Lesety wróciła do swojego pokoju. Miała mętlik w głowie i łzy w oczach. Chciało jej się płakać. Czuła się poniżona przez Shane'a. Przez całe jej życie wampiry traktowały ją jak ścierwo, więc z jednej strony, przywykła do takiego zachowania. Ale z drugiej strony już nie wytrzymywała. Chciała choć raz poczuć się coś warta, potrzebna. Wszystkie negatywne emocje w niej siedziały, nie miała komu o nich powiedzieć. Cały ciężar obelg, poniżeń i zadawanego cierpienia musiała znosić sama. Nie miała nikogo z kim mogłaby się podzielić swoimi myślami. Czuła się przez to bardzo samotna.
Usiadła na łóżku, opierając się plecami o ścianę. Po jej policzkach popłynęło kilka łez, ale zaraz je otarła. Próbowała uspokoić myśli. W gruncie rzeczy wiedziała, że Horwis miał rację w wielu sprawach, ale nie musiał tego w ten sposób okazywać, jej kosztem. Westchnęła ciężko. Zastanawiała się, czemu choć raz, to ona nie może decydować o swoim życiu. Cały czas ktoś to robił za nią, a jej coraz mniej się to podobało...
Spojrzała za okno. Wszędzie było biało, w jej oczach widok był naprawdę fantastyczny. Śnieg był dla niej przepiękny. Marzyła o tym, żeby wyjść na dwór. Wiedziała, że będzie musiała poprosić o to Shane'a, ale zdawała sobie sprawę, że to co widziała za oknem jest tego warte.
Przymknęła powieki. Postanowiła skupić się na pozytywnych emocjach, aby poczuć się lepiej. "Lesety" - pomyślała. "Mam na imię Lesety, wreszcie ktoś nadał mi imię." Na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Spodobało jej się to imię. Nie miała pojęcia skąd Shane je wziął, ale było piękne, przynajmniej według niej.
Shane rozparł się wygodnie na sofie, w salonie Thomasa. Założył jedną nogę na drugą, opierając stopę na kolanie. Jego rozmówca zajął miejsce po jego przeciwnej stronie, za stolikiem, który ich rozdzielał.
- I co zamierzasz z nią zrobić? - Spojrzał badawczo na Shane'a.
Horwis zmrużył oczy, skupiając wzrok na regale z książkami w lewym rogu salonu.
- Jeszcze nie wiem. Na tą chwilę zostaje u mnie - rzucił.
- Na co ci ona? - Spojrzał sceptycznie na swojego przywódcę.
- Ma w sobie kawałek mojego serca, które pompuje jej krew, wampir który żywi się tą krwią, zyskuje moją siłę, moją energię, nie rozumiesz tego? - Warknął wściekle Horwis.
- To mogłeś inaczej jakoś to załatwić - spojrzał znacząco na Shane'a.
Do pokoju weszła siostra Thomasa, Jessica. Wysoka brunetka z wielkimi szarymi oczami. Miała długie, perfekcyjnie wyprostowane włosy. Czerwona szminka na ustach i wydłużone rzęsy dodawały jej atrakcyjności, choć i tak była piękna. Miała na sobie czarne, idealnie dopasowane dżinsy, oddające jej świetną figurę i biały sweterek.
Usiadła obok brata, zakładając nogę na nogę. Spojrzała zalotnie na Shane'a. Tamten to zauważył i uśmiechnął się drwiąco. Wiedział dobrze, że dziewczyna jest nim zainteresowana, ale nic sobie z tego nie robił. A nawet go to bawiło.
- To co w końcu z nią zrobisz? - Thomas spojrzał na Shane'a,
- Nie wiem, jak na ten moment, będę miał na nią oko - zachichotał.
- Jasne.
- Nie miałabym nic przeciwko, gdybyś na mnie również miał oko - Jessica uśmiechnęła się znacząco do Shane'a.
