W samochodzie Lesety kurczowo trzymała się fotela. Jechała samochodem po raz trzeci w swoim życiu i jeszcze do tego nie przywykła. Ale nie bała się jazdy, tylko jazdy z Shane'm. Horwis był pełen brawury, więc dla zwykłego śmiertelnika jazda z nim za kierownicą, mogła wzbudzać strach. Dziewczyna oparła się na siedzeniu i zamknęła oczy. Nie podobała się jej ta prędkość.
- Jak biegasz to też zamykasz oczy? - zadrwił Shane.
- Nie, bo wtedy nie muszę się modlić, żeby przeżyć. A biorąc pod uwagę jak prowadzisz, to chyba nic innego mi nie pozostało.
Horwis wywrócił oczami i na złość dziewczynie jeszcze bardziej przyspieszył. Lesety przeraziła się, gdy poczuła, że minęli ostry zakręt, jeszcze bardziej zacisnęła powieki.
- Mogłeś mnie uprzedzić, że masz w planie mnie dzisiaj zabić.
- Jakoś zapomniałem - parsknął.
Nagle droga stała się wyboista, ale Shane zwolnił. Dziewczyna powoli otworzyła oczy.
- Po co jedziemy? Miałeś mi powiedzieć.
- Muszę kupić prezent na zaręczyny, a ty mi pomożesz.
- Wiesz, że ja nie mam w tym żadnego doświadczenia - westchnęła.
Shane zmrużył oczy, patrząc na drogę. Wzruszył ramionami.
- Jestem zwolennikiem teorii, że co dwie głowy to nie jedna.
Zapadła cisza. Lesety spoglądała przez szybę na otaczającą ich ciemność. Widziała jak śnieg lekko zaczął prószyć i uśmiechnęła się pod nosem. Cieszyła się z tego, że droga była wyboista, bo Shane musiał jechać wolniej. Blondynka była nieco spokojniejsza z tego powodu.
- Co ze mną dalej będzie? - spojrzała uważnie na Horwisa.
Złodziej Krwi przeczesał ręką włosy. Westchnął głośno.
- Jak na tą chwilę zostajesz u mnie. Nadal nie mam pojęcia co z tobą zrobić. Na pewno nie dam ci wolności - spojrzał na nią znacząco. - Masz w sobie coś co należy do mnie. I nie pozwolę ci z tym czymś odejść - spojrzał jej twardo w oczy.
Lesety odwróciła od niego wzrok. Trzymał ją w niepewności. Nie wiedziała co ma o tym myśleć. Zdawała sobie sprawę, że gdyby nie ten kawałek jego serca, pewnie by nie żyła. Tylko, że z drugiej strony wiedziała, że to daje mu przewagę na nią. Miał ją w garści. Tak po prostu.
William przekroczył właśnie próg domu Jasona Colsera. Nie mieszkał już tutaj, ale cały czas czuł się w tym miejscu jak u siebie. Wszedł do gabinetu wampira, który go wychowywał, choć nie był jego prawdziwym ojcem. W pomieszczeniu nikogo nie było, więc młody Złodziej Krwi się rozgościł. Rozsiadł się na krzesełku Jasona, popiając wino, które znalazł obok biurka. Gabinet Colsera był bardzo przytulny. Ściany były w ciepłych kolorach, podłoga wyłożona panelami o odcieniu jasnego brązu. W gabinecie znajdował się również kominek, rozpalony w tamtej chwili. Na biurku był rozlany atrament i podarta karta papieru oraz pieczątka należąca do Jasona Colsera. Will wziął ją w rękę i obejrzał z każdej strony.
- Badziewie - zadrwił, wypuszczając pieczątkę z dłoni.
- Ale nie twoje badziewie - powiedział surowo Jason, wchodząc do pomieszczenia - Co u ciebie słychać?
Wraz z nim weszło jeszcze dwóch innych wampirów. Jego sojusznicy.
Will był Złodziejem Krwi, w dodatku bardzo dobrze wyszkolonym na wojownika. Natomiast, ci trzej, co weszli do gabinetu, to wampiry, więc Will wiedział, że choć jest w pojedynkę to ma nad nimi przewagę.
