poniedziałek, 22 lipca 2019

Rozdział 16

  Sebastian stał przed drzwiami domu Jessici. Zapukał i czekał aż właścicielka mu otworzy. Postanowił przed wejściem jeszcze zapalić papierosa. Właśnie wyciągał jednego z paczki, gdy ktoś płynnym ruchem zabrał mu go z ręki.
 - Chyba mi nie odmówisz.
Usłyszał głos Jessici, która stanęła obok niego i zapaliła zabranego szluga. Sebastian wywrócił oczami. "Zaczyna się.." - pomyślał.
 - Nie wywracaj tak oczami, dżentelmenowi nie przystoi -  rzuciła z przekąsem.
 - A ty zgaś tego peta, damie nie przystoi - zrewanżował jej się.
Stali na werandzie, pod dachem. Jessica oparła się plecami o drzwi, stając z nim twarzą w twarz. Lekko przekrzywiła głowę, spoglądając na niego i wypuszczając dym z papierosa.
 - Niech zgadnę, cholerny Shane chciał uniknąć spotkania ze mną i wysłał ciebie? - parsknęła. - I jeszcze akurat ciebie, choć dobrze wie, że zazwyczaj skaczemy sobie do gardeł.
 - I dał mi jeszcze kwiaty i list dla ciebie.
 - Co za list? - spojrzała na niego podejrzliwie.
Sebastian westchnął ciężko, podając kopertę brunetce. Jednak ta nie wyciągnęła ręki. Czuła, że będzie tam napisane coś, co ją zaboli. Broniła się przed tym.
  - Ty mi powiedz o co chodzi, nie chcę tego czytać.
Zaciągnęła się papierosem, starając się ukryć przed nim niepokój, który było widać na jej twarzy.
 - Słuchaj, ja wiem, że zazwyczaj wieszamy na sobie psy i drzemy ze sobą koty, aż do znudzenia,  ale zostawiając już te biedne frazeolo... coś tam zwierzęta w spokoju, to nie chcę ci robić przykrości.
Jessica zrobiła teatralnie wielkie oczy i zaśmiała się.
 - Czułość z twojej strony to jakaś nowość. A myślałam, że ten pasożyt, którego miałeś w mózgu przeszedł już na serce, a tu proszę.
 - Daruję ci tą przytyczkę. Nawet ty czasami zasługujesz na taryfę ulgową.
Zgasiła papierosa, depcząc go butem.
 - Wejdź - rzuciła, otwierając drzwi.
 - Nie wiem czy to dobry pomysł - spojrzał na nią zdziwiony.
 - Przecież cię nie zabiję. Przynajmniej nie dzisiaj - parsknęła.
 Zaprosiła go do swojego pokoju na piętrze, nalewając whisky do dwóch lampek. Podała mu jedną, siadając na łóżku. Zajął miejsce obok niej, rozglądając się po pomieszczeniu.
  Ściany pokoju miały jasnoróżowy kolor. Łóżko, na którym siedzieli, stało pod jedną ze ścian. Po prawej stronie były drzwi wejściowe do pokoju, obok nich wysoka szafa w kolorze jasnego beżu. Naprzeciw łóżka stała komoda, a  obok niej toaletka. Przy łóżku był mały, drewniany stolik, zapełniony jakimiś drobiazgami. Sebastian położył też na nim kwiaty i kopertę z listem. Na podłodze rozciągał się dywan w kolorze jasnego brązu z widocznymi na nim mozaikami przypominającymi małe lwiątka. Sam pokój wydawał mu się ogromny. Efekt ten był silny również dlatego, że wielka przestrzeń pomieszczenia nie była zagospodarowana przez wiele rzeczy dziewczyny. 
 - Mów.
Spojrzała na niego wyczekująco, ponaglając go. 
 - Żeni się ze Scarlett.