Złodziej Krwi spojrzał na nią z dezaprobatą. Kobieta zmieszała się. Nie wiedziała już jak ma do niego dotrzeć. Przywódca bardzo jej się podobał i nie ukrywała tego. Ale on zawsze ją odtrącał. Choć była naprawdę bardzo ładna, nie czuła się pewnie w swojej skórze. Powodem tego był zawsze on. Jessica robiła wszystko, byle tylko na nią spojrzał, porozmawiał z nią, spędził z nią trochę czasu. Ale wszystko było na nic. Więc brunetka zaczęła wykorzystywać każdą okazję, gdy Shane pojawił się w ich domu, by go zobaczyć, by zamienić z nim chociaż dwa słowa.
Gdy Złodziej Krwi wychodził z ich domu, nachylił się jeszcze nad uchem siostry Thomasa.
- Odpuść Jess, bo nudzą mnie już twoje zaloty - wyszeptał.
Uśmiechnął się do niej z drwiną i wyszedł. Kobieta poczuła ucisk w sercu. Kolejny raz nie dał jej szansy... Kolejny raz ją skrzywdził...
Dwudziestolatka postanowiła wykorzystać sytuację, że Shane'a nie ma w domu. Poprosiła służącą o coś ciepłego do narzucenia na siebie, aby wyjść na dwór. Wampirzyca nie zainteresowała się wyjściem dziewczyny. Była jej zupełnie obojętna. Lesety dostała od niej o wiele za dużą na siebie kurtkę z powycieranymi rękawami, ale była ciepła i to się liczyło. Powoli wyszła z budynku. Uśmiechnęła się na dźwięk przyjemnie skrzypiącego śniegu pod jej nogami. Było okropnie zimno, nawet mimo kurtki, którą na sobie miała. Jednak starała się o tym nie myśleć. Przechadzała się po alejce między tujami, która prowadziła do rezydencji. Nachyliła się, aby wziąć do ręki garść śniegu. Poczuła jak ręka jej marznie, a biały puch zamienia się w wodę. Mimo zimna uśmiechnęła się na ten widok.
Nagle usłyszała dziwne szuranie, gdzieś za tujami. Przeszła między nimi i ujrzała niewielką postać, odgarniającą śnieg. Przełknęła ślinę, gdy zorientowała się, że to Jack. Złodziej krwi powoli odwrócił się w jej stronę. Lesety spojrzała mu w oczy. W jego spojrzeniu zobaczyła tyle smutku, tyle bólu... Poczuła wielką gulę w gardle. Nie wiedziała jak ma się zachować. Po chwili zastanowienia wzięła głęboki oddech i podeszła bliżej Złodzieja Krwi.
- Cześć - szepnęła nieśmiało.
Nie uzyskała odpowiedzi.
- Słuchaj, ja... - Przerwała, zastanawiając się, co dokładnie chce mu powiedzieć. - Nie chcę ci się narzucać, ale póki co mieszkamy razem. Może - przełknęła ślinę - się jakoś dogadamy?
Spojrzała na niego pytająco, a ta chwila, w której czekała na odpowiedź z ust Jacka, wydawała jej się co najmniej godziną.
- Ja - wyszeptał Złodziej Krwi - nie chcę z nikim rozmawiać - jego głos brzmiał łagodnie i mimo, że nie takiej odpowiedzi się spodziewała, to uśmiechnęła się do niego.
- Nie wierzę w to - wyszeptała - każdy człowiek, wampir, czy nawet Złodziej Krwi potrzebuje czasami rozmowy. Wiem, co mówię, bo przez ostatnie lata, tylko jeden wampir ze mną rozmawiał i to zaledwie od czasu do czasu - spuściła wzrok.
Jack zaczął się jej uważnie przyglądać.
- Widzisz jak ja wyglądam? Nie odpycha cię to? - spojrzał jej w oczy.
