdyby Horwis był tylko człowiekiem, pewnie by nie usłyszał.
 - I tak nie zrozumiesz - parsknął.
Lesety spuściła głowę, wbijając wzrok w płytki.
 - Skąd możesz wiedzieć? - zapytała.
Nagle odwrócił się, patrząc na nią ostrym wzrokiem. Zbliżył się do niej, łapiąc ręką za jej podbródek i unosząc go do góry. Oddech Lesety przyspieszył, przestraszyła się.
 - Nie wpieprzaj się w moje sprawy, rozumiesz? - warknął wściekle.
 - To ty mnie tutaj sprowadziłeś, więc chciałabym wiedzieć o co chodzi.
Bała się go w tamtej chwili, ale starała się tego nie okazywać.
 - Bawisz mnie, wiesz? - Zaśmiał się jej w twarz.
Zacisnęła usta.
 - Od zawsze fascynowało mnie to jak interesująco wygląda człowiek, który się czegoś boi. Widok, kiedy strach was zniewala, jest jednym z moich ulubionych - na jego twarzy pojawił się złowieszczy uśmieszek.
"A więc próba ukrycia przerażenia legła w gruzach, świetnie..." Poczuła jego lodowaty oddech na policzku. Czuła jak marznie jej skóra. To nie był zwykły chłód, ale zimno nie do zniesienia. Zaczęła się trząść. Poczuła chłodne krople na policzku. Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami i od razu tego pożałowała. Zobaczyła jego cyniczny uśmieszek i rozbawiony wzrok. Jakby cała złość już z niego uleciała, bo mógł się nad nią pastwić.  
 - Wiesz, że mogę zamrozić cię do cna samym oddechem? - przygryzł kłami wargę.
 - I to według ciebie powód do dumy?
 - Ty za to nie masz żadnego.
Zapadło milczenie. Oboje patrzyli sobie w oczy. Lesety czuła się jakby ktoś ciągle nacierał jej policzki śniegiem. Czuła oddech Shane'a na twarzy i przeszywający ją chłód.
 - Chcesz się nadal nade mną znęcać, czy powiesz mi wreszcie co się takiego stało?
Horwis zmrużył oczy.
 - Zapytaj mojego brata - westchnął.
Odsunął się od niej, wychodząc z kuchni.
 - Niech sobie robi ze swoją krwią co tylko chce, ja już mam to gdzieś  - rzucił jeszcze przed opuszczeniem pomieszczenia.

  Lesety udała się do piwnicy. Chciała porozmawiać z Jackiem, nie mogła zostawić tej sprawy samej sobie. Ona rozumiała go jak mało kto. Nie znała go, ale wiedziała, że Złodziej Krwi potrzebuje pomocy, choć wcale o nią nie prosi.
  Poczuła dość niemiły zapach stęchlizny, skrzywiła się, jednak wygląd piwnicy nie odtrącił jej. Sama przebywała przez tyle lat w podobnych warunkach, tylko aż tak nie śmierdziało.
 - Mogę? - Zapytała, gdy spostrzegła młodszego Horwisa.
 - Czego ode mnie chcesz? - Warknął.
 - Pogadać - uśmiechnęła się lekko.
Zacisnęła wargi, gdy spostrzegła kawałek szkła obok jego dłoni i rany na jego przedramionach. I to bardzo głębokie rany.
 -Wiesz, że to na nic - wskazała głową na szkło.  
 - Nie wtrącaj się w to!
Spojrzał na nią surowym wzrokiem. Wiedziała, że najrozsądniej byłoby się teraz z tego wycofać, ale coś z lewej strony klatki piersiowej jej na to nie pozwalało. Nie mogła przejść obojętnie, tak jak przechodzono obok niej. Lesety chwyciła szkło i włożyła je Jackowi do dłoni. Podciągnęła rękawy bluzy, którą miała na sobie, wskazując na swoje przedramiona.
 - W takim razie ja też chcę - spojrzała na niego z poważnym wyrazem twarzy.
 - Żartujesz sobie - rzucił.
 - Nie - popatrzyła na niego z największą odwagą na jaką było ją tylko stać - potnij mnie, skrzywdź mnie tak jak siebie.
Zapadło milczenie. Jack patrzył na nią w oszołomieniu, nie wiedząc, co powiedzieć. W pierwszym momencie pomyślał, że to kiepski żart, ale po chwili zorientował się, że Lesety mówiła poważnie.
 - Nie zrobię tego.
Wzięła głęboki wdech.
 - Dlaczego? - Spojrzała na niego z ukosa.
 - Nie będę krzywdził nikogo oprócz siebie - warknął.
Lesety popatrzyła na niego uważnie.
 - A to ciekawe, że tak mówisz, bo w krzywdzeniu swojego brata jakoś nie masz skrupułów. Jesteś jedyną osobą, na której mu zależy i nie widzisz, że zadajesz mu ból, gdy się okaleczasz? On się do tego nie przyzna, ale ja to widzę - spojrzała mu w oczy.
 - Ja nie... - zaczął, ale przerwała mu.
 - Następnym razem, gdy będziesz to robił, pomyśl, że to jego ciało, a nie twoje.
Zostawiła go samego, aby dać mu czas na przemyślenia. Nie chciała być dla niego taka ostra, ale w przeciwnym razie, nawet by jej nie posłuchał.

  Wieczorem Shane został wezwany przez Franck'a Crasa w pilnej sprawie. Złodzieje Krwi nie zawsze się zgadzali, jak to było na przykład ostatnio, w sprawie ludzi z Dorzani. Jednak lubili się, byli do siebie nawet dość podobni.
  Miejsce, do którego prowadził swojego przywódcę znajdowało się kawałek za lasem, na przysypanej śniegiem polanie. Było już ciemno i dość zimno. Dookoła nie było żadnej żywej duszy, poza nimi dwoma.
 - To tu - wskazał Franck na dziesięć ciał leżących na ziemi.
Shane spojrzał z niesmakiem na rozszarpane ciała. Śnieg był brudny od krwi. Nad polaną unosił się smród, ale nie przeszkadzał on przybyłej dwójce. Byli przyzwyczajeni do tego zapachu. Horwis przyglądał się twarzom zamordowanych. Niektórych poznawał. Kroczył między nimi, jakby oceniając poniesione straty.
 - Zdajesz sobie sprawę kto za tym stoi? - Franck uważnie mu się przyglądał.
Horwis wyciągnął paczkę marlboro. Zapalił papierosa.
 - Tak, wiem - powiedział Shane, wypuszczając dym z ust.
Oparł się o jedno z kilku drzew, rosnących na polanie.
 - On był jeden, a naszych dziesięciu. Zabił dziesięciu! - Warknął Franck przez zaciśnięte zęby.
Shane zmrużył oczy ponownie przyglądając się polanie.
 - Trzeba go w końcu złapać! I ty mi w tym pomożesz, Cras - Shane spojrzał znacząco na Złodzieja Krwi.
 - Bardzo chętnie - na jego twarzy pojawił się chytry uśmiech.
Horwis podał swojemu towarzyszowi papierosa, aby ten też mógł się zaciągnąć.
 - Oceniając jego ostatnie występki, musi być już naprawdę silny - stwierdził Franck.
Shane uniósł jedną brew do góry i uśmiechnął się drwiąco.
 - Może i jest, ale już ja poskromię jego zapał do zabijania. Niech go tylko dorwę w swoje ręce.
Oboje wsiedli do samochodu, Horwis za kierownicą, Cras na miejscu pasażera. Wracali przez las. Jednak nawet w największych ciemnościach ich wzrok nie zawodził, więc Shane nie miał żadnych problemów z prowadzeniem auta w warunkach dość trudnych dla zwykłych śmiertelników.
 - Pamiętasz o zaręczynach? - Franck spojrzał na swojego przywódcę.
Shane zmrużył oczy, zaciskając ręce na kierownicy.
 - Jakich zaręczynach?
 - Thomas'a i Hope, zapomniałeś stary?
Horwis wypuścił ze świstem powietrze z ust.
 - Kur... zapomniałem - walnął dłońmi o kierownicę.
 - Niedobrze stary, Thomas będzie tobą zawiedziony - parsknął Franck.
 - Myślisz, że tego nie wiem? - Rzucił wściekle Shane.
 Nastała chwila milczenia. Horwis był wściekły, że zapomniał o zaręczynach swojego przyjaciela. "Byłem u niego wczoraj, czemu mi nic nie przypomniał? Bo o takich rzeczach się pamięta, durniu jeden!" Zaczął wyzywać się w myślach.
 - Masz chociaż prezent? - Cras spojrzał na niego kątem oka.
 - Nie. Nie mam nic - znów wypuścił powietrze ze świstem.
 - To się pospiesz. Nie chciał bym być teraz w twojej skórze.
Shane zatrzymał się pod domem Crasa, znajdującym się niedaleko lasu. Odjechał wściekły na siebie za własną nieuwagę. Wiedział, że nie może następnego dnia zawieść Thomasa...
  Przed rezydencją wypalił jeszcze dwa papierosy i dopiero wszedł do środka. Najpierw sytuacja z jego bratem, potem morderstwo na polanie, i jeszcze te zaręczyny, o których zapomniał. Swoją drogą te dziesięć ciał jakoś specjalnie na niego nie wpłynęło. Miał tylko problem z tym, że wiedział dobrze kto za tym stoi, i że ten ktoś zabijał Złodziei Krwi, czyli tych, którym Shane dowodził. Horwis nie mógł sobie pozwolić na kolejne straty w swoich poddanych. Zwłaszcza, że osoba, która za tym stała, zrobiła to nie pierwszy raz. W kuchni zastał Sebastiana, krojącego surowe mięso. Minął go, podchodząc do lodówki. Wyciągnął z niej butelkę napełnioną świeżą krwi. Opróżnił całą w zaledwie kilka sekund. Uspokoił się.
 - Masz może ochotę coś jeszcze przekąsić? - Sebastian wskazał na smażące się mięso.
 - Nie, dzięki stary - wyszedł z kuchni.
Usłyszał szmery w salonie. Oparł się w pomieszczeniu plecami o ścianę, obserwując Lesety, przeglądającą książki na regale. Na jego widok opuściła jedną z nich na ziemię. Natychmiast się nachyliła, podnosząc książkę i odkładając ją na swoje miejsce.
 - Masz pięć minut i widzę cię w moim aucie - rozkazał.
Lesety spojrzała na niego zdezorientowana.
 - Po co?
 - Nie zadawaj zbędnych pytań, opowiem ci w drodze - rzucił tonem, nieliczącym się ze sprzeciwem.
 - Chcę wiedzieć co zamierzasz! - Powiedziała ostro.
Podszedł do niej, stając przed nią z rękoma skrzyżowanymi na piersi.
 - Już ci mówiłem, bawisz mnie - spojrzał na nią z drwiącym uśmiechem.
Zostawił ją, idąc do auta.
 - Pięć minut! - Powtórzył odchodząc.