Po jego słowach zapanowała cisza. Jessica poczuła ukłucie zazdrości, a także ból. Poczuła dziwny rodzaj smutku, inny niż ten co zwykle odczuwała, gdy Shane ją odrzucał. To uczucie było gorsze, silniejsze... Poczuła dziwną gulę w gardle i zacisnęła mocno usta, byle ukryć emocje, ale i tak jej to nie wyszło. Zrobiło jej się naprawdę przykro po słowach Sebastiana. Utkwiła wzrok w lampce trzymanej w ręku. Zaczęła nią poruszać, spoglądając jak jej zawartość przepływa raz jedną, raz w druga stronę.
 - Śmieszne, jak czasami jedna osoba potrafi decydować o twoich uczuciach, nawet gdy nie ma jej w pobliżu. Bardzo śmieszne - parsknęła.
Wzięła duży łyk alkoholu.
 - Może ja lepiej...
 - Nie! Zostań... proszę.
Sebastian był zdziwiony jej uprzejmością względem niego, ale nie odezwał się. Zauważył, że przyszły ślub Horwisa bardzo ją poruszył. Nie chciał jej teraz dokładać... 
  Wypiła duszkiem resztę zawartości swojej lampki.  Sebastian także już kończył. Zauważył, że otarła jedną jedyną łzę, którą uroniła. Spojrzała na niego i wymusiła sama na sobie uśmiech. I choć zazwyczaj się kłócili i wyzywali nawzajem to w tamtej chwili Sebastianowi zrobiło się jej zwyczajnie szkoda.
 - Wiesz, wolę cię jako kłótliwą jędze, która ubliża mi na każdym kroku niż taką jak teraz. Wyglądasz jak zbity pies.
 - Dzięki, twoje słowa działają na moje serce jak środek żrący na bakterie w kiblu.
 W końcu Jessica wstała, podeszła do komody, wyciągając z szuflady karty do gry. Zaczęła je tasować.
 - Co powiesz na małą rozrywkę? - spojrzała na niego wyczekująco.
 - Jak wygram, masujesz mi plecy przez godzinę - rozciągnął się, siadając wygodniej na łóżku.
 - A jak ja wygram to zabierasz mnie na kolację - usiadła obok niego.
 - Jeśli po tej kolacji wylądujemy razem w łóżku, to oddaję walkowerem - wyszczerzył zęby.
Próbował jakoś poprawić jej humor, choć wiedział, że chce grać z nim tylko po to, by czymś zająć myśli i odreagować.  


  Następnego dnia, koło siódmej rano, Lesety w końcu się przebudziła. Gdy tylko podniosła się z łóżka uświadomiła sobie, że nie jest w swoim pokoju, a w Shane'a. Wstając poczuła ogromny ból w okolicach oka, na które przez ostatnie miesiące ledwo widziała. Ale teraz to się zmieniło. "Dzięki niemu...". Znowu mogła wszystko dobrze widzieć. Podeszła do lustra. Zauważyła, że powieka już jej sama nie opada, że jest tak jak było kiedyś, tylko miała mocno zaczerwienione okolice tego oka i czuła okropny ból. Poczuła wdzięczność wobec Shane'a, że tak jej pomógł.
 - I jak? - Ni stąd ni zowąd za jej plecami pojawił się Horwis.
 - Boli, ale poza tym to... znowu wszystko dobrze widzę.
Obróciła się w jego stronę, uśmiechając się.
 - Musi trochę poboleć, jak wszystko co ma coś zmienić na lepsze.
Pokiwała głową.
 - Dziękuję, naprawdę dziękuję.
 - Daj spokój. Rozłożysz dzisiaj przede mną nogi i będziemy kwita - zaśmiał się.
 - Ależ oczywiście - rzuciła sarkastycznie - a potem jeszcze przed tobą klęknę.
 - Tak też zakładam.
Gdy skończyli żartować nastała chwila milczenia. Spojrzeli sobie w oczy, oboje czując się dobrze ze sobą nawzajem. Zmniejszyli dystans między sobą, już prawie się dotykali. Shane chwycił jej rękę, lekko masując przegub dłoni.
