Will wrócił do domu późno wieczorem, kląc pod nosem. Był wściekły po rozmowie ze Scarlett. Wszedł do salonu, rzucając kwiatami o ziemię. Kopnął w sofę, przesuwając ją w ten sposób w bok.
- Jaki ze mnie kretyn! Gorzej.... Cholera!
Zaczął okładać pięściami blat stołu. Wszystko w nim wrzało. Czuł rozsadzającą go złość.
- Ej! Barbarzyńcom mówimy stop - do salonu weszła Lucy, nieco zaskoczona.
- Przymknij się, Owen. Nie chcesz mnie bardziej rozdrażnić.
Wziął głęboki oddech, wciąż nachylając się nad przed chwilą okładany stół. Próbował się uspokoić.
- Wolę, gdy mówisz do mnie po imieniu, nie po nazwisku.
- Więc od teraz będę mówił tylko po nazwisku - rzucił z dokuczliwym uśmiechem, mimo złości, która w nim była.
Lucy przewróciła oczami, podchodząc do niego.
- Zgaduję, że coś poszło nie po twojej myśli.
- Nie no co ty, spostrzegać to ty umiesz jak kura ziarno w gnoju - zażartował złośliwie.
Zadał kilka mocnych ciosów tym razem ścianie, a potem opadł na kanapę. Położył głowę na oparciu, dłońmi zakrywając twarz. Lucy zajęła miejsce obok niego.
- Co ci Scarlett powiedziała?
- Wychodzi za mąż, to mi powiedziała. Za Horwisa, to mi powiedziała. Ma taki obowiązek, to mi powiedziała. Mam już sobie iść, to mi powiedziała. A wiesz co mi powiedziała, gdy wyznałem co do niej czuję?
- Co takiego?
- No właśnie, do kurwy nędzy, nic! Nic mi nie powiedziała! Jakby to, że mi na niej zależy nie miało dla niej żadnego znaczenia..
- Rozumiem, że jesteś wściekły, ale coś ustalmy. William Colser nie przeklina w obecności Lucy Owen, okay?
Will parsknął.
- A od kiedy to ty niby stawiasz warunki w tym domu? - spojrzał na nią spod uniesionych brwi. - To ja tu rządzę.
- To tak między nami, mógłbyś wprowadzić trochę kultury w to swoje "królestwo".
Will machnął ręką na jej sugestię i nic jej nie odpowiedział. Myślami wciąż nawracał do Scarlett.
- Może spróbowałbyś pogadać z Horwisem? Może da się jakoś odkręcić ten ślub? Mu przecież na niej pewnie nie zależy...
Will parsknął śmiechem. Pokręcił głową i popatrzył na nią z niedowierzaniem.
- Jaja sobie robisz? Horwis najchętniej by mnie zrzucił z urwiska. Za bardzo nabroiłem na jego terytorium. W końcu to on jest naszym przywódcą, a ja mu tylko uprzykrzam życie. W dodatku jeszcze do mojej ostatniej kłótni z ojcem miałem właśnie mu przyprowadzić Horwisa. Ale to misja już nieaktualna.
Lucy westchnęła.
- Więc co zamierzasz? - spytała po chwili milczenia.
- Nienawidzę tego pytania.
Wstał z sofy, skrzyżował ręce na piersi i zaczął kręcić się po pokoju. Zależało mu na Scarlett i był przekonany, że ze wzajemnością. Wiedział też, że ma związane ręce w tej sytuacji. Zdawał sobie sprawę, że ona nie sprzeciwi się woli swojej rodziny i szanował to, ale... Ciężko było mu się pogodzić z tym co miało nadejść. Musiał w końcu zaakceptować to, że ona wychodzi za kogoś innego. Jednak wcale nie było to takie proste.
- Wychodzę do lasu. Jestem głodny. Potrzebuję świeżej zwierzęcej krwi.