Dzień dobry :) Po trochę długim czasie... Myślałam, że tydzień temu uda mi się napisać dalszą część tego rozdziału, ale niestety nie wypaliło. Dziś wreszcie mi się udało. Wiem, że późno, ale cóż... Wiecie jak jest. Dziękuję tym, którzy tu ze mną są i mają do mnie cierpliwość :) 
























sobota, 27 sierpnia 2016

Rozdział 4


  Lesety wróciła do swojego pokoju. Miała mętlik w głowie i łzy w oczach. Chciało jej się płakać. Czuła się poniżona przez Shane'a. Przez całe jej życie wampiry traktowały ją jak ścierwo, więc z jednej strony, przywykła do takiego zachowania. Ale z drugiej strony już nie wytrzymywała. Chciała choć raz poczuć się coś warta, potrzebna. Wszystkie negatywne emocje w niej siedziały, nie miała komu o nich powiedzieć. Cały ciężar obelg, poniżeń i zadawanego cierpienia musiała znosić sama. Nie miała nikogo z kim mogłaby się podzielić swoimi myślami. Czuła się przez to bardzo samotna. 
  Usiadła na łóżku, opierając się plecami o ścianę. Po jej policzkach popłynęło kilka łez, ale zaraz je otarła. Próbowała uspokoić myśli. W gruncie rzeczy wiedziała, że Horwis miał rację w wielu sprawach, ale nie musiał tego w ten sposób okazywać, jej kosztem. Westchnęła ciężko. Zastanawiała się, czemu choć raz, to ona nie może decydować o swoim życiu. Cały czas ktoś to robił za nią, a jej coraz mniej się to podobało...
  Spojrzała za okno. Wszędzie było biało, w jej oczach widok był naprawdę fantastyczny. Śnieg był dla niej przepiękny. Marzyła o tym, żeby wyjść na dwór. Wiedziała, że będzie musiała poprosić o to Shane'a, ale zdawała sobie sprawę, że to co widziała za oknem jest tego warte.
  Przymknęła powieki. Postanowiła skupić się na pozytywnych emocjach, aby poczuć się lepiej. "Lesety" - pomyślała. "Mam na imię Lesety, wreszcie ktoś nadał mi imię." Na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Spodobało jej się to imię. Nie miała pojęcia skąd Shane je wziął, ale było piękne, przynajmniej według niej.

Shane rozparł się wygodnie na sofie, w salonie Thomasa. Założył jedną nogę na drugą, opierając stopę na kolanie. Jego rozmówca zajął miejsce po jego przeciwnej stronie, za stolikiem, który ich rozdzielał.
 - I co zamierzasz z nią zrobić? - Spojrzał badawczo na Shane'a.
Horwis zmrużył oczy, skupiając wzrok na regale z książkami w lewym rogu salonu.
 - Jeszcze nie wiem. Na tą chwilę zostaje u mnie - rzucił.
 - Na co ci ona?  - Spojrzał sceptycznie na swojego przywódcę.
 - Ma w sobie kawałek mojego serca, które pompuje jej krew, wampir który żywi się tą krwią, zyskuje moją siłę, moją energię, nie rozumiesz tego?  - Warknął wściekle Horwis.
 - To mogłeś inaczej jakoś to załatwić - spojrzał znacząco na Shane'a.
Do pokoju weszła siostra Thomasa, Jessica. Wysoka brunetka z wielkimi szarymi oczami. Miała długie, perfekcyjnie wyprostowane włosy. Czerwona szminka na ustach i wydłużone rzęsy dodawały jej atrakcyjności, choć i tak była piękna. Miała na sobie czarne, idealnie dopasowane dżinsy, oddające jej świetną figurę i biały sweterek.
  Usiadła obok brata, zakładając nogę na nogę. Spojrzała zalotnie na Shane'a. Tamten to zauważył i uśmiechnął się drwiąco. Wiedział dobrze, że dziewczyna jest nim zainteresowana, ale nic sobie z tego nie robił. A nawet go to bawiło.  
 - To co w końcu z nią zrobisz? - Thomas spojrzał na Shane'a,
 - Nie wiem, jak na ten moment, będę miał na nią oko - zachichotał.
 - Jasne.
 - Nie miałabym nic przeciwko, gdybyś na mnie również miał oko - Jessica uśmiechnęła się znacząco do Shane'a.      
Złodziej Krwi spojrzał na nią z dezaprobatą. Kobieta zmieszała się. Nie wiedziała już jak ma do niego dotrzeć. Przywódca bardzo jej się podobał i nie ukrywała tego. Ale on zawsze ją odtrącał. Choć była naprawdę bardzo ładna, nie czuła się pewnie w swojej skórze. Powodem tego był zawsze on. Jessica robiła wszystko, byle tylko na nią spojrzał, porozmawiał z nią, spędził z nią trochę czasu. Ale wszystko było na nic. Więc brunetka zaczęła wykorzystywać każdą okazję, gdy Shane pojawił się w ich domu, by go zobaczyć, by zamienić z nim chociaż dwa słowa.
  Gdy Złodziej Krwi wychodził z ich domu, nachylił się jeszcze nad uchem siostry Thomasa.
 - Odpuść Jess, bo nudzą mnie już twoje zaloty - wyszeptał.
Uśmiechnął się do niej z drwiną i wyszedł. Kobieta poczuła ucisk w sercu. Kolejny raz nie dał jej szansy... Kolejny raz ją skrzywdził...