 - Czy mi się wydaje czy ty drżysz pod wpływem mojego dotyku? - jego usta wykrzywił cwaniacki uśmieszek, a w głosie słychać było satysfakcję.
 - Skądże, to ta temperatura tak na mnie działa - rzuciła, śmiejąc się.
"Czy ja z nim flirtuję? Co się ze mną dzieje?" Po tym co powiedziała poczuła, że robi się cała czerwona na twarzy.
  Wspólny czas przerwało im pukanie do drzwi na dole. "Jak dobrze" - pomyślała. Shane czym prędzej zbiegł na parter, Lesety ruszyła za nim. Złodziej Krwi po otwarciu podał rękę Franckowi, temu samemu, który już wiele razy działał z nim ramię w ramię. Przybyły spojrzał znacząco na Lesety, która stała za plecami Shane'a. Horwis obrócił się do dziewczyny, chwycił ją za przedramię i pociągnął wgłąb korytarza.
Nachylił się nad jej twarzą, poczuła jego lodowaty oddech.
 - To rozmowa dla czterech, nie sześciu oczu - wyszeptał i posłał jej przelotny uśmiech.
 - Okay, rozumiem - przygryzła dolną wargę, czując wstyd i zostawiła ich samych.
Głupio jej było, bo zadziałała pod wpływem chwili i pobiegła za Shane'em, nawet nie rozważając tego, że być może to nie rozmowa dla jej uszu. Zadziałała impulsywnie i zrobiło jej się wstyd przed Shane'em za swoją wścibskość i lekkomyślność. Choć przecież już wcześniej przydarzyło jej się kilka incydentów z powodu których powinno być jej przed nim wstyd, ale dopiero teraz to naprawdę poczuła. Nie rozumiała dlaczego tak nagle zaczęła się przejmować tym co o niej pomyśli...
  Shane oparł się o framugę, wyciągając papierosy z kieszeni, częstując również Francka. Ten, jak zwykle, nie odmówił.
 - Co jest? - Shane spojrzał na niego wyczekująco.
 - Wkurzysz się - zaciągnął się papierosem.
 - Wkurzę się jeszcze bardziej jak zaraz nie przejdziesz do rzeczy.
Horwis spojrzał na niego spod uniesionych brwi, przyglądając mu się badawczo, jakby chciał z twarzy kolegi wyczytać co się wydarzyło.
 - Młody Colser znowu zaczął rozrabiać. Włamał się do domu Morrisów. Nawalił Benowi, aż tamten stracił przytomność. Potem zerżnął jego żonę i okradł ich. Wiem, bo wysłałem jednego gówniarza, żeby trochę się pokręcił  za Coslerem.
 - Musi być już serio silny, skoro był w stanie Benowi skopać dupę, a to przecież nie jest łatwy zawodnik. 
 - Właśnie. Gdy odzyskał przytomność podobno darł mordę, że się zemści, że wyrżnie mu jaja, zmiażdży łeb i tak dalej. Nie dziwię się, no ale, gdyby był w stanie spełnić te pogróżki, to chyba Colser tak by go nie urządził.
Horwis zamyślił się chwilę nad tym co usłyszał. Wypuścił dym z papierosa, zawieszając wzrok gdzieś w oddali. Ogołocone z liści drzewa gdzieniegdzie były pokryte śniegiem, choć ten ostatnio zaczął topnieć i na dworze robiła się jedna wielka chlupa. Horwis popatrzył na las, naprzeciwko nich, w którym teraz trudniej było się zwierzynie ukryć przed drapieżnikami.
Zaciągnął się papierosem.
 - Nie pozwolę mu więcej napierdalać i rżnąć kogo popadnie. Miałem już dawno się zająć tym gnojkiem, ale nie miałem ostatnio do tego głowy.
 - Już myślałem, że pozwoliłeś by uszły mu płazem jego "wybryki" - rzucił Franck. 
 - A co ja, kurwa, jestem?  Jego niańka, żeby go głaskać po główce i wybaczać jego wyskoki? - zwęził oczy, zauważając, że jakaś zwierzyna poruszyła się w lesie.