- A widzisz jak jak wyglądam? Mogę ci pokazać siniaki na moim ciele, spuchnięte ramiona, pogryzioną szyję i nogi. Spójrz na moje obrzydliwe uszy... A to oko? Niedługo nic nie będę na nie widzieć.
Zapadła cisza. Patrzyli sobie w oczy. Oboje skrzywdzeni przez los, oboje w ciałach, których się brzydzili, oboje cierpiący...
Nagle ciszę przerwał warkot auta. Na śniegu pojawiły się smugi światła. Jack i Lesety dostrzegli Shane'a, wysiadającego z samochodu. Horwis podszedł do nich z zaintrygowanym wyrazem twarzy.
- A wy co? Umówiliście się na pogaduchy na śniegu? - parsknął.
Dwudziestolatka spojrzała nerwowo na Jacka, nie wiedząc co odpowiedzieć. Wiedziała, że nie poprosiła Shane'a o zgodę na wyjście na dwór, ale go akurat nie było. A ona po prostu wykorzystała sytuację.
- Właściwie ja to odgarniałem śnieg - rzucił Jack i powrócił do swojego zajęcia.
Robił to bardzo powoli ze względu na swoje problemy z poruszaniem się. Lesety utkwiła w nim wzrok.
- Czy ty nie miałaś czasem robić wszystkiego za moją wiedzą? - Shane uniósł znacząco brwi, świdrując dziewczynę wzrokiem.
- Nie było cię - wymamrotała cicho.
- A to nie wiesz, że należałoby poczekać na mój powrót? Nie rób ze mnie idioty, dobrze wiem, że bałaś się zapytać.
Spojrzał na nią wzrokiem ostrym jak sztylet. Nic się nie odezwała. Chwycił ją za rękę, ciągnąc w stronę drzwi wejściowych. Dziewczyna szarpała się z nim.
- Bawią mnie te twoje wygłupy - spojrzał na nią z drwiną.
- Ja - spojrzała mu w oczy - chciałabym jeszcze trochę pobyć na dworze. Proszę.
Złodziej Krwi westchnął ciężko, wywracając oczami.
- Idziemy do domu, koniec zabawy, Lesety - wepchnął ją do środka.
Jednak nie zdążył zamknąć drzwi, gdy usłyszał krzyk. Stanął we framudze, wypatrując biegnącej w jego stronę postaci.
- Horwis! Zaczekaj!
Shane uniósł wymownie brwi, gdy uświadomił sobie z kim ma do czynienia. Lesety spojrzała na Złodzieja Krwi pytającym wzrokiem, lecz tamten nic nie odpowiedział.
- Wspomóż kolegę w potrzebie - wyrzucił z siebie nowo przybyły.
Cała trójka stała w przedsionku. Dziewczyna spoglądała najpierw na Horwisa, a następnie na nieznajomego.
- Poznajcie się, to mój nowy nabytek, Lesety - wskazał głową na dziewczynę - a to pewien bardzo specyficzny wampir, Sebastian.
Wyciągnęli ku sobie dłonie, ściskając je. Przyglądali się sobie na wzajem, oboje nie rozumiejąc kim dokładnie jest ten drugi.
Sebastian był bardzo przystojny, co nie zdziwiło dwudziestolatki, w końcu to wampir, może nie Złodziej Krwi, ale istota nadnaturalna. Miał czarne włosy, a grzywka lekko przysłaniała mu czoło. Miał ciemne oczy i spojrzenie jakby zdesperowanego, albo tak się przynajmniej wydawało Lesety. Był odrobinę niższy od Shane'a, ale nie gorzej zbudowany niż Złodziej Krwi.
- Można wiedzieć co tu robisz? - Shane spojrzał na niego nieco poirytowany.
Lubił Sebastiana, jednak nie miał ochoty na żadnych nieproszonych gości. Problem leżał również w tym, że znał wampira już od dawna i wiedział, że należy on do dość specyficznych osób.
- Ta... - Wampir nerwowo pogładził się po szyi.