  Dwudziestolatka postanowiła wykorzystać sytuację, że Shane'a nie ma w domu. Poprosiła służącą o coś ciepłego do narzucenia na siebie, aby wyjść na dwór. Wampirzyca nie zainteresowała się wyjściem dziewczyny. Była jej zupełnie obojętna. Lesety dostała od niej o wiele za dużą na siebie kurtkę z powycieranymi rękawami, ale była ciepła i to się liczyło. Powoli wyszła z budynku. Uśmiechnęła się na dźwięk przyjemnie skrzypiącego śniegu pod jej nogami. Było okropnie zimno, nawet mimo kurtki, którą na sobie miała. Jednak starała się o tym nie myśleć. Przechadzała się po alejce między tujami, która prowadziła do rezydencji. Nachyliła się, aby wziąć do ręki garść śniegu. Poczuła jak ręka jej marznie, a biały puch zamienia się w wodę. Mimo zimna uśmiechnęła się na ten widok.
  Nagle usłyszała dziwne szuranie, gdzieś za tujami. Przeszła między nimi i ujrzała niewielką postać, odgarniającą śnieg. Przełknęła ślinę, gdy zorientowała się, że to Jack. Złodziej krwi powoli odwrócił się w jej stronę. Lesety spojrzała mu w oczy. W jego spojrzeniu zobaczyła tyle smutku, tyle bólu... Poczuła wielką gulę w gardle. Nie wiedziała jak ma się zachować. Po chwili zastanowienia wzięła głęboki oddech i podeszła bliżej Złodzieja Krwi.
 - Cześć - szepnęła nieśmiało.
Nie uzyskała odpowiedzi.
 - Słuchaj, ja... - Przerwała, zastanawiając się, co dokładnie chce mu powiedzieć. - Nie chcę ci się narzucać, ale póki co mieszkamy razem. Może - przełknęła ślinę - się jakoś dogadamy?
Spojrzała na niego pytająco, a ta chwila, w której czekała na odpowiedź z ust Jacka, wydawała jej się co najmniej godziną.
 - Ja - wyszeptał Złodziej Krwi - nie chcę z nikim rozmawiać - jego głos brzmiał łagodnie i mimo, że nie takiej odpowiedzi się spodziewała, to uśmiechnęła się do niego.
 - Nie wierzę w to - wyszeptała - każdy człowiek, wampir, czy  nawet Złodziej Krwi potrzebuje czasami rozmowy. Wiem, co mówię, bo przez ostatnie lata, tylko jeden wampir ze mną rozmawiał i to zaledwie od czasu do czasu - spuściła wzrok.
Jack zaczął się jej uważnie przyglądać.
 - Widzisz jak ja wyglądam? Nie odpycha cię to? - spojrzał jej w oczy.
 - A widzisz jak jak wyglądam? Mogę ci pokazać siniaki na moim ciele, spuchnięte ramiona, pogryzioną szyję i nogi. Spójrz na moje obrzydliwe uszy... A to oko? Niedługo nic nie będę na nie widzieć.
Zapadła cisza. Patrzyli sobie w oczy. Oboje skrzywdzeni przez los, oboje w ciałach, których się brzydzili, oboje cierpiący...
  Nagle ciszę przerwał warkot auta. Na śniegu pojawiły się smugi światła. Jack i Lesety dostrzegli Shane'a, wysiadającego z samochodu. Horwis podszedł do nich z zaintrygowanym wyrazem twarzy.
 - A wy co? Umówiliście się na pogaduchy na śniegu? - parsknął.
Dwudziestolatka spojrzała nerwowo na Jacka, nie wiedząc co odpowiedzieć. Wiedziała, że nie poprosiła Shane'a o zgodę na wyjście na dwór, ale go akurat nie było. A ona po prostu wykorzystała sytuację.
 - Właściwie ja to odgarniałem śnieg - rzucił Jack i powrócił do swojego zajęcia.
Robił to bardzo powoli ze względu na swoje problemy z poruszaniem się. Lesety utkwiła w nim wzrok.
 - Czy ty nie miałaś czasem robić wszystkiego za moją wiedzą? - Shane uniósł znacząco brwi, świdrując dziewczynę wzrokiem.
 - Nie było cię - wymamrotała cicho.
 - A to nie wiesz, że należałoby poczekać na mój powrót? Nie rób ze mnie idioty, dobrze wiem, że bałaś się zapytać.
Spojrzał na nią wzrokiem ostrym jak sztylet. Nic się nie odezwała. Chwycił ją za rękę, ciągnąc w stronę drzwi wejściowych. Dziewczyna szarpała się z nim.
 - Bawią mnie te twoje wygłupy - spojrzał na nią z drwiną.
 - Ja - spojrzała mu w oczy - chciałabym jeszcze trochę pobyć na dworze. Proszę.
Złodziej Krwi westchnął ciężko, wywracając oczami.
 - Idziemy do domu, koniec zabawy, Lesety - wepchnął ją do środka.
Jednak nie zdążył zamknąć drzwi, gdy usłyszał krzyk. Stanął we framudze, wypatrując biegnącej w jego stronę postaci.
 - Horwis! Zaczekaj!
Shane uniósł wymownie brwi, gdy uświadomił sobie z kim ma do czynienia. Lesety spojrzała na Złodzieja Krwi pytającym wzrokiem, lecz tamten nic nie odpowiedział.
 - Wspomóż kolegę w potrzebie - wyrzucił z siebie nowo przybyły.
Cała trójka stała w przedsionku. Dziewczyna spoglądała najpierw na Horwisa, a następnie na nieznajomego.
 - Poznajcie się, to mój nowy nabytek, Lesety - wskazał głową na dziewczynę - a to pewien bardzo specyficzny wampir, Sebastian.
Wyciągnęli ku sobie dłonie, ściskając je. Przyglądali się sobie na wzajem, oboje nie rozumiejąc kim dokładnie jest ten drugi.
Sebastian był bardzo przystojny, co nie zdziwiło dwudziestolatki, w końcu to wampir, może nie Złodziej Krwi, ale istota nadnaturalna. Miał czarne włosy, a grzywka lekko przysłaniała mu czoło. Miał ciemne oczy i spojrzenie jakby zdesperowanego, albo tak się przynajmniej wydawało Lesety. Był odrobinę niższy od Shane'a, ale nie gorzej zbudowany niż Złodziej Krwi.
 - Można wiedzieć co tu robisz? - Shane spojrzał na niego nieco poirytowany.
Lubił Sebastiana, jednak nie miał ochoty na żadnych nieproszonych gości. Problem leżał również w tym, że znał wampira już od dawna i wiedział, że należy on do dość specyficznych osób.
 - Ta... - Wampir nerwowo pogładził się po szyi.
Westchnął, patrząc na Shane'a.
 - Bo widzisz, stary, zostałem tak jakby wyrzucony przez moją panią za drzwi - wywrócił oczami.
 - Co to znaczy tak jakby? I dlaczego to zrobiła?
Sebastian przełknął głośno ślinę.
 - Możliwe, że uświadomiła sobie, że nie jestem jej księciem na białym koniu, a jest nim fagas z sąsiedztwa, który ponoć zrobił jej bachora i tak oto zostałem z ręką w nocniku i ciosem w sercu - powiedział na wydechu, niczym z kasety.
Lesety nie potrafiła ukryć rozbawienia. Może i nie wypadało, ale chciało jej się śmiać. Tylko nie wiedziała czy z tego co powiedział Sebastian, czy może ze sposobu w jaki to zrobił.
Shane uniósł znacząco brwi.
 - Nie mam dachu nad głową, więc... - Wampir zaczął zataczać stopą kółka na podłodze.
 - A co ja jestem jakiś tani nocleg, czy jak? - Shane parsknął śmiechem.
Lesety była coraz bardziej  rozbawiona ich rozmową. Do tej pory poznała u Alexa tylko jednego przyjemnego wampira, cała reszta to dla niej bezlitosne istoty. A tu taki okaz jak Sebastian. Bardziej przypominał jej zagubionego chłopca, niż kogoś, kto może zabić człowieka w co najmniej kilka sekund.
 - Błagam cię, Shane! Jak ty mi nie pomożesz to będę niczym bezpański kundel - westchnął.
Horwis wywrócił oczami.
 - Nie wierzę, że to mówię, ale niech ci będzie.
Lesety obserwowała ich z boku.
 - Ale radzę ci mnie nie irytować, choć w twoim przypadku to chyba niemożliwe, więc przynajmniej do pewnego stopnia mnie nie denerwuj.
 - Nawet mnie nie zauważysz.
Sebastian uśmiechnął się od ucha do ucha, szczęśliwy z takiego obrotu spraw.
 - A więc schronisko dla zwierząt uważam za otwarte - parsknął Shane.