Wyostrzył zmysły.
 - Swoją drogą to ta napaść na Morrisów miała miejsce po rozmowie młodego Colsera ze Scarlett, tą waszą wspólną znajomą - Frank spojrzał na niego znacząco. - Młody wpadł w jakiś szał po tym spotkaniu. Nie wiem co ta mała mu zrobiła, ale robi cię ciekawie - buchnął śmiechem.
"Czyli powiedziała mu o zaręczynach" - Shane westchnął w duchu. Wyrzucił papierosa w topniejący śnieg. Spojrzał na Francka.
 - Dobra, zajmę się tym. Dzięki, że przyjechałeś.
 - Jasne. Czy mi się wydaje, czy coś między drzewami przyciągnęło twoją uwagę?
Horwis posłał mu pewny siebie uśmieszek.
  - I to coś jest już moje.
Podał mu dłoń na pożegnanie i ruszył w nadludzkim tempie w stronę lasu. Jego drapieżna natura dawała o sobie znać. Franck też zgasił papierosa. Pokiwał głową, patrząc na swojego przywódcę, który już się znacznie oddalił. Sam też się musiał udać na jakieś polowanie, był głodny, miał ochotę na jakąś świeżą krew. W końcu odwrócił się i wsiadł do auta. Po chwili już go nie było.


  Jason Colser siedział wygodnie na kanapie, podczas gdy jedna z jego służących masowała mu kark, stojąc za jego plecami.  
 - Och Emily... Masz boskie dłonie! - czerpał przyjemność z jej dotyku.
Gabinet, w którym się znajdowali był małym pomieszczeniem, pokrytym boazerią w jasnym kolorze. Podłoga wyłożona była ciemnymi panelami. W pomieszczeniu znajdowało się biurko zawalone dokumentami, kanapa, niewielki stolik przy kanapie, dwa brązowe fotele.
 - Wzywałeś mnie panie? - do gabinetu wszedł Zack, jeden z jego podwładnych.
 - Owszem, wzywałem. Usiadź - wskazał miejsce obok - Emily zostaw nas samych.
Służąca wyszła posłusznie. Zapanowała niezręczna cisza. Jason zaśmiał się ponuro i badawczo przyjrzał swojemu towarzyszowi, który wyglądał na mocno zdezorientowanego. Po śmiechu swojego szefa wiedział, że coś jest nie w porządku. I czuł, że to spotkanie skończy się dla niego źle. "Czyżby się dowiedział?" - przeszło mu przez myśl. Poczuł nieprzyjemny ucisk w żołądku. Dłonie zaczęły mu się pocić...  
 - Sprzedałeś mnie.
 - Słucham?
 - Zack, Zack, Zack... Ale ty jesteś naiwny. Naprawdę myślałeś, że się o niczym nie dowiem?
Zack przęknął głośno.
 - Nie rozumiem.
 - Nie rżnij głupa. Powiedziałeś Horwisowi jakiś czas temu, że nasłałem na niego Willa, że mam jakieś swoje brudne plany wobec niego. Przez ciebie, skurwielu, on teraz węszy! Morduje moich!
Zack wepchnął dłonie w kieszenie. Nie odzywał się.
 - Milczysz! Tylko na tyle cię stać, ty nędzny gnoju?!
Zack zaczął zastanawiać się jakim cudem się dowiedział, że to on go wydał, że to on powiedział  Horwisowi... Przecież tak uważał, żeby nikt się o tym nie dowiedział. Ktoś jednak musiał to widzieć i go wydać... W końcu stał się zdrajcą pewnie nie tylko w oczach swojego szefa, ale również kolegów.
 - Musiałem to zrobić - powiedział spokojnie, nie zważając na ostry ton Jasona - skrzywdziłeś Willa i to bardzo, teraz krzywdzisz Shane'a. Nie za dużo ci? - starał się opanować nerwy i póki co mu to nawet wychodziło. 
 - Nie wpieprzaj się w to!