Westchnął, patrząc na Shane'a.
- Bo widzisz, stary, zostałem tak jakby wyrzucony przez moją panią za drzwi - wywrócił oczami.
- Co to znaczy tak jakby? I dlaczego to zrobiła?
Sebastian przełknął głośno ślinę.
- Możliwe, że uświadomiła sobie, że nie jestem jej księciem na białym koniu, a jest nim fagas z sąsiedztwa, który ponoć zrobił jej bachora i tak oto zostałem z ręką w nocniku i ciosem w sercu - powiedział na wydechu, niczym z kasety.
Lesety nie potrafiła ukryć rozbawienia. Może i nie wypadało, ale chciało jej się śmiać. Tylko nie wiedziała czy z tego co powiedział Sebastian, czy może ze sposobu w jaki to zrobił.
Shane uniósł znacząco brwi.
- Nie mam dachu nad głową, więc... - Wampir zaczął zataczać stopą kółka na podłodze.
- A co ja jestem jakiś tani nocleg, czy jak? - Shane parsknął śmiechem.
Lesety była coraz bardziej rozbawiona ich rozmową. Do tej pory poznała u Alexa tylko jednego przyjemnego wampira, cała reszta to dla niej bezlitosne istoty. A tu taki okaz jak Sebastian. Bardziej przypominał jej zagubionego chłopca, niż kogoś, kto może zabić człowieka w co najmniej kilka sekund.
- Błagam cię, Shane! Jak ty mi nie pomożesz to będę niczym bezpański kundel - westchnął.
Horwis wywrócił oczami.
- Nie wierzę, że to mówię, ale niech ci będzie.
Lesety obserwowała ich z boku.
- Ale radzę ci mnie nie irytować, choć w twoim przypadku to chyba niemożliwe, więc przynajmniej do pewnego stopnia mnie nie denerwuj.
- Nawet mnie nie zauważysz.
Sebastian uśmiechnął się od ucha do ucha, szczęśliwy z takiego obrotu spraw.
- A więc schronisko dla zwierząt uważam za otwarte - parsknął Shane.
Cześć :) Rozdział jaki jest, taki jest. Chciałam, żeby był taki "lekki". Myślałam już wcześniej, żeby wprowadzić postać Sebastiana, ale nie potrafiłam umieścić dobrze tej sceny.
Chciałabym w tym miejscu jeszcze raz bardzo podziękować Nessie, której zawdzięczam, szablon tego bloga :) Bez Ciebie nadal byłoby tu "goło i wesoło". Więc dziękuję raz jeszcze, Nesso ^^
Spojrzała za okno. Wszędzie było biało, w jej oczach widok był naprawdę fantastyczny. Śnieg był dla niej przepiękny. Marzyła o tym, żeby wyjść na dwór. Wiedziała, że będzie musiała poprosić o to Shane'a, ale zdawała sobie sprawę, że to co widziała za oknem jest tego warte.
Przymknęła powieki. Postanowiła skupić się na pozytywnych emocjach, aby poczuć się lepiej. "Lesety" - pomyślała. "Mam na imię Lesety, wreszcie ktoś nadał mi imię." Na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Spodobało jej się to imię. Nie miała pojęcia skąd Shane je wziął, ale było piękne, przynajmniej według niej.
Shane rozparł się wygodnie na sofie, w salonie Thomasa. Założył jedną nogę na drugą, opierając stopę na kolanie. Jego rozmówca zajął miejsce po jego przeciwnej stronie, za stolikiem, który ich rozdzielał.
- I co zamierzasz z nią zrobić? - Spojrzał badawczo na Shane'a.
Horwis zmrużył oczy, skupiając wzrok na regale z książkami w lewym rogu salonu.
- Jeszcze nie wiem. Na tą chwilę zostaje u mnie - rzucił.
- Na co ci ona? - Spojrzał sceptycznie na swojego przywódcę.