Cześć :) Rozdział jaki jest, taki jest. Chciałam, żeby był taki "lekki". Myślałam już wcześniej, żeby wprowadzić postać Sebastiana, ale nie potrafiłam umieścić dobrze tej sceny. 
Chciałabym w tym miejscu jeszcze raz bardzo podziękować Nessie, której zawdzięczam, szablon tego bloga :)  Bez Ciebie nadal byłoby tu "goło i wesoło". Więc dziękuję raz jeszcze, Nesso ^^


















niedziela, 7 sierpnia 2016

Rozdział 3

  Następnego dnia dziewczyna czuła się zupełnie skołowana. Bała się ponownego spotkania w rezydencji z Jackiem, a tym bardziej z Shane'em. Nie miała pojęcia jak ma się zachowywać w ich towarzystwie. Shane odbierał jej całą pewność siebie, choć i tak  za wiele jej nie posiadała. Natomiast Jack budził w niej współczucie i dezorientację. Czuła się przy nim także skrępowana z tego powodu, że się do niej nie odezwał nawet słowem. A przecież wiedziała przynajmniej w pewnym stopniu jak się czuł ten pokopany przez los chłopak. On miał zniekształcone ciało, ale ona również wstydziła się wielu rzeczy, które zrobiły jej tamte wampiry : jej poszarpane uszy, zmrużone oko, którego nie mogła do końca otworzyć, spuchnięte ramiona...
  Kręciła się w swojej klitce, chodząc w tą i z powrotem. Czuła, że musi w końcu stamtąd wyjść.Tyle lat była w zamknięciu, chciała teraz zasmakować czegoś innego, chciała poczuć się choć w małym stopniu wolna. Bo wiedziała, że Shane nie pozwoli zaznać jej pełnego znaczenia słowa : wolność. Wyraźnie to jej wczoraj powiedział.
  W  końcu opuściła swoją klitkę. Po cichu przemieszczała się po domu. Zmierzała do kuchni. Chciała się napić czegoś ciepłego. Marzyła o herbacie, którą piła zaledwie kilka razy w życiu. I tęskniła za jej smakiem, ciepłem, zapachem.
  Weszła do kuchni, która na szczęście była pusta. Wzięła głęboki oddech na uspokojenie i ruszyła w stronę czajnika. Już po chwili miała w ręku kubek gorącej herbaty. Uśmiechnęła się czując jej smak. Usiadła do stołu, zaciskając ręce na ciepłym kubku. Usłyszała szmer. Podniosła głowę. Zobaczyła go. Stał oparty o framugę drzwi, uważnie się jej przyglądając. Na jego przystojnej twarzy gościł figlarny uśmiech.
 - Dzień dobry? - wyszeptała zza kubka.
Shane uniósł znacząco brwi.
 - O tym czy dobry jeszcze się przekonamy - mruknął.
 - Zawsze jesteś taki sceptyczny?
 - Nie. Tylko wtedy, gdy w moim domu pałęta się jakaś wywłoka śmiertelnych.
Wzięła kolejny łyk herbaty.
 - Przywykłam już do kąśliwych uwag na temat mojego wyglądu. - Spuściła wzrok.
Zmrużył oczy. Obnażył kły, aby wzbudzić jej respekt. Ale nie potrzebował tego, dziewczyna  i tak czuła się nikim w jego obecności.
Wstała od stołu, odkładając pusty już kubek do zlewu. Odwróciła się i wpadła na niego. Nawet nie usłyszała, jak w nadludzkim tempie znalazł się tuż za nią. Utknęła pomiędzy nim a zlewem. Przyciskał swoimi nogami jej biodra. Poczuła jego lodowaty oddech. Położył ręce po obu stronach jej talii, kładąc dłonie na zlewie. Przekrzywił głowę w bok, patrząc na nią z rozbawieniem. Dziewczyna czuła się nieswojo. Dotknął palcami powieki jej przymrużonego oka. Próbował ją podnieść do góry. Skrzywiła się z bólu.
 - To ich dzieło? - świdrował ją wzrokiem.
Pokiwała twierdząco głową.  
 - I tylko tyle zrobili? - Zakpił. - Jakoś wyżej ich ceniłem.
 - Dla ciebie to tylko tyle, ale dla mnie to ból i upokorzenie - wyszeptała.
Zacisnął pięści.
 - To lepiej spójrz na Jacka, mojego brata i wtedy pogadamy sobie o bólu i upokorzeniu - wycedził przez zaciśnięte zęby.
 - Sam powiedziałeś, że wyglądam jak wywłoka - spojrzała mu w oczy.
Zesztywniał.
 - Owszem, ale widziałem o wiele gorsze przypadki.
Przysunął wargi do jej szyi. Poczuł jej zapach. Wzdrygnęła się z zimna. Jego oddech był dla niej nie do wytrzymania. Odsunęła głowę w drugą stronę, ale ten położył dłoń na jej policzku, przyciągając jej twarz do siebie. Podniósł głowę znad jej szyi i spojrzał jej twardo w oczy. To spojrzenie mówiło wszystko. Pokazywało władzę Złodzieja Krwi, jego przewagę nad innymi, jego pewność siebie, a przede wszystkim jego charyzmę. Obnażył kły, przejeżdżając językiem po ich ostrych końcach. Dziewczyna wzdrygnęła się.
 - Jak często z ciebie pił?
Cały czas intensywnie patrzył jej w oczy. Musiał mieć pewność, że go nie okłamie.
 - Co dwa dni, regularnie od pół roku - powiedziała cicho.
 - A wcześniej?
 - Bywało różnie... - spuściła głowę, gdy wracały wspomnienia.
Złodziej Krwi pokiwał twierdząco głową, jakby się nad czymś zastanawiał. Po chwili zniknął, zostawiając ją samą w kuchni. Westchnęła głośno i wróciła do swojej klitki.