- Mów co dla mnie masz, Colser. Nie mam czasu na pogaduszki - warknął Will.
- Zadanie specjalne, młody - zaśmiał się Jason.
Will zmrużył oczy, przyglądając się swojemu dawnemu opiekunowi. Kiedyś Jason był dla niego jak ojciec. Wychowywał go. Nauczył go wielu rzeczy. Ale od kilku lat zaczął traktować Willa bardzo przedmiotowo. Młody Złodziej Krwi bardzo się zawiódł na wampirze, który był kiedyś dla niego wzorem... Colser stał się dla Willa brutalny. Więc ten stracił cały szacunek jaki miał dla Jasona. Nie traktował go jak wroga, ale nie pozwalał sobą poniewierać. Znał swoją wartość. Wypełniał zadania, które zlecał mu Colser, tylko po to, aby wynagrodzić mu opiekę, gdy był jeszcze dzieckiem i ze względu na żonę Jasona, Elizabeth, która bardzo kochała swojego męża, a Willa traktowała jak prawdziwego syna. Cały czas była dla niego dobra, nigdy nie przestała go kochać. Nawet, gdy Jason przestał. A może po prostu od samego początku tylko udawał, że zależy mu na przybranym synu...
Jason bębnił palcami w blat biurka. Uśmiechnął się złośliwie do Willa.
- Co mam zrobić tym razem? - Warknął już nieco zirytowany Złodziej Krwi.
Will był wysoki i dobrze zbudowany. Był szatynem o brązowych oczach. Miał bujne włosy. Niesforna grzywka zasłaniała mu czoło i lekko opadała na oczy, w których tkwiła determinacja i zdecydowanie.
- Przyprowadzisz mi - Jason spojrzał Willowi w oczy - Shane'a Horwisa.
Złodziej Krwi wypuścił powietrze ze świstem i przeczesał ręką włosy.
- Horwisa? Do czego ci on?
- A to już nie twój interes, młody - zaśmiał się jeden z towarzyszy Colsera.
Will spojrzał na niego ostro. W gabinecie zapanowała cisza. Krępujące milczenie dawało do zrozumienia, że zlecenie Jasona jest ryzykowne, a nawet bardzo ryzykowne.
Jason był już dość starym wampirem, choć jego wygląd na to nie wskazywał. Miał blond włosy, był krótko ostrzyżony. Gdy chodził lekko się garbił, był średniego wzrostu. Miał zieolne, wąskie oczy. Codziennie chodził w innej koszuli i marynarce. Lubował się w eleganckich ubraniach.
- Chcę Horwisa i to moje ostatnie słowo. Nie interesuje mnie jak tego dokonasz - rzucił stanowoczo Colser.
Will wstał i podszedł do okna. Oparł dłonie na parapecie. Następnie wyprostował się, stanął naprzeciwko Jasona. Wbił ręce w kieszenie.
- Najpierw chcę zapłaty za ostatnie zadanie. Zabiłem tych kilka łajz. Ich ciała leżą na polanie w lesie, wiesz gdzie. A ja potrzebuję kasy.
Colser wywrócił oczami, ale wręczył pieniądze Willowi. Ten przeliczył, wrzucając, to co zarobił do kieszeni.
- Dorwij Horwisa - Jason spojrzał na niego znacząco.
Will przytaknął ruchem głowy i ruszył do wyjścia. Gdy złapał za klamkę, zatrzymał go głos Colsera.
- Dla jasności, chcę go żywego!
Złodziej Krwi wywrócił oczami i opuścił swój dawny dom. "Ciekawe, czy właśnie nie wydałem na siebie wyroku śmierci..." - parsnkął w myślach. Doskonale zdawał sobie sprawę z kim będzie miał do czynienia.
W gabinecie Colsera zapanowała cisza. Drugi z towarzyszy Jasona, który do tej pory się nie odzywał, zaczął kręcić głową z dezaprobatą.
- O co ci chodzi, Zack? - Jason zmrużył oczy.
- Wyrządziłeś Willowi wielką krzywdę, wiesz o tym.