- Ma w sobie kawałek mojego serca, które pompuje jej krew, wampir który żywi się tą krwią, zyskuje moją siłę, moją energię, nie rozumiesz tego? - Warknął wściekle Horwis.
- To mogłeś inaczej jakoś to załatwić - spojrzał znacząco na Shane'a.
Do pokoju weszła siostra Thomasa, Jessica. Wysoka brunetka z wielkimi szarymi oczami. Miała długie, perfekcyjnie wyprostowane włosy. Czerwona szminka na ustach i wydłużone rzęsy dodawały jej atrakcyjności, choć i tak była piękna. Miała na sobie czarne, idealnie dopasowane dżinsy, oddające jej świetną figurę i biały sweterek.
Usiadła obok brata, zakładając nogę na nogę. Spojrzała zalotnie na Shane'a. Tamten to zauważył i uśmiechnął się drwiąco. Wiedział dobrze, że dziewczyna jest nim zainteresowana, ale nic sobie z tego nie robił. A nawet go to bawiło.
- To co w końcu z nią zrobisz? - Thomas spojrzał na Shane'a,
- Nie wiem, jak na ten moment, będę miał na nią oko - zachichotał.
- Jasne.
- Nie miałabym nic przeciwko, gdybyś na mnie również miał oko - Jessica uśmiechnęła się znacząco do Shane'a.
Złodziej Krwi spojrzał na nią z dezaprobatą. Kobieta zmieszała się. Nie wiedziała już jak ma do niego dotrzeć. Przywódca bardzo jej się podobał i nie ukrywała tego. Ale on zawsze ją odtrącał. Choć była naprawdę bardzo ładna, nie czuła się pewnie w swojej skórze. Powodem tego był zawsze on. Jessica robiła wszystko, byle tylko na nią spojrzał, porozmawiał z nią, spędził z nią trochę czasu. Ale wszystko było na nic. Więc brunetka zaczęła wykorzystywać każdą okazję, gdy Shane pojawił się w ich domu, by go zobaczyć, by zamienić z nim chociaż dwa słowa.
Gdy Złodziej Krwi wychodził z ich domu, nachylił się jeszcze nad uchem siostry Thomasa.
- Odpuść Jess, bo nudzą mnie już twoje zaloty - wyszeptał.
Uśmiechnął się do niej z drwiną i wyszedł. Kobieta poczuła ucisk w sercu. Kolejny raz nie dał jej szansy... Kolejny raz ją skrzywdził...
Dwudziestolatka postanowiła wykorzystać sytuację, że Shane'a nie ma w domu. Poprosiła służącą o coś ciepłego do narzucenia na siebie, aby wyjść na dwór. Wampirzyca nie zainteresowała się wyjściem dziewczyny. Była jej zupełnie obojętna. Lesety dostała od niej o wiele za dużą na siebie kurtkę z powycieranymi rękawami, ale była ciepła i to się liczyło. Powoli wyszła z budynku. Uśmiechnęła się na dźwięk przyjemnie skrzypiącego śniegu pod jej nogami. Było okropnie zimno, nawet mimo kurtki, którą na sobie miała. Jednak starała się o tym nie myśleć. Przechadzała się po alejce między tujami, która prowadziła do rezydencji. Nachyliła się, aby wziąć do ręki garść śniegu. Poczuła jak ręka jej marznie, a biały puch zamienia się w wodę. Mimo zimna uśmiechnęła się na ten widok.
Nagle usłyszała dziwne szuranie, gdzieś za tujami. Przeszła między nimi i ujrzała niewielką postać, odgarniającą śnieg. Przełknęła ślinę, gdy zorientowała się, że to Jack. Złodziej krwi powoli odwrócił się w jej stronę. Lesety spojrzała mu w oczy. W jego spojrzeniu zobaczyła tyle smutku, tyle bólu... Poczuła wielką gulę w gardle. Nie wiedziała jak ma się zachować. Po chwili zastanowienia wzięła głęboki oddech i podeszła bliżej Złodzieja Krwi.