Shane już od dawna planował rozprawić się z Willem. Colser na za wiele sobie pozwalał i Horwis miał to ukrócić. Jednakże przez ostatnie wydarzenia związane z wyjazdem Thomasa, jego przyszłym ślubem ze Scarlett i wampirom oraz Złodziejom Krwi, które pracowały dla Jasona Colsera, Horwis nie miał na razie głowy zajmować się utrudniającym mu życiem Willem, który, swoją drogą, też jeszcze jakiś czas temu pracował dla Jasona. W dodatku jeszcze była sprawa zakochanej w nim Jessicy...
W tej ostatniej sprawie następnego dnia, około południa, Shane napisał list dla Jessicy, dołączając też bukiet kwiatów. Zeszedł z tym na parter, zmierzając do kuchni. Zastał tam Sebastiana, zmywającego po sobie. Usiadł przy stole, kładąc na jego blacie bukiet i list. Ruchem kłowy wskazał Sebastianowi miejsce naprzeciwko siebie.
- Co jest?
- Bądź tak dobry, wyświadcz mi przysługę, przy okazji nie szkodząc.
Na twarzy Sebastiana pojawił się grymas niezadowolenia.
- Dla twojej wiadomości zazwyczaj nie ubliża się komuś, prosząc go o przysługę.
- Dla twojej wiadomości stanowisz wyjątek od reguły.
Sebastian przewrócił oczami, wzdychając z rezygnacją. Usiadł na miejscu wskazanym mu przez Horwisa.
- Czego ode mnie chcesz?
Shane figlarnie się uśmiechnął, podsuwając Sebastianowi list, który napisał do Jessicy.
- Przekaż to i te kwiaty Jessice, zaprosiła mnie do siebie, więc przeproś w moim imieniu, że nie przyjechałem. W tym liście wszystko jej wytłumaczyłem.
- Dlaczego sam do niej nie pojedziesz?
Shane wstał. Podszedł do zlewu, opierając się o niego na wyprostowanych rękach. Przez chwilę milczał zbierając myśli. Obrócił się tyłem do zlewu. Skrzyżował ręce na piersi.
- Mam dość tłumaczenia jej tego, co co niej nie dociera. W dodatku... to co napisałem jej w tym liście może jej się nie spodobać.
Sebastian przyjrzał mu się uważnie. Nie rozumiał co takiego Horwis miał jej do przekazania. W dodatku nie podobała mu się ta prośba. Nie chciał się spotykać z Jessicą. Prawie zawsze ich rozmowa to jedna wielka kłótnia.
- A co dokładnie może jej się nie spodobać? - popatrzył na niego z zaciekawieniem.
- Mój ślub ze Scarlett, jeśli już chcesz wiedzieć.
Shane zajął miejsce przy stole, to co poprzednio. Roześmiał się, patrząc na swojego towarzysza. Sebastian przez chwilę zaniemówił. Był w szoku tym co usłyszał. Zamrugał kilka razy, dochodząc do siebie.
- Powiedziałeś, że się żenisz, czy to ja postradałem zmysły?
- W obu tych sprawach odpowiedź mi brzmi: tak.
- Czy ty na każdym kroku musisz mi ubliżać?
- Nie lubię ckliwych rozmów.
- Nie da się nie zauważyć.
Shane wstał, podszedł do Sebastiana, klepiąc go po ramieniu.
- Zlituj się nade mną i pojedź do niej sam - jęknął wampir.
- Nie dyskutuj ze mną, łudząc się, że zmienię zdanie - rzucił Horwis.
- No, ale...
Shane stanął przed nim, krzyżując ręce na piersi. Spojrzał na niego stanowczo.
- Jak dla mnie możesz do niej pojechać również bez wszystkich zębów, skoro ci tak bardzo zależy. Tylko naucz się jeszcze alfabetu Morse'a, bo jak z tobą skończę to inaczej się już z Jessicą nie dogadasz.
Sebastian westchnął teatralnie. Wziął ze stołu kwiaty i kopertę z listem.
- Skończysz marnie, przyjacielu - rzucił, wychodząc.
Shane zaczął się śmiać, kręcąc głową.