  W salonie, na końcu rezydencji, trwała narada, oczywiście pod przewodnictwem Shane'a.
 - Gdybyśmy zawarli pakt z tymi ludźmi obeszło by się bez zgrzytów - odezwał się Franck.
Mowa była o sytuacji w Dorzani, miejscu, którym przejęli Złodzieje Krwi i ochrzcili je tą nazwą.
Shane roześmiał się z charakterystyczną dla niego pogardą na słowa Francka.
Cała gromada zebranych spojrzała na niego pytająco. Horwis podszedł do komody, nalewając sobie wshiskey z etykietą Jacka Danielsa. Objął wzrokiem zgromadzonych, wypijając szklankę do dna.
 - Nie chcę z nimi żadnych paktów - warknął, rzucając złowrogie spojrzenie Franckowi.
 - Ci ludzie dotrzymaliby umowy! Nie są tak głupi, jak ci się wydaje! - Spojrzał na swojego przywódcę.
 - Ty naprawdę w to wierzysz? - Shane wybuchł śmiechem.
Zapadła cisza.
 - Ludzie są impulsywni, naiwni, uczuciowi, do wszystkiego podchodzą zbyt emocjonalnie - parsknął Horwis.
 - Z tamtymi dałoby się dogadać - upierał się Franck.
 - Nie, kurwa! Nie! - Shane rzucił z całej siły szklankę na ziemię, pozwalając na to, aby szkło roztrzaskało się o podłogę - Ludzie najpierw podejmują decyzję, a później nie chcą ponosić za nie konsekwencji.
Do salonu wbiegła służąca. Spojrzała zdezorientowana na zebranych, po czym zabrała się za sprzątanie szkła z podłogi. Gdy skończyła  i chciała opuścić pomieszczenie, zatrzymał ją głos Shane'a.
 - Przyprowadź do nas tą wywłokę, którą wczoraj tu sprowadziłem - rzucił jej rozkaz.
Kobieta pokiwała twierdząco głową i poszła posłusznie po dziewczynę.
W salonie zapanowała całkowita cisza. Zgromadzeni tam patrzyli jeden na drugiego. Każdy z nich wyglądał niesamowicie. Mieli przenikliwe spojrzenia, idealnie zbudowane ciała, fascynujące rysy twarzy. Ich  wyglądowi, jak to leżało w naturze istot nadnaturalnych, nie dało się nic zarzucić, wręcz przeciwnie. Byli szybsi od zwykłych wampirów, ich ruchy były bardziej zwinne i pewne. A przed ich zmysłami nic nie dało się ukryć.
  W salonie zjawiła się dwudziestolatka. Stanęła przed całą zgrają, nie wiedząc gdzie podziać wzrok. Czuła się skrępowana. Wszyscy się w nią wpatrywali.
 - Skoro mi nie wierzycie - Shane znów spojrzał znacząco na Francka - to teraz zademonstruję wam ludzką głupotę - uśmiechnął się szyderczo tym razem do dwudziestolatki.
Podszedł do niej, łapiąc mocno za nadgarstek i ciągnąc w swoją stronę. Zabolało ją. Chciała się wyrwać, więc pociągnęła ręką z całej siły w swoją stronę. Horwis zacieśnił uścisk na nadgarstku, wykręcając w powietrzu jej dłoń. Dziewczyna skrzywiła się z bólu i jeszcze bardziej próbowała się mu wyrwać.
 - A nie mówiłem? - Shane puścił jej dłoń.
Spojrzał pewnym siebie wzrokiem po zgromadzonych Złodziejach Krwi.
 - Próbuje się wyrwać, choć  i tak wie, że nie da rady. W jednej trzeciej mojego palca mam więcej siły niż ona w całym swym ciele. Czy to nie szczyt głupoty? - roześmiał się.
Dziewczyna spojrzała na niego smutnie, z wyrzutem. Ale on nic sobie z tego nie zrobił. Kontynuował to co zaczął.
 - Gdym się na ciebie rzucił, co byś zrobiła? - zerknął na nią.
Cisza.
 - Pewnie próbowałabym gdzieś uciec - spojrzała na niego niepewnie.
 - Przed Złodziejem Krwi? - Prychnął - powodzenia.
 - A gdybym krzywdził kogoś z twoich bliskich?
 - Zrobiłabym wszystko, żeby mu pomóc.
Uniósł znacząco brwi.
 - I wierzysz w to, że dałabyś radę? Myślisz, że zdziałałabyś cokolwiek?
 - Nie wiem - zamrugała - ale wiary nigdy nie należy tracić, czasami tylko ona wypełnia nasze puste kieszenie... - Westchnęła.
 - I macie kolejny przejaw ludzkiej naiwności... Wiara w coś, co nigdy nie nadejdzie. Niesamowite - zażartował.
Spuściła wzrok.
 - A gdybym - zbliżył się do niej - próbował cię uwieść... Pewnie byś nie protestowała. Uległabyś mojej pięknej gadce szmatce, sztucznemu uśmieszkowi i przenikliwemu spojrzeniu.
Złapał ją za dłonie, przyciągając do siebie.
 - Mam rację? - spojrzał jej w oczy.
 - Być może. Jeśli ktoś dobrze udaje, tamten drugi jest bezbronny - spojrzała na niego, ale w tamtej chwili jej wzrok był inny, patrzyła na niego ze złością za to co powiedział.
Czuła się bezbronna wobec niego. Jego słowa bolały, ale z drugiej strony... wiedziała, że może mieć rację, a to bolało jeszcze bardziej.
W pomieszczeniu wybuchł śmiech. Cała zgraja dobrze się bawiła kosztem śmiertelniczki.
 - Skoro więc przekonałem was do swojej racji, żadnego paktu nie będzie i to moje ostatnie słowo w tej sprawie - powiedział to groźnym głosem, innym niż mówił przed chwilą do dziewczyny.
Towarzystwo ucichło i pokiwało twierdząco głowami, na znak, że zgadzają się ze swoim przywódcą.
 - W takim razie już was tu nie ma - warknął Horwis.
I wszyscy się rozeszli, opuszczając rezydencję Shane'a.
  W salonie pozostał tylko on i dziewczyna, która patrząc na niego zaciskała pięści. Panowała zupełna cisza. Ona trwała nieruchomo, on się jej przyglądał. Spojrzała na niego nieswojo.
 - Co się tak dziwnie na mnie patrzysz? - warknął.
Roześmiał się.
 - A no tak... jesteś wściekła za to, że cię upokorzyłem, ale i tak czujesz wobec mnie pewien respekt. Moje słowa cię zabolały, choć wiesz, że miałem rację. Wydaje ci się, że takie zachowanie z mojej strony to szczyt okrucieństwa i chce ci się płakać, prawda?
Zbliżył się do niej. Wycofała się pod komodę.
 - To rozkoszne... wystarczy, że na ciebie spojrzę i wiem o co chodzi, nie muszę nawet czytać w twoich myślach - uśmiechnął się przewrotnie - choć o to kiedyś może się pokuszę.
 - Mogę już iść do pokoju? - zapytała dość niepewnie.
 - Możesz - westchnął.
Gdy miała już wyjść z salonu zatrzymał ją jego rozbawiony głos.
 - Miłej samotności, Lesety.
Odwróciła się w jego stronę.
 - Słucham? Lesety?
 - Tak dałem ci na imię. Nie podoba się?
Uśmiechnął się do niej znacząco.
 - Może być... Skąd takie imię?
 - Kiedyś się przekonasz.

Dzień dobry ;) Dziękuję Wam za to, że ze mną jesteście : Nesso, Sight i Eunice Farro ;) Moje kochane wampirki! ^^

