- Cześć - szepnęła nieśmiało.
Nie uzyskała odpowiedzi.
- Słuchaj, ja... - Przerwała, zastanawiając się, co dokładnie chce mu powiedzieć. - Nie chcę ci się narzucać, ale póki co mieszkamy razem. Może - przełknęła ślinę - się jakoś dogadamy?
Spojrzała na niego pytająco, a ta chwila, w której czekała na odpowiedź z ust Jacka, wydawała jej się co najmniej godziną.
- Ja - wyszeptał Złodziej Krwi - nie chcę z nikim rozmawiać - jego głos brzmiał łagodnie i mimo, że nie takiej odpowiedzi się spodziewała, to uśmiechnęła się do niego.
- Nie wierzę w to - wyszeptała - każdy człowiek, wampir, czy nawet Złodziej Krwi potrzebuje czasami rozmowy. Wiem, co mówię, bo przez ostatnie lata, tylko jeden wampir ze mną rozmawiał i to zaledwie od czasu do czasu - spuściła wzrok.
Jack zaczął się jej uważnie przyglądać.
- Widzisz jak ja wyglądam? Nie odpycha cię to? - spojrzał jej w oczy.
- A widzisz jak jak wyglądam? Mogę ci pokazać siniaki na moim ciele, spuchnięte ramiona, pogryzioną szyję i nogi. Spójrz na moje obrzydliwe uszy... A to oko? Niedługo nic nie będę na nie widzieć.
Zapadła cisza. Patrzyli sobie w oczy. Oboje skrzywdzeni przez los, oboje w ciałach, których się brzydzili, oboje cierpiący...
Nagle ciszę przerwał warkot auta. Na śniegu pojawiły się smugi światła. Jack i Lesety dostrzegli Shane'a, wysiadającego z samochodu. Horwis podszedł do nich z zaintrygowanym wyrazem twarzy.
- A wy co? Umówiliście się na pogaduchy na śniegu? - parsknął.
Dwudziestolatka spojrzała nerwowo na Jacka, nie wiedząc co odpowiedzieć. Wiedziała, że nie poprosiła Shane'a o zgodę na wyjście na dwór, ale go akurat nie było. A ona po prostu wykorzystała sytuację.
- Właściwie ja to odgarniałem śnieg - rzucił Jack i powrócił do swojego zajęcia.
Robił to bardzo powoli ze względu na swoje problemy z poruszaniem się. Lesety utkwiła w nim wzrok.
- Czy ty nie miałaś czasem robić wszystkiego za moją wiedzą? - Shane uniósł znacząco brwi, świdrując dziewczynę wzrokiem.
- Nie było cię - wymamrotała cicho.
- A to nie wiesz, że należałoby poczekać na mój powrót? Nie rób ze mnie idioty, dobrze wiem, że bałaś się zapytać.
Spojrzał na nią wzrokiem ostrym jak sztylet. Nic się nie odezwała. Chwycił ją za rękę, ciągnąc w stronę drzwi wejściowych. Dziewczyna szarpała się z nim.
- Bawią mnie te twoje wygłupy - spojrzał na nią z drwiną.
- Ja - spojrzała mu w oczy - chciałabym jeszcze trochę pobyć na dworze. Proszę.
Złodziej Krwi westchnął ciężko, wywracając oczami.
- Idziemy do domu, koniec zabawy, Lesety - wepchnął ją do środka.
Jednak nie zdążył zamknąć drzwi, gdy usłyszał krzyk. Stanął we framudze, wypatrując biegnącej w jego stronę postaci.
- Horwis! Zaczekaj!
Shane uniósł wymownie brwi, gdy uświadomił sobie z kim ma do czynienia. Lesety spojrzała na Złodzieja Krwi pytającym wzrokiem, lecz tamten nic nie odpowiedział.