Colser zaśmiał się i poklepał Zacka litościwie po ramieniu. Wampir wyszedł wściekły z pomieszczenia. Skierował się na dwór, musiał zapalić papierosa. Nie podobało mu się to, co zrobił i dalej kontynuował Jason. Był wściekły na samego siebie, że wcześniej nie powstrzymał Colsera przed krzywdą jaką wyrządził młodemu Złodziejowi Krwi. "Gdyby tylko Will wiedział kim naprawdę jest" - pomyślał, zaciągając się papierosem.
Lesety i Shane wyszli już z szóstego sklepu w centrum handlowym. Horwis miał już serdecznie dosyć. Nienawidził chodzić po sklepach.
- Jeżeli tutaj nic nie znajdziemy to zwijamy się. Mam dosyć łażenia w poszukiwaniu bliżej nieokreślonej rzeczy.
- No to co im dasz w prezencie? - Lesety spojrzała na niego zdezorientowanym wzrokiem.
- Jak będzie trzeba to wyrwę drzewo z korzeniami i niech się cieszą. Powiem, że to na przyszłość obfitą w dzieci - rzucił wchodząc do kolejnego sklepu.
Lesety pokręciła głową z dezaprobatą i ruszyła za Horwisem. Oboje zaczęli rozglądać się po pułkach. Znajdowały się tam przeróżnego rodzaju ozdoby świąteczne, małe figurki w kształcie zwierząt, pudełka w różnych rozmiarach i wzorach, a także akcesoria kuchenne, zabawki dla dzieci i trochę odzieży. Był to sklep, w któym było wszystkiego po trochę.
Shane zatrzymał się przy pudełkach.
- Skoro nie mamy prezentu, to wybierzmy chociaż pudełko na niego, lepsze to niż nic.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko do niego i pokręciła głową. Spojrzała na pułkę z pluszowymi misiami. Podeszła bliżej. Shane zrobił to samo.
- Weźmy te dwa wielkie pluszowe misie - wskazała na pluszaki, które wysokością dorównywały Shane'owi i jeden z nich łapą obejmowal drugiego.
Horwis spojrzał na nie nieco scpetycznie.
- Podobają ci się?
- Ten mi się podoba - pokazała palcem na małego szarego misia z okaplniętymi uszkami - ale na zaręczyny te lepiej odpowiadają i też są ładne.
- Niech ci będzie, nie mam siły, ani z tobą polemizować, ani szukać czegoś innego.
Po kilku minutach oboje wrócili do auta. Shane wcisnął na siłę miśki na tylne siedzenie. Nie lubił takich uroczystości. I zapewne odmówił by przybycia, gdyby nie to, że chodziło o Thomasa. Jeszcze nigdy się na nim nie zawiódł i za to go najbardziej cenił. Ale wiedział, że ta ich niezawodność, musi działać w obie strony.
W domu Shane rzucił się na sofę w salonie. Nienawidził zakupów.
- A tobie co? - spytał Sebastian, wchodząc do pomieszczenia, a za nim Lesety.
- Ma zakupowego kaca, rozumiesz? - parsknęła dziewczyna.
- Chyba jak większość facetów - rzucił Sebastian.
Shane spojrzał na nich i wstał z sofy.
- Jeszcze jedno słowo, a przysięgam, że wyciągnę sztuczne flaki z tych pieprzonych pluszaków.
Lesety zaśmiała się.
- Wiesz, zawsze pozostanie ci opcja z drzewem - parsknęła.
Shane wywrócił oczami, w duchu drwiąc z własnej głupoty.
Cześć Wam :) Rozdział chciałabym zadedykować Nessie. Powstał on przy piosenkach od Ciebie :) Jesteś dla mnie wielkim wsparciem, bo wiem, że jesteś :> Dziękuję.
Dziękuję również każdemu, kto tu zagląda. Cieszę się, że jest kilku ludzi, z którymi mogę dzielić się swoją pasją. W tym rozdziale Shane jest bardzo łagodny. Tak planowałam. Może z natury jest brutalny, ale nie zawsze :)
Trzymajcie się!