niedziela, 22 lipca 2018

Rozdział 13

  Lesety przewracała się w nocy z boku na bok. Coś jej nie dawało spać. Z jednej strony wróciła do niej obawa, że Johnny znów może ją "odwiedzić". A z drugiej... bardzo piekła ją ręka. Ból był okropny. Dwudziestolatka, wstała z łóżka, zaczynając chodzić po pokoju w tą i z powrotem. Masowała obolałą rękę, ale to nic nie dawało. "Niech mnie cholera weźmie... po co mi było grzebać w tej kopercie..." Chodziła po pomieszczeniu coraz szybciej, zaciskając z bólu zęby. Zdecydowała się pójść do kuchni po lód. Najciszej jak potrafiła otworzyła zamrażarkę, wyciągając z niej woreczek z zamrożonymi kostkami lodu. Usiadła przy stole, przykładając lód do lewej dłoni. Ale nawet już to nic nie dawało. "Przeżyłam przecież gorsze rzeczy. Dam radę! Nie będę się przed nim płaszczyć. Na pewno nie! Nie mogę na to pozwolić." Ale sama do końca nie wierzyła w to, że uda jej się obejść bez błagania o pomoc Horwisa. Oparła czoło o blat stołu, zamykając oczy. Ból stawał się nie do zniesienia, a ona czuła, że ma już mokre policzki...

  Shane widział jakiś kształt, poruszający się między drzewami. Był środek nocy, kiedy las nie jest zbyt bezpiecznym miejscem, ale on był w swoim żywiole. W takich okolicznościach mógł się czuć jak prawdziwy drapieżnik. A on uwielbiał ten dreszczyk emocji, adrenalinę, zapach krwi...  
  Wytężył wszystkie zmysły.  
 - Witaj Horwis - usłyszał złowieszczy szept.
 - Niech zgadnę, kolejny chłoptaś z tej śmiesznej ekipy Colsera?
Zbliżyli się do siebie, stając naprzeciwko. Shane przyjrzał się uważnie swojemu przeciwnikowi. Był mniej więcej tego samego wzrostu co on, dość dobrze zbudowany. Miał czarne włosy, krótko ścięte. Ostre rysy twarzy pasowały do jego ciemnych oczu. Chodził lekko przygarbiony, obnażając kły.
 - Twój pan naprawdę chce, żebym kolejnego z jego szczeniaczków zatłukł na śmierć? Od tego mrozu zamarzł mu mózg czy jak? - rzucił Shane.  
 - Nie bądź taki pewny siebie! Póki co to ostry masz tylko język, skurwielu - warknął  jego przeciwnik.
 - No tak, oczywiście. A ty jesteś po prostu kolejnym z jego frajerów, którego wysłał na śmierć prosto w moje ręce. Równie dobrze mógł ci włożyć dynamit w dupę. Tylko się nie gniewaj, to nic osobistego - parsknął.
Spojrzeli sobie w oczy, jakby rzucali sobie na wzajem wyzwanie. Oboje pewni siebie i swoich możliwości. Tamten rzucił się na Horwisa, chcąc uderzyć go pięścią w żuchwę, ale Shane był szybszy. Uniknął ciosu. Doskoczył do swojego przeciwnika od tyłu. Objął ręką jego szyję, w ten sposób, że łokieć Horwisa znajdował się pod brodą tego drugiego. Ściskał mocno rękę od barku aż po nadgarstek, a brunet próbował uwolnić szyję z jego ucisku, ale bezskutecznie. Po chwili, Horwis, przycisnął jego plecy do drzewa, trzymając rękoma szyję wampira. Mocno wcisnął jego ciało w korę, a potem ciągnął go za szyję w górę  W ten sposób "tarł" jego plecami po drzewie, a na korze zostawała tylko krew wampira. Zawył z bólu.
 - Słuchaj fajtłapo, jak chcesz żyć, to powiesz mi grzecznie, o co chodzi twojemu panu, czego ten pierdolony dziad ode mnie chce? I o co w ogóle w tym wszystkim chodzi? 
 - To ja wolę zdechnąć, niż zdradzić swoich! - wycharczał.
Shane zaśmiał się.
 - Śmierć rozkłada nogi, a ty od razu korzystasz? - parsknął - posłuchaj gnojku, twój szef by dla ciebie placem nie kiwnął, a ty chcesz zdychać dla niego? 
 - Nie twój, cholerny interes  - powiedział ledwo słyszalnie, bo już nie miał siły, gdy Shane pociągnął jego szyję w dół, a w plecy powbijała mu się kora i drzazga. - Colser i tak z tobą wygra.
Ledwo zdążył to powiedzieć, a już po chwili na palcach Shane'a pojawiły się ogromne, ostre jak brzytwa, pazury. W ułamku sekundy wbił rękę w pierś tamtego.
 - Zacznij gadać, tak dla własnego dobra. Bo inaczej wyciągnę z ciebie flaki.
Jednak tamten szedł w zaparte. Shane zaczął obracać wbitą dłoń.
 - Możesz mnie zabić, ale ja swoich nie zdradzę - wycharczał i zaśmiał się na tyle, na ile jeszcze mógł.
Dłoń Horwisa znowu się przekręciła.
 - Proszę bardzo. I przy okazji... zdaje się, że masz syna. Dopilnuję, żeby szybko do ciebie dołączył.
 - Ty sukin... - nie dał rady dokończyć, dyszał ciężko. 
 - Dbam o zachowanie więzi rodzinnych - wyszczerzył kły w triumfalnym uśmiechu. 
 Shane poczuł jak jego przeciwnik traci siły i ulatnia się z niego życie. Zaśmiał się szyderczo pod nosem, gdy wraz z dłonią wyciągnął fragmenty wnętrzności wampira. Strzepnął rękę.
 - Spieprzaj pierdolić się ze śmiercią.
Po wszystkim pojechał do Scarlett.

  Szatynka siedziała właśnie przed lustrem w swoim pokoju, plotąc warkocz ze swoich długich włosów. Horwis wszedł jak zwykle, czyli nieproszony i bez pukania.               
 - Co ty tu robisz o tej porze?
Stanęła naprzeciwko niego, krzyżując ręce na piersi.
 - Mi też miło cię widzieć. Muszę do łazienki - pokazał na brudne od krwi ręce.
Gdy wrócił ona właśnie przebierała się w szorty i luźną koszulkę. 
 - Musimy pogadać - spojrzał na nią stanowczo.
Scarlett wywróciła oczami.
 - O tej godzinie na pewno nie będę z tobą rozmawiać. Przyjdź kiedy indziej na pogaduszki.
 - A co ci przeszkadza o tej porze?
Rzuciła mu zalotne spojrzenie. Zbliżyła się do niego, położyła jedną dłoń na jego klatce piersiowej, drugą przeczesała mu włosy. W mgnieniu oka zniknęła jego stanowczość.
 - No chyba wiesz... - spojrzała mu w oczy - o tej porze mam ochotę na coś innego niż rozmowa.
Wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
 - Ja chyba też - na jego twarzy pojawił się chytry uśmieszek.
Jego dłonie wylądowały na zapięciu jej stanika, a jej przy zapięciu jego paska od spodni. Zajęli się sobą, już bez rozmowy. 

  Tymczasem w rezydencji Horwisów Lesety kręciła się po salonie w tą i z powrotem, masując lewą dłoń. Ból stawał się nie do zniesienia. "Jaka ja byłam głupia. Po licho mi była ta koperta..." Zaciskała zęby i przeklinała co chwila pod nosem.
  Usłyszała dźwięk otwierających się głównych drzwi, a potem ciężkie kroki. Ktoś zbliżał się do salonu. Dwudziestolatka pomyślała, że to Shane pewnie wrócił. Usiadła cicho na sofie, licząc, na to, że nie wejdzie do salonu. Jednak pomyliła się i to w dwóch sprawach...  
 - Jak się masz, moja piękna? Tęskniłaś? 
Uszłyszała szyderczy głos Johnny'ego. Serce zaczęło jej walić jak młotem, poczuła ucisk w żołądku.
 - Czego ode mnie chcesz? - Zaczęła się cofać pod okno.
Johnny zaśmiał się ponuro. Był wysoki, dobrze zbudowany. Miał podłużną twarz i ciemne oczy. Brązowe włosy były elgancko ułożone, potraktowane żelem.
 - Potrzebuję cię, wiesz... - zniżył głos - muszę cię komuś dostarczyć w prezencie. 
Uśmiechnął się złowieszczo. Podeszedł do niej, chwycił za włosy, mocno pociągnął. Zaczęła krzyczeć. Złapał jej koszulkę i rzucił nią o podłogę. Zawyła z bólu.
 - Przestań się drzeć. Nie lubię hałasu - postawił ją do pionu.
 - Zostaw mnie, sukinsynie! - siłowała się z nim.
 - Należysz teraz do mnie. Nie ma Shane'a w pobliżu, ten cały Sebastian też gdzieś wyszedł, jesteś moja. A teraz grzecznie ze mną pójdziesz - zaśmiał się głośno.
Próbowała coś zrobić, ale wszystko było na nic. Objął ją ręką w pasie i siłą prowadził do głównych drzwi. Trzymał ją mocno, zadowolony i pewny siebie.
  I nagle poczuł duży ciężar na sobie, gdy Jack się na niego rzucił, powalając go na podłogę i uwalniając Lesety.
 - Wziąłeś wszystkich pod uwagę tylko nie mnie. A co myślisz, że nie potrafię przywalić takiemu skurczybykowi jak ty?
  Jack ruszał się z trudem, ale miał bardzo dużą siłę. Usiadł okrakiem na swoim przeciwniku, okładając go pięściami po całym ciele. Może i wolno, ale z taką siłą, że bardzo skutecznie.
  Lesety stała obok. Była w tak wielkim szoku, że nie miała pojęcia co myśleć, a co dopiero robić... Jack... Ten Jack, który ledwo z kimkolwiek rozmawiał, który się jąkał, który rzadko wychodził ze swojej piwnicy, który się sam siebie wstydził... Ten Jack w tej chwili spuszczał lanie dryblasowi, któy chciał ją skrzywdzić. Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Wcześniej zauważała u niego głównie dużą nieśmiałość i wstydliwość. Ale nie w tamtej chwili...
  Jack podniósł się. Ciężko oddychał. Był zmęczony. Jego przeciwnik stracił dawno przytomność, całą twarz miał we krwi.
  Spojrzeli po sobie niepewnie z Lesety. Ona była w szoku, on musiał się uspokoić.
 - Ja zabiorę go do piwnicy. Zamknę go tam do przyjazdu Shane'a. On będzie wiedział co z nim zrobić.
 - Okay - Lesety pokiwała głową.
"Nie zająkał się." Uśmiechnęła się pod nosem. "Ale skąd ta nagła zmiana?"
 - A nic ci nie zrobił? - Zaczął masować sobie nerwowo szyję.
 - Trochę mnie poobijał o podłogę, ale wszystko jest w porządku - posłała mu szeroki uśmiech - może napijesz się ze mną herbaty?
Oboje potrzebowali chwili wytchnienia, aby się uspokoić. Jack wpatrywał się w podłogę. Wróciła nieśmiałość.
 - Nie, lepiej... nie. Popilnuję go, wskazał głową Johnny'ego. Może.. obudzić się w każdej chwi... chwili - Lesety zauważyła, że znów zaczął się jąkać, jak podczas prawie każdej rozmowy z nią lub kimkolwiek innym, może z wyjątkiem Shane'a. 
Chiał odejść, ale dwudziestolatka złapała go za dłoń.
 - Dziękuję. Znowu pewnie... by mnie zabrali do jakiejś celi.
 - Nie ma sprawy.
Zabrał ze sobą nieprzytomnego wampira i powoli, w swoim tempie, zszedł z nim do piwnicy. Lesety zauważyła, że cały czas masuje sobie dłoń. Nawet tak silne emocje nie były w stanie przytłumić tego bólu. Na dodatek spostrzegła, że dłoń jej się cała trzęsie.
  Minęło trochę czasu i Horwis wrócił do rezydencji. Jack wyszedł z piwnicy i wszystko opowiedział bratu. Siedzieli w pokoju Shane'a. Złodziej Krwi krążył po pokoju przyswajając wszystko co się wydarzyło, podczas jego nieobecności. Układał to sobie w głowie.
 - A gdzie ona teraz jest?
 - Chyba u siebie. 
Shane skrzyżował ręce na piersi i pokiwał głową.
 - Jak ta fujara odzyska przytomność daj mi znać. Już ja się nim zajmę.
Jack pokiwał głową i wrócił do piwnicy.
   Natomiast Horwis skierował się do pokoju Lesety. Nie fatygował się pukaniem, co było w jego stylu. Po prostu wszedł.
  Dwudziestolatka siedziała na łóżku, z plecami opartymi o ścianę. Usiadł obok niej, zapalając papierosa. 
 - Wszystko już wiesz - stwierdziła.
Oparła głowę o ścianę. On zrobił to samo. Przymknęła oczy.
 - Wytłumacz mi o co chodzi z twoim bratem. Nie poznawałam go dzisiaj. Znaczy... podczas tej bójki. Nie był taki jak zawsze... Nawet przez chwilę przestał się jąkać. Miał w sobie tyle siły, tyle gniewu.
Shane lekko się uśmiechnął.
 - On tak ma jak na kimś mu zależy. Jeżeli ktoś jest dla niego ważny to potrafi nieźle przyłożyć stając w obronie tego kogoś.W takich chwilach odkłada na bok swoje niedoskonałości, dlatego zachowuje się inaczej. Musiał cię polubić.
Lesety spojrzała na niego nieco zdziwiona, a zarazem z małą satysfakcją, że w jakiś sposób udało jej się zdobyć choć namiastkę sympatii jednego z Horwisów.
  Zapanowała cisza. Jedyny dźwięk jaki się wydobywał to lekkie poruszenie kołdry pod wpływem trzęsącej się dłoni Lesety. Shane od razu to zauważył. Na jego ustach pojawił się chytry uśmieszek.  
 - Widzę, że z rączką jest coraz gorzej. Oj biedaczysko - rzucił ironicznie, śmiejąc się. 
 - Mi jakoś nie jest do śmiechu. 
 - A mnie tam się podoba... że zależysz teraz głównie od moich zachcianek.
 - Słucham?! O co ci chodzi, do cholery?! - rzuciła ze złością.
 - No wiesz. Mogę przywrócić ci sprawność tej dłoni. Sprawić, że minie ten palący ból. No, ale nic za darmo.
Podniósł wysoko brwi i oblizał kły. Przełknęła głośno, a on znowu się zaśmiał. Podobała mu się jej bezbronność w stosunku do niego.
 - Poczekam aż będziesz tak zdesperowana, że sama do mnie przyjdziesz i będziesz gotowa chodzić przede mną naga bylebym tylko ruszył choćby jednym palcem, aby ci pomóc.
Lesety parsknęła niedowierzając w to co słyszy.
 - Po pierwsze cholerny z ciebie cham. A po drugie czy litość z twojej strony byłaby jakimś cudem?
 - E tam od razu cud - machnął ręką z rozbawieniem - okazywanie litości to po prostu pewna granica, którą przekraczam bardzo rzadko. Ale w twoim przypadku, jak na razie, jest poza moim zasięgiem.
 - Jak na razie - powtórzyła za nim - czyli nadzieję mogę mieć. 
 - Wmawiaj sobie - parsknął.
Zaciągnął się papierosem. Lesety obróciła głowę w stronę okna, masując lewą dłoń. 
 - A... On ci coś zrobił? Mam na myśli Johnny'ego.
 - Troszkę mnie tylko poobijał. Ale przeżyłam już o wiele gorsze rzeczy u Alexa.
Shane pokiwał głową w zamyśleniu.
 - Nie wierzę po prostu! Przejmujesz się mną? - roześmiała się. 
 - Jeszcze na głowę nie upadłem - jego usta wykrzywił przebiegły uśmieszek - chcę się upewnić, że nadal to ja jestem twoim największym zagrożeniem.
 - W obszarze mojej przestrzeni osobistej to na pewno.
Kolejny raz wypuścił dym z ust.
 - A co z nim zrobisz? Na razie jest nieprzytomny, ale jak odzyska...
Machnął ręką, przerywając jej.
 - Tak się składa, że on współpracuje z moim wrogiem, niejakim Jasonem Colserem. Więc byłoby mi bardzo na rękę, gdyby powiedział mi co nieco o swoim szefie.
 - Tak po prostu z własnej woli, to on ci nie nie powie - zerknęła na niego ukradkiem, masując bolącą dłoń. 
 - Z biegiem lat zauważyłem, że gdy wampira przywiesi się do góry nogami na gałęzi drzewa, pastwiąc się nad nim nożem i gdzieniegdzie używając ostrza, odcinając mu którąś z kończyn i grożąc obcięcięciem tego co dla faceta jest najcenniejsze, a na dowód, że to nie blef obicinając mu jedno ucho i wyłupując oko, zaczyna mu się jakimś dziwnym trafem rozwiązywać język. Albo wybiera śmierć.
Lesety pokiwała głową, zniesmaczona wizją, którą przedstawił Horwis. Johnny był w końcu kiedyś dla niej ważny... "Ale to już przeszłość. On to przeszłość! Byłam głupia. Zasłużył przecież na karę. Choć nie wiem czy tak bolesną..."
 - Czyli tortury - westchnęła - a co z czytaniem w myślach?
 - Nie biorę tego pod uwagę. Wampiry potrafią chronić to co muszą w umyśle.
Pokiwała głową w zamyśleniu. Shane podniósł się z łóżka, podchodząc do drzwi.
 - Przekaż Sebastianowi, że za kilka dni może być mu dane zobaczyć jak zbierasz swoją godność z podłogi.
 - Nie znasz umiaru w nękaniu mnie, co?
 - Gdy pojawia się umiar kończy się dobra zabawa.
Lesety spojrzała na niego ze złością.  
  - Jak już będziesz chciała odciąć sobie dłoń, to wiesz gdzie mnie znaleźć - figlarnie się uśmiechnął i wyszedł.

                                                                           ******
Cześć kochani. Szmat czasu. No, ale w końcu udało mi się napisać następny rozdział. Chciałabym go zadedykować Nessie. Nie wiem jak Ty to robisz, że znajdujesz dla mnie tyle czasu, choć wiem, że masz mnóstwo własnych spraw. Bardzo to doceniam :D Dziękuję, że tu jesteś, czytasz i komentujesz. Jesteś po prostu kochana <3 Dajesz mi takiego kopa motywacji. 
A co do rozdziału to... ocenę zostawiam Wam.
Chciałam podziękować każdemu kto tu zagląda i czyta, bo to dla mnie ważne. Naprawdę. Więc, jeżeli właśnie to czytasz to wiedz, że z całego serducha jestem Ci wdzięczna za Twój czas i chęci ;D Dziękuję!
Ściskam Was kochani.