niedziela, 31 lipca 2016

Rozdział 2

  Shane zabrał dziewczynę ze sobą do swojej rezydencji. Czuła, że dzieje się z nią coś dziwnego. Nie potrafiła mu się przeciwstawić. Czuła tak ogromny respekt do Horwis'a, że nie mogła odezwać się słowem. Nie znała go, jednak... już sam jego widok powodował, że człowiek wił się pod jego wzrokiem.
  Złodziej Krwi zamknął ją w swoim pokoju, nakazując jej na niego czekać. Blondynka stała nieruchomo naprzeciwko okna. Czuła jak szybko wali jej serce, a oddech z każdą minutą staje się coraz bardziej niespokojny. Po jej lewej stronie stało wielkie łóżko z aksamitną pościelą. Panele pod jej stopami lśniły, były wypolerowane na połysk, jakby nie służyły do chodzenia po nich. Jak widać, ktoś bardzo mocno zabiegał, aby Shane Horwis miał pokój doprowadzony do czystości, której nie można postawić żadnych zarzutów. Z prawej strony stał mahoniowy stolik, nad którym wisiał najnowszy telewizor plazmowy. Żyrandol, który dziewczyna miała nad sobą, musiał kosztować majątek. Za oknem robiło się już ciemno. Nadchodził mroźny, grudniowy wieczór. Dziewczyna skupiła wzrok na śniegu znajdującym się na parapecie po zewnętrznej stronie okna. Nigdy w życiu nie dotknęła go ręką. I bardzo chciała się dowiedzieć jakie to uczucie. Całe dwadzieścia lat spędziła pod zamknięciem, marzyła, aby wyjść na dwór, aby w lato poczuć ciepło słońca na skórze, a w jesień robić bukiety z kolorowych liści.
  Shane wrócił do pokoju. Nastolatka poczuła ścisk w  żołądku. Złodziej Krwi stanął przed nią, opierając się plecami o parapet. Zapalił papierosa, którego dym leciał prosto w twarz dwudziestolatki. Skrzywiła się. Zaczęła kaszleć z niesmakiem.
 - Nie rozumiesz o co w tym wszystkim chodzi, prawda? - Przekrzywił lekko głowę, uważnie się jej przyglądając.
Pokręciła przecząco głową. Shane wypuścił z ust dym, mrużąc oczy. Jego wzrok sprawiał, że czuła się nieswojo. Zgasił papierosa wciskając go w parapet. Złodziej Krwi stanął za nią. Położył ręce na jej ramionach, przysuwając dziewczynę do siebie. Poczuła wielki chłód. Jego dłonie były strasznie zimne. Oparł podbródek o jej szyję. Dwudziestolatka poczuła zimno i to o wiele gorsze niż jego ręce. Był to jego oddech, którym mógł zamrozić dziewczynę do szpiku kości.
 - Zimno, prawda? - wyszeptał jej do ucha.
Dwudziestolatka spojrzała na niego niepewnie. Horwis skrzyżował ręce na piersi. Zmierzył dziewczynę wzrokiem.
 - Chcesz poznać całą historię? - popatrzył na nią badawczo.                                                         Blondynka poczuła się niepewnie i skrzywiła się.
 - Chyba nie mam wyboru.                        
 - No to zacznijmy od początku.
Shane opowiedział jej kim jest, jak się dzielą istoty nadnaturalne na wampiry i Złodziei Krwi.
 - Dwadzieścia lat temu ktoś wyciął kawałek mojego serca. Jego bardzo małą cząstkę. Byłem pod wpływem pewnej substancji, to nie był dla mnie normalny czas... nie miałem pojęcia o niczym. Gdy doszedłem do siebie po tym wszystkim, szukałem sprawcy, musiałem wiedzieć kto mnie wprowadził w stan jakiejś apatii... czy czegoś w tym stylu, a potem ukradł kawałek mojego serca. Jednak okazało to się trudniejsze niż myślałem, nie znalazłem sprawcy. Odpuściłem. Ale teraz już wszystko rozumiem.
 - Co... co rozumiesz? - dziewczyna spojrzała na niego trochę skrępowana.
Czuła względem niego ogromny respekt. Shane popatrzył na nią surowo.
 - To w tobie jest ten kawałek mojego serca. Alex to zrobił! Pijąc z ciebie krew, dostarczał sobie energii, która była dostępna tylko dla mnie. Używał mojej siły. Ty nie masz w sobie takiego serca jak wszyscy. Masz je malutkie, bo to tylko to, co wycieli ode mnie.
 - Więc jakim cudem żyję? - Zmarszczyła brwi.
 - Moje serce ma nadludzkie możliwości i wielką siłę, nie jest potrzebne w całości, by dawało życie.
Zapadło milczenie. Dwudziestolatka skupiła wzrok na poruszanej przez wiatr firance. Zacisnęła powieki.                                            
 - Co zamierzasz ? - Zapytała z obawą.          
- Teraz zostaniesz tutaj, a ja zastanowię się, co z tobą zrobić. Nie robisz nic bez uzgodnienia tego że mną, zrozumiałaś?      
Pokiwała twierdząco głową wbijając wzrok w podłogę.                                        
 - W sumie to ciekawi mnie skąd ten sukinsyn Alex cię wziął. I co zrobił z twoim własnym sercem. - Shane zaprowadził dziewczynę do małego pomieszczenia, które miało służyć jej za pokój. W porównaniu z sypialnią Złodzieja Krwi, była to klitka. Jednak dwudziestolatce to nie przeszkadzało. Przywykła do naprawdę niekorzystnych warunków i dlatego potrafiła docenić to co dał jej Shane.
  Usiadła na łóżku, zaciskając usta. Miała w głowie mętlik. Ta historia, którą usłyszała od przywódcy Złodziejów Krwi była... abstrakcyjna, wręcz... niewiarygodna. Ale ona wiedziała, że w tym świecie wszystko było możliwe. Próbowała sobie wszystko ułożyć w głowie, poskładać do kupy. "Łatwo się mówi" - westchnęła. Nie pojmowała tej historii, jej prawdziwości... a jednak! Zamiast swojego serca miała kawałek cudzego, ale dlaczego tak się stało? Nie rozumiała tego. Co z jej rodzicami? Wpajano jej, że nie żyją, ale czy to była prawda?  I w tamtym momencie chciałaby o niczym nie myśleć, aby ktoś wywalił jej to wszystko z głowy.
      Wieczorem została przez kucharkę zawołana na kolację. Udała się do salonu według wytyczonych wskazówek. Znalazła się w ogromnym pomieszczeniu o ścianach w kolorze jasnego fioletu. Na środku stał wielki, prostokątny stół, a przy nim drewniane krzesełka. Seledynowy obrus zastawiony był pustymi dwoma talerzami i półmiskiem. Blondynkę to zaciekawiło, kim był ten trzeci, albo ta trzecia? Kucharka nalała dziewczynie na talerz gorącego rosołu. Kobieta spojrzała ostro na dwudziestolatkę, zastanawiając się, co ta młoda robi w rezydencji jej przywódcy. Wróciła się do kuchni, po czym zapełniła kolejne dwa talerze smażonym mięsem.
  Shane zjawił się w salonie, przyglądając się dziewczynie. Jadła bardzo szybko i zachłannie.
 - Głodzili cię? - zmrużył oczy.
Pokiwała twierdząco głową, nieśmiało na niego patrząc. Zdawał sobie sprawę, że jego pytanie było zbędne. Blondynka była bardzo chuda, za chuda... Brakowało jej kobiecych kształtów, za którymi mężczyźni się oglądali. Piersi miała bardzo małe, jeżeli w ogóle tak można było o nich powiedzieć... A o nogach szkoda gadać. Shane przez chwilę się zastanawiał jak ta dziwna istota może utrzymywać się na tych dwóch patykach...
  Zniknął na chwilę za rogiem. Dziewczyna spojrzała zawiedzionym wzrokiem na pusty już półmisek. Nadal była głodna. Jednak Shane się tego domyślił. Kazał kucharce dać jej jeszcze jedną porcję rosołu.
  Po chwili pojawił się znowu. Usiadł naprzeciwko niej i wziął się za jedzenie. Dziewczyna przypatrywała się jego kłom i nadgarstkom, które działały bardzo zwinnie. Patrzyła na bardzo widoczne żyły na jego dłoniach, na wytatuowane przedramiona.
  Dwudziestolatka zauważyła postać zbliżającą się do stołu. Spojrzała zdezorientowana na Jack'a, którego ciało było bardzo zniekształcone. Przypatrywała się jego źle zbudowanym kończynom, jego łysinie, szramom na twarzy, oku które było zamknięte. Widziała jak ciężko mu się poruszać, jakie ma problemy z każdym kolejnym krokiem. Dziewczyna nie patrzyła na niego z obrzydzeniem, do którego się przyzwyczaił, wręcz przeciwnie. Spojrzała na niego z wyrozumieniem, ze współczuciem, ale również z dezorientacją, bo nie miała pojęcia kim on jest i co robi wśród tak doskonałych istot...
  Shane zauważył jej reakcję, więc odwrócił się do brata. Lecz, gdy tamten tylko podszedł do stołu i zauważył obcą mu osobę od razu się odwrócił i wycofał z pokoju.
 - Jack, chodź tu! - warknął Shane przez zaciśnięte zęby.
Cisza. Dziewczyna przełknęła głośno ślinę.
 - Jack! - wrzasnął po raz drugi.
Znowu cisza. Shane zaciskał pięści.
 - Nie wkurwiaj mnie i chodź tu! Ona cię nie zje!
Jack wychylił się zza rogu. Powoli zbliżał się ponownie w stronę stołu. Usiadł obok brata, spuszczając głowę, aby nie widziała jego twarzy. Wpatrywał się w talerz, nie ośmielił się wziąć choćby kęsa do ust.
 - Będziesz jadł, czy mam cię karmić? - Horwis spojrzał na niego surowo.
 - Ja... Ja ty... tylko - urwał.
 - Jestem twoim ojcem, że mam cię wychowywać, czy jak?
Shane wstał wściekły. Już tyle razy musiał oswajać swojego brata z nowym otoczeniem, nowymi osobami, że nie miał już na to siły. Wiedział, że dla Jack'a to musi być ciężkie, zdawał sobie z tego sprawę, ale... nie dawał już rady, tracił cierpliwość.
  Trzasnął krzesłem, a ręką niechcący zwalił talerz na podłogę. Szkło rozprysło się.
 - Kurwa! - wyszedł z salonu.
W pomieszczeniu zapanowała cisza. Dwudziestolatka mieszała łyżką w swoim rosole, a tamten nadal siedział ze zwieszoną głową, milcząc.
 - On tak zawsze ma? - spytała.
Cisza. Jack nawet na nią nie spojrzał. Wstał od stołu i swoimi powolnymi krokami opuścił salon. Dziewczyna westchnęła głośno.
"Świetnie! Znowu wpadłam w bagno..."