- Wspomóż kolegę w potrzebie - wyrzucił z siebie nowo przybyły.
Cała trójka stała w przedsionku. Dziewczyna spoglądała najpierw na Horwisa, a następnie na nieznajomego.
- Poznajcie się, to mój nowy nabytek, Lesety - wskazał głową na dziewczynę - a to pewien bardzo specyficzny wampir, Sebastian.
Wyciągnęli ku sobie dłonie, ściskając je. Przyglądali się sobie na wzajem, oboje nie rozumiejąc kim dokładnie jest ten drugi.
Sebastian był bardzo przystojny, co nie zdziwiło dwudziestolatki, w końcu to wampir, może nie Złodziej Krwi, ale istota nadnaturalna. Miał czarne włosy, a grzywka lekko przysłaniała mu czoło. Miał ciemne oczy i spojrzenie jakby zdesperowanego, albo tak się przynajmniej wydawało Lesety. Był odrobinę niższy od Shane'a, ale nie gorzej zbudowany niż Złodziej Krwi.
- Można wiedzieć co tu robisz? - Shane spojrzał na niego nieco poirytowany.
Lubił Sebastiana, jednak nie miał ochoty na żadnych nieproszonych gości. Problem leżał również w tym, że znał wampira już od dawna i wiedział, że należy on do dość specyficznych osób.
- Ta... - Wampir nerwowo pogładził się po szyi.
Westchnął, patrząc na Shane'a.
- Bo widzisz, stary, zostałem tak jakby wyrzucony przez moją panią za drzwi - wywrócił oczami.
- Co to znaczy tak jakby? I dlaczego to zrobiła?
Sebastian przełknął głośno ślinę.
- Możliwe, że uświadomiła sobie, że nie jestem jej księciem na białym koniu, a jest nim fagas z sąsiedztwa, który ponoć zrobił jej bachora i tak oto zostałem z ręką w nocniku i ciosem w sercu - powiedział na wydechu, niczym z kasety.
Lesety nie potrafiła ukryć rozbawienia. Może i nie wypadało, ale chciało jej się śmiać. Tylko nie wiedziała czy z tego co powiedział Sebastian, czy może ze sposobu w jaki to zrobił.
Shane uniósł znacząco brwi.
- Nie mam dachu nad głową, więc... - Wampir zaczął zataczać stopą kółka na podłodze.
- A co ja jestem jakiś tani nocleg, czy jak? - Shane parsknął śmiechem.
Lesety była coraz bardziej rozbawiona ich rozmową. Do tej pory poznała u Alexa tylko jednego przyjemnego wampira, cała reszta to dla niej bezlitosne istoty. A tu taki okaz jak Sebastian. Bardziej przypominał jej zagubionego chłopca, niż kogoś, kto może zabić człowieka w co najmniej kilka sekund.
- Błagam cię, Shane! Jak ty mi nie pomożesz to będę niczym bezpański kundel - westchnął.
Horwis wywrócił oczami.
- Nie wierzę, że to mówię, ale niech ci będzie.
Lesety obserwowała ich z boku.
- Ale radzę ci mnie nie irytować, choć w twoim przypadku to chyba niemożliwe, więc przynajmniej do pewnego stopnia mnie nie denerwuj.
- Nawet mnie nie zauważysz.
Sebastian uśmiechnął się od ucha do ucha, szczęśliwy z takiego obrotu spraw.
- A więc schronisko dla zwierząt uważam za otwarte - parsknął Shane.
Cześć :) Rozdział jaki jest, taki jest. Chciałam, żeby był taki "lekki". Myślałam już wcześniej, żeby wprowadzić postać Sebastiana, ale nie potrafiłam umieścić dobrze tej sceny.
Chciałabym w tym miejscu jeszcze raz bardzo podziękować Nessie, której zawdzięczam, szablon tego bloga :) Bez Ciebie nadal byłoby tu "goło i wesoło". Więc dziękuję raz jeszcze, Nesso ^^