 - Zniszczyłeś Willowi życie, do cholery! Kiedy on się dowie prawdy? Kiedy się dowie, że był następcą tronu, którego porwałeś?! Kiedy się dowie, że tak naprawdę nigdy nie stracił rodziców, a ty go dobrodusznie nie przyjąłeś pod swój dach? Kiedy, do cholery?! Byłby naszym królem!- wykrzyczał z siebie z prędkością światła.
 - Jak dla mnie nigdy nie musiałby się o tym dowiedzieć i dopilnuję, żeby tak było.
 - Dopóki ja żyję...
Jason roześmiał się.
 - Właśnie, co do tego... trzeba by to jakoś ukrócić... Ryan, Henry, do mnie! Już!
Oboje wpadli najszybciej jak potrafili. Zack poczuł się nieswojo, wiedział, że to prawdopodobnie będzie jego koniec. Spojrzał wrogo na dwóch przybyszów, podniósł się z miejsca, rzucając się na jednego z nich. Jednak drugi zaraz również przystąpił do ataku i po kilkunastu minutach bójki, gdy przeciwnicy wyczerpali Zacka, poddał im się. Pozwolił im się wyprowadzić z pomieszczenia. Wiedział, że nie ma szans z nimi wygrać.
 - Zróbcie porządek z tą łajzą. Ma zdechnąć - warknął Jason. - Choć najpierw możecie się nad nim trochę poznęcać, zasłużył sobie na takie zaszczyty - zarechotał.
Gdy Ryan i Henry wyprowadzili go z gabinetu, zabrali go do sali przeznaczonej na czas wolny, rozrywki. Tam właśnie przebywało kilku wampirów, którzy współpracowali z nimi. Wystawili go na środek sali. W pomieszczeniu zapanowała totalna cisza. Wszystkie oczy skupiły się na Zacku.
 - Ten kutas nas zdradził - rzucił Henry - chyba przed śmiercią chcemy, żeby nas zapamiętał, prawda przyjaciele? - zaśmiał się szyderczo, a całe towarzystwo się do tego dołączyło.
Henry wytłumaczył im wszystko co zaszło i co wcześniej powiedział im Jason na temat zdrady Zacka. Gdy tylko skończył mówić zaczęło się "przedstawienie". Jeden z wampirów ściągnął Zackowi spodnie, drugi bokserki.
 - Oberżniemy ci jaja, tak na początek - wyszydził Ryan.
Zack poczuł jak oblewają go poty. Czuł wstyd jakiego jeszcze nigdy w życiu nie zaznał. Przęknął głośno ślinę  i nastawił się na czekające go tortury... Jednak ból był jeszcze gorszy niż mógłby sobie wyobrażać... Zaczął błagać przez łzy o śmierć.
  Wampir jednak przewidział, że tak może się stać, że w końcu Jason się dowie, że go zdradził. Więc kilka dni wcześniej spisał wszystko co wiedział i przeznaczył swój notes jednej z służących, a swojej ukochanej. Gdy dowie się, że Zack nie żyje ma obowiązek dostarczyć notes Shane'owi Horwisowi, by ten poznał resztę tajemnic Jasona Colsera.
  Zack chciał powiedzieć o wszystkim Shane'owi wcześniej, przy tym spotkaniu, na którym powiedział mu o Willu, ale mieli wtedy za mało czasu. Jego notes miał wyjaśnić resztę...

 

                                                                   *****
Cześć moi mili :) Wiem, że trochę czasu (jak zwykle) minęło od ostatniego rozdziału, ale mam nadzieję, że może jeszcze ktoś tu zagląda <3 Proszę o pozostawienie po sobie jakiegoś znaku w komentarzu, wystarczy choć słowo. Chciałabym po prostu wiedzieć czy jest ktoś kto czyta to opowiadanie. Oczywiście, poza moją kochaną Nessą, bo dobrze wiem, że Ty tu jesteś <3
Co do rozdziału... coś zaczyna się wyjaśniać, pierwsze tajemnice wychodzą na jaw...
Życzę miłych wakacji, urlopu <3
Ściskam i do napisania :*