Cześć ;) Jest drugi rozdział, dopiero po miesiącu, ale to przez to, że długo nie było mnie w domu. Dziękuję Nessie, Vicky13 i Sight za komentarze ;D 






wtorek, 28 czerwca 2016

Rozdział 1

  Siła. Potęga. Mrok. Bezduszność. Tylko te cztery rzeczy liczyły się w życiu Shane'a Horwis'a. Takie właśnie było jego serce : silne, potężne, mroczne i bezduszne. Jego poddani uginali się pod wzrokiem swojego przywódcy, padali na ziemie na jeden jego gest.  Najsilniejszego z najsilniejszych. Ale nie mogli liczyć na szacunek ze strony przywódcy, tylko na drwiący uśmiech, wyrażający pogardę względem nich.
  Shane posiadał rezydencję z dala od zgiełku i chaosu. Wyglądał jak zwykły dwudziestoletni chłopak. Wysoki, dobrze zbudowany, jego przedramiona ozdabiały dawno wykonane tatuaże. Miał bujne włosy w kolorze ciemnego brązu, sięgające do karku. Jednak daleko odbiegał od normy. Na jego dłoniach widniały paznokcie przypominające szpony, a jego kły były dłuższe i ostrzejsze niż u normalnych ludzi. Był on wampirem, ale nie tylko. Był kimś więcej. Żywił się ludzką krwią, poruszał się w błyskawicznym tempie, miał nadludzką siłę, ale oprócz tego posiadał zdolności większe niż zwykły wampir. Jego wzrok potrafił spalić każdego żywcem na kilka gram popiołu. Mógł samym oddechem kogoś zamrozić, sprawić, że każda tkanka w organizmie stanie się maluteńkim odłamkiem góry lodowej. Mógł w każdej chwili rozłożyć na plecach swoje czarne, ogromne skrzydła. Takich jak on nazywano Złodziejami Krwi. On był najsilniejszym z nich. Dlatego był ich przywódcą. Do jego poddanych należały również zwykłe wampiry. Jednak nie miały one takich praw jak Złodzieje Krwi.
  Shane przyglądał się uważnie, siedzącemu naprzeciwko niemu Alex'owi, oparł się wygodnie na siedzeniu, mrużąc oczy. Biła od niego pewność siebie, jakiej nie mógł podsiadać żaden inny Złodziej Krwi, a tym bardziej zwykły wampir, jakim był Alex. Shane czuł, że coś jest nie tak. Potrafił wyczuć od, siedzącego przed nim  wampira, większą siłę niż zazwyczaj. Aż za dużą! Za dużą jak na zwykłego wampira i to nie podobało się Horwis'owi. Nie mógł pozwolić na to, by Alex był tak silny. Musiał coś z tym zrobić. Shane próbował wykryć źródło siły Alex'a, jednak nie potrafił go zlokalizować. Irytowało go to, jednak musiał się opanować, nie mógł pozwolić, by wampir odkrył jego zamiary.
  Do Alex'a podeszły dwie dziewczyny w dość skąpych strojach, eksponujących ich największe atuty. Jedna z nich podała literatkę z krwią wampirowi, a druga Shane'owi. Wampirzyca zakłopotała się, widząc surowe spojrzenie na przystojnej twarzy swojego przywódcy. Przygryzła dolną wargę, nie mogąc poradzić sobie z poczuciem zauroczenia, które do niego czuła już od dawna. Zresztą nie tylko ona...
 - Zawsze są posłuszne - powiedział Alex, zakręcając na palcu jeden z blond loków dziewczyny, a jego usta wykrzywił figlarny uśmiech.
Shane popatrzył na niego z drwiną, tak charakterystyczną, że Alex nie miał pojęcia jak ma się zachować. Dziewczyny z lekkim zakłopotaniem wyszły z salonu.
  Alex był dość starym wampirem przy kości. Ubierał się jak biznesmen, a jego czarne włosy, ułożone elegancko przez żel, dodawały mu surowego wyglądu. Miał dwóch synów i córkę i co najmniej kilka kochanek. Był chciwym wampirem, egoistą. Nie znosił Shane'a, gardził nim, jednak nie potrafił powiedzieć tego na głos, zbyt bardzo bał się Horwis'a. Znał jego moc i jak każdy inny wampir obawiał się jej.
- A jak się mają sprawy w Dorzanii? - wypalił Alex, by przerwać niezręczną ciszę.
Shane przekrzywił lekko głowę, nadal próbując odgadnąć dlaczego wyczuwa aż tyle siły ze strony Alex'a.
 - Nie jest źle - rzucił zniechęcająco Shane, biorąc literatkę do ust.
Przez kilka minut słychać było tylko przyspieszony oddech Alex'a, spowodowany jego zdenerwowaniem. W pewnej chwili rozległ się zgrzyt łańcuchów, dobiegający z dołu. Krzyk zaczął roznosić się po pomieszczeniu.
 - Wypuście mnie sukinsyny! - był to kobiecy głos - cholera jasna!
Shane uniósł pytająco brew, patrząc na Alex'a. Wampir jeszcze bardziej się zdenerwował. Do sali wbiegł jeden z synów Alex'a. Podbiegł do swojego ojca, szepcząc mu coś na ucho. Shane przyglądał się im badawczo. Jednak jego słuch jak zawsze go nie zawiódł. "Nie możemy sobie z nią poradzić" - po usłyszeniu tych słów Shane zastanawiał się o kogo może chodzić. O jaką "nią"?
 - To jedna z naszych niewolnic - zaczął nerwowo Alex - ostatnio cały czas się buntują - wybuchnął sztucznym śmiechem.
Shane dobrze wiedział, że coś jest nie tak. Alex i jego rodzina coś ukrywali przed resztą. Horwis musiał się dowiedzieć o co chodzi. Postanowił jednak przybrać bardziej rygorystyczne środki niż zwykłe zdemaskowanie tajemnicy Alex'a.
  Opuścił posiadłość wampirów, rozważając napięcie panujące w ich domu oraz zdenerwowanie samego Alex'a. Nic w ich zachowaniu nie podobało się Shane'owi. Horwis miał już w głowie pewien plan, aby wydobyć z wampira prawdę o źródle jego mocy oraz o rzekomym buncie niewolników.
 W jego rezydencji było zupełnie cicho. Mogłoby się wydawać, że przywódca Złodziei Krwi mieszka sam, jednak... Ktoś jeszcze oddychał tym samym powietrzem co on...
  Shane chwycił sztylet, leżący na stole, przecinając sobie skórę na przedramieniu. Upuścił pół szklanki krwi. Chwycił naczynie w rękę, schodząc schodami w dół, do piwnicy.
  Paliło się tam niewyraźne światło od żarówki wiszącej w pomieszczeniu. Ciemnie ściany ozdobione były pajęczynami, po których krążyli ich właściciele. W piwnicy było zimno i nieprzyjemnie. Shane skrzywił się, jak zawsze, gdy poczuł odrzucający smród stęchlizny.
  Złodziej Krwi stanął wprost przed skuloną pod ścianą postacią. Tamten podniósł wzrok, patrząc na brata z respektem.
 - Dzisiaj też? - Shane spojrzał na niego ostro.
Jego brat podniósł się, ledwo stojąc na własnych nogach. Pokazał Horwis'owi blizny na dłoniach i twarzy. Niektóre z nich jeszcze świeże, oblepione krwią, zabrudzone.
 - Nic na to nie poradzę.
 - Sam sobie to zrobiłeś!
Jack, brat Shane'a, spuśćił wzrok. Wiedział, że Złodziej Krwi miał rację. Znowu sam się okaleczył. Kolejny raz...
  Jack nie potrafił sobie ze sobą poradzić. Uważał, że urodził się gorszy od innych. A uważał tak, bo inni tak mu mówili. Bo wpoili mu to. Przetransfuzjowali do krwi. Jack także należał do Złodziei Krwi. Jednak był zupełnie inny niż oni. Urodził się ze szramami na twarzy. Nie widział na jedno oko. Miał nienaturalne kształty rąk i nóg. Zniekształcone dłonie, palce bez paznokci. Miał ciemne włosy, które bardzo szybko mu wypadały. Nie potrafił myśleć tak jak inni, miał ogromne problemy z koncentracją. Nie potrafił pisać ani czytać. Nikomu nie chciało się tyle czasu mu poświęcać. Wszyscy nim gardzili. Pomiatali. Nienawidzili takich jak on. Dlatego Jack miał tylko Shane'a. Starszy brat ukrywał go przed innymi. Gdy wśród Złodziei Krwi rodzili się tacy jak Jack, tamci chcieli ich od razu zlikwidować. Nie chcieli pozwolić na to, by wśród nich, istot tak doskonałych, żyli "oni"... "Oni" czyli ci nazywani przez Złodziei Krwi gorszymi, ci na których nie mogli patrzeć, bo byli uważani za paskudy. Rzadko się tacy rodzili wśród nadnaturalnych. Shane trzymał Jack'a w piwnicy, aby tamten nie był wyśmiewany i wytykany palcami, aby go już nikt nie gnębił. Był tylko jeden problem, Jack nie znienawidził tych, którzy go nękali... znienawidził przez nich samego siebie, a Shane zdawał sobie z tego sprawę.
  Chwycił jego rękę, wylewając swoją krew ze szklanki na dłoń i wcierając ją w rany brata.
 - Piecze - Jack skrzywił się.
 - Ale pomoże - rzucił ostro Shane.
Bracia mieli tą samą krew. Wśród Złodziei Krwi w ten sposób leczono rany. Była to kolejna nadnaturalna cecha, którą posiadali.

   Po niedługim czasie od interwencji Horwisa w sprawie brata, Thomas, przyjaciel Shane'a siedział razem z nim w salonie.
 - Czyli co? Wpadamy do Alex'a, urządzamy rozróbę i spadamy? - spojrzał poważnie na swojego przywódcę.
 - Jeszcze trzeba będzie przycisnąć Alex'a. On nic nie powie o źródle swojej siły, ani o tym rzekomym buncie, jeśli go do tego nie zmusimy. A coś tam jest nie tak, jestem tego pewien - Shane zmrużył oczy, obmyślając swój plan.
Na jego twarzy pojawił się niebezpieczny uśmiech.

                                                               
  Dźwięk brzęczących łańcuchów stawał się nie do zniesienia. Przynajmniej dla strażników. Zakuta żelastwem dziewczyna nie dawała za wygraną. Przebywając w celi miała tyle czasu, że ciągłe ruszanie łańcuchów, które miała przyczepione do kajdan stanowiło dla niej tylko pewną formę rozrywki. Rozrywki, gdyż mogła denerwować tych, którzy ją tam przetrzymywali. Nienawidziła ich każdą cząstką siebie i pokazywała im to na każdym kroku. A zwłaszcza w tym momencie. Alex upuścił z niej kolejny baniak krwi.
 - Bierz to! - krzyknął, rzucając ciecz do wampira, stojącego za nim.
Alex zabandażował dziewczynie nogę, z której przed chwilą leciała krew.
  Była blondynką o średnim wzroście. Jej brązowe oczy wyrażały chęć do dalszej walki o własną wolność, walki o siebie.
  Znajdowała się w największej celi jaką Alex posiadał. Na rękach miała kajdany, przykute do łańcuchów. Jej cela oprócz szarości posiadała piec kaflowy. Nie chciano, żeby dziewczyna zamarzła. Choć była to czysta hipokryzja, zważając na to jak ją tam traktowano.
 Nastolatka objęła rękoma kolana, przyciągając nogi do siebie i opierając głowę o zimną ścianę. Ciężko oddychała. Spojrzała na niego znienawidzonym wzrokiem.
 - Powinnaś być mi wdzięczna za to, że świat nie musi oglądać takiej brzydoty i ohydztwa jak ty. Oszczędziłem ci wstydu.
Strażnicy jak i wszystkie wampiry wybuchły śmiechem. Dziewczyna wiedziała o co im chodzi. O te poszarpane uszy przez ich ręce, jedno zmrużone oko, którego nie mogła otworzyć do końca, także z ich winy, spuchnięte ramiona od kłów Alexa. Torturowali ją, bili, gryźli, kopali.
 - Sukinsyny! - warknęła.
 - Doigrałaś się! - zaśmiał się pod nosem.
Objął dłonią jej szyję, unosząc ją w powietrze i dociskając do ściany. Podduszał ją. Blondynce zaczęło brakować tchu. Zaczęła się  wiercić, wymachiwać nogami. Rękoma próbowała uwolnić się z uścisku Alex'a. Jednak wszystko na nic. Otworzyła szerzej usta, aby złapać oddech. Wampir zniweczył jej plan, wkładając dziewczynie do ust swoją pięść.
 - A ja cię miałem za mądrzejszego - w celi zjawił się Thomas.
Alex spojrzał na niego osłupiały. Nie widząc co ma zrobić wypuścił nastolatkę z rąk. Ta osunęła się na ziemię, próbując złapać oddech.
 - Co ty tu robisz? - wampir spojrzał na Thomas'a zdezorientowany - Czego chcesz?
 - Ja? - Thomas parsknął śmiechem - powinieneś raczej o to zapytać Shane'a Horwisa.
Nie minęła minuta, a w celi pojawił się przywódca Złodziei Krwi.
 - Ty naprawdę myślałeś że uwierzę w twoje bajeczki? - Shane wybuchnął śmiechem.
Stanął naprzeciwko Alex'a zakładając ręce na piersi. Spojrzał mu przenikliwie w oczy, zagłębiając się w umysł wampira - w jego myśli, wspomnienia, marzenia... Jednak z tego wszystkiego interesowała go tylko jedna rzecz, a mianowicie źródło siły Alex'a. Co sprawiło, że wampir poczuł się tak pewny w swojej skórze, że stawał się tak silny... I nareszcie Shane znalazł w umyśle Alex'a to czego szukał. Złodziej Krwi obnażył kły.
 - Wiesz co z nim zrobić - spojrzał znacząco na Thomasa.
Tamten pokiwał głową i wyprowadził Alex'a z celi, gdzie został już tylko Shane i... niedawno podduszana przez Alex'a dziewczyna. Nastolatka podniosła się na równe nogi. Widząc przeszywający ją na wylot wzrok Shane'a, cofnęła się o krok.W jednej chwili straciła całą pewność siebie jaką do tej pory posiadała. Nie rozumiała co się dzieje. Poczuła się bezsilna. Nie wiedziała zupełnie co ma robić. Spojrzała na niego nieufnie. Jeszcze nie znała prawdy... Na rękach nadal miała kajdany, doczepione do łańcuchów, więc niewiele mogła zrobić. Bała się. Poczuła ścisk w żołądku i gulę w gardle. Złodziej Krwi zbliżył się do niej. Ta postawiła kolejny krok w tył.
 - To ty byłaś źródłem jego siły - Shane zaśmiał się pod nosem - wreszcie wszystko rozumiem.
Dwudziestolatka spojrzała na niego zakłopotana. Shane w pewnym momencie stanął tak blisko niej, że dziewczyna mogła poczuć jego lodowaty oddech.
 - Jak masz na imię? - cały czas patrzył jej w oczy.  
 - Nie mam imienia, jestem tu nikim - spuściła wzrok.

Hej, jestem heaven ;) I tym opowiadaniem próbuję moich sił w pisaniu. Jeżeli to przeczytasz, skomentuj, proszę. Tym samym zrobisz dla mnie bardzo wiele :D Dziękuję.






















niedziela, 14 lutego 2016

Opis opowiadania.

   Historia tej dziewczyny to droga przez mrok, po którym powinien pojawić się świt. Dwudziestolatka musi sobie poradzić ze wszystkim, co przyniesie jej życie. Jednak nic nie jest proste, gdy jest się uwikłanym w niezdrową relację z istotą nadnaturalną, tak samo piękną jak i niebezpieczną. Dziewczyna przemierzy drogę pełną mroku, niebezpiecznej namiętności, ohydnych szyderstw, podnoszenia z dna nie tylko siebie, ale także obcego serca.
W dodatku pojawią się uczucia, być może zbyt ciężkie, zbyt bolesne, zbyt niepotrzebne...
Czy wystarczy jej siły, by wytrzymać z kimś o tak lodowatym sercu, że może zamrozić każdą kropelkę szczęścia? Być może dziewczyna zamarznie przy samym oddechu chłopaka... Albo spali się pod jego wzrokiem... 
Pytanie brzmi : Czy przeznaczenie przyniesie świt, nawet po najciemniejszej nocy...