W tym samym czasie Lesety siedziała w swoim pokoju wraz z Jackiem. Wciąż uczyła go pisać i czytać. Jako pierwsza osoba do tej pory okazywała mu dużo cierpliwości, ciepła, poświęcała mu wiele uwagi i czasu. Właśnie dzięki temu ta nauka przynosiła rezultaty i widać było postępy u Złodzeja Krwi.
- Na dziś już wystarczy - zabrała od niego kartkę i długopis, odkładając je do szuflady.
- Dziękuję za to co dla mnie robisz, to... miłe z twojej... z twojej strony.
- Nie dziękuj. Nie ma o czym mówić. Ale... chciałam z tobą omówić jeszcze pewną kwestię.
Jack spojrzał na nią wyczekująco. Lesety z powrotem usiadła obok niego, na łóżku, przykrywając stopy ciepłym kocem w czarne wzorki.
- Czasami jeszcze zauważam rany na twoich rękach, ale coraz rzadziej i coraz mniej...
- Pomogło mi to.... co mi... co mi kiedyś powiedziałaś. I staram się tego trzymać.
- Cieszę się. I mam nadzieję, że przestaniesz to całkowicie robić. Jesteś kimś bardzo wartościowym. Wiem, że to może brzmieć tandetnie, ale mówię szczerze. Powinieneś dać sobie szansę i przestać samemu robić sobie krzywdę.
Jack popatrzył na nią w zamyśleniu, potakując jej. Najwidoczniej nie chciał się na ten temat odzywać. Lesety chciała poruszyć jeszcze jedną kwestię, która także nie była dla Jacka łatwa. Przygryzła wargę, zaciskając palce na poszewce kołdry, leżącej na łóżku.
- A jeszcze jedno... - wzięła głęboki wdech - nie myślałeś o tym, żeby przenieś się z piwnicy tu do nas na górę? Zasługujesz na więcej niż...
- Przestań! - przerwał jej.
- Ja tylko...
- Mi jest tam dobrze.
- Nie chce mi się w to wierzyć.
Jack popatrzył na nią złowrogo. Lesety zrzuciła z siebie koc, wstała z łóżka, stanęła przed nim, zaciskając pięści. Rozzłościło ją to, że nawet nie pozwalał jej ze sobą rozmawiać na ten temat. Starała się go zrozumieć, tylko że w tamtej chwili emocje wzięły nad nią górę bo przecież sama wiedziała jak to jest żyć w podobnym miejscu jak ta piwnica.
- Poważnie? Odpowiada ci? Ja tyle lat żyłam w jakimś cholernym lochu. Marzyłam o tym, żeby... Zawsze, gdy zasypiałam marzyłam o tym, żeby obudzić się w innym miejscu. W lepszym miejscu. A ty tak po prostu... rezygnujesz z tego lepszego miejsca. Nie mogę w to uwierzyć!
- Daj mi spokój! - krzyknął, wstając z łóżka.
- Mówisz do mnie teraz jakbym była twoim wrogiem, a ja tylko...
- To nie ma sensu. Do niego nic nie dociera. Już tyle razy próbowałem go przekonać, żeby wyniósł się z tej obrzydliwej piwnicy. Bez skutku - rozległ się głos Shane'a.
Wzrok Lesety i Jacka padł na wejście do jej pokoju, gdzie niespodziewanie pojawił się Horwis. Po jego słowach w pokoju zapanowało milczenie. Jack popatrzył z wyrzutem na brata, minąwszy go, wyszedł z pokoju Lesety.
Dziewczyna westchnęła ciężko, po czym ponownie zajęła miejsce na łóżku. Shane usiadł obok niej.
- Nie martw się, tak jak już wspomniałem, nie ty pierwsza odniosłaś na tym polu porażkę.
- Trochę marne to pocieszenie.
Horwis wzruszył ramionami.
- Ale spróbuję jeszcze raz, za kilka dni, może uda mi się go przekonać.
Shane pokiwał głową w odpowiedzi na jej słowa, choć i tak uważał, że to nie ma sensu, nie wierzył, żeby kiedykolwiek Jack zmienił zdanie co do mieszkania w piwnicy.
Po chwili spuścił wzrok na lewą dłoń dziewczyny.
- A jak ręka? Nie nawraca ból?
- Nie nawraca. Jest w porządku. Nie spodziewałabym się, że będzie cię to obchodzić - obróciła głowę w jego stronę, uważnie mu się przyglądając.
- Najwidoczniej obchodzi, skoro pytam - on także obrócił głowę w jej stronę.
Popatrzyli na siebie, oboje ciekawi swoich wzajemnych reakcji, na to co zostało powiedziane.
- Z tym też myślę, że mógłbym ci pomóc - wskazał na jej opadającą powiekę na jednym oku. - To dzieło tego sukinsyna, Alexa, co nie?
- No... tak.
Shane usiadł do niej przodem, nachylając się nad nią.
- Pozwolisz mi sobie pomóc?
Spojrzał na nią wyczekująco.
- A powinnam?
- To zależy.
- Od czego? - przechyliła lekko głowę, patrząc na niego.
- Od pogody. Podczas deszczu jestem nieco delikatniejszy dla swoich ofiar - zaśmiał się.
Lesety pokręciła głową ze śmiechem.
- Niby jak chcesz mi pomóc?
- Nie znasz jeszcze moich wszystkich nadludzkich zdolności, a trochę ich jest - posłał jej figlarny uśmiech.
Dotknął palcem jej powieki, a ona ponownie oparła głowę o ścianę.
- Zamknij oczy - polecił.
- Robi się, panie doktorze - wybuchła śmiechem.
Shane delikatnie masował palcem jej powiekę. Poczuła nieprzyjemne pieczenie i ból. Zacisnęła zęby, żeby jakoś wytrzymać. Ta chwila nie należała do przyjemnych w przeciwieństwie do tej, gdy masował jej rękę.
Czuła na czole jego zimny jak lód oddech. Zacisnęła pięści, gdy pieczenie zaczęło być coraz większe. Poczuła swoje łzy na policzkach. Shane bardzo powoli unosił jej powiekę coraz wyżej, co przynosiło coraz większy ból.
- Długo jeszcze?
- Chwilę, wytrzymaj, a obiecuję, że to pomoże.
Lesety wzięła głęboki wdech i ponownie zacisnęła zęby. Ból był coraz większy. Stawał się nie do zniesienia. Poczuła pot na twarzy i plecach. Zaczęła wierzgać nogami, kilka razy nawet kopnęła Shane'a, ale on ani drgnął. Nie robiła tego specjalnie, po prostu przez ból straciła kontrolę.
- Błagam! Już nie mogę - krzyknęła.
Gdy chciała go odepchnąć złapał jedną dłonią jej ręce, unieruchamiając je.
- Jeszcze mi za to podziękujesz.
- Chciałabym, żebyś miał rację - mówiła przez łzy.
I nagle ta krótka chwila, która wydawała jej się trwać w nieskończoność minęła. Nie czuła już dotyku Horwisa na swojej powiece. Otworzyła oczy. Shane nadal siedział przed nią, uważnie ją obserwując. Głośno oddychała. Poczuła jak robi jej się słabo, a obraz się zamazuje. Ostatnie co pamiętała to Shane'a, biorącego ją sobie na kolana i obejmującego ją. Po chwili straciła przytomność.
*****
Cześć Wam :) No i mamy rozdział 15...
Dziękuję ślicznie osobom, które tu są i to czytają :D
Chcę szczególnie podziękować Nessie, która zawsze znajduje dla mnie czas, żeby to poczytać i naskrobać dla mnie komentarz, wiesz że to dla mnie MEEEGA dużo znaczy! Chcę też bardzo mocno podziękować poświęcającej dla mnie czas i motywującej mnie White And Red Rose <3 Kochane jesteście!!
Ściskam mocno każdego kto tu ze mną jest :* Do